Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Paranoidalna rzeczywistość na jawie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 10:20, 03 Lip 2010    Temat postu:

Wypowiedz to sobie najsampierw na głos ;] Ja chyba za 5 próbą powiedziałem to bez zająknięcia i tak jak powinno być. Jakoś może jutro umieszcze kolejną wstawkę. Chyba... ;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 15:19, 04 Lip 2010    Temat postu:

Dżizus krajst. Ta część doprowadziła mnie do szewskiej pasji. 4 godziny pisania półtorej strony :/ Jak nigdy nie mogłem obrać niczego w słowa dzisiaj. I w ogóle sam nie wiem dlaczego wpadłem na taki, a nie inny pomysł. Dziwnie. Dziwnie. Ale cóż... Miłej lektury ;]



Otworzyłem oczy. Zerknąłem na Izę. Wtuliłem się w nią jeszcze bardziej. Poranki są takie wspaniałe. Słońce, które cię wita swoją rozpromienioną radością jest takie wspaniałe. Fantastycznie jest się obudzić przy kobiecie, którą...
Zaraz, zaraz... Podniosłem kołdrę. Opuściłem.
O kurwa! Momencik, chwilunia, czekaj, czekaj... Wczoraj? Piłem to na pewno. Paliłem to też. Coś jeszcze? Cholera wie. Ale na litość Boską: Jesteśmy nadzy! Co ja znowu odwaliłem?
Zrobiłem jej teraz nadzieję, a tak na prawdę tego nie chciałem.
- Gdybyś nie chciał to byś tego nie zrobił.
- Ciiii – Uciszyłem Almę – Na pewno nie chciałem, ale musiałem się uwalić jak świnia, a ona to wykorzystała, bo była trzeźwa jak świnia – zaśmiałem się pod nosem – Cholera jasna...
Powoli starałem się wygramolić z łoża, nie budząc Izy oczywiście. Już mi się prawie udało gdy ogarnęło mnie dziwaczne zakłopotanie. Szybko się zakryłem i ruchem dłoni dałem jasno do zrozumienia Almie żeby się odwróciła. Ja wiem, że to tylko moja halucynacja, ale stanie nago przed dzieckiem napawało mnie jakimś obrzydliwym uczuciem nawet jeśli jest to tylko moja wyobraźnia.
Nałożyłem spodenki i wyszedłem do kuchni. Chwyciłem z lodówki zimnego browara i skręta. Szybkim krokiem udałem się na balkon. Wziąłem dużego łyka jak i jeszcze większego bucha i rozsiadłem się wygodnie w foteliku. Co jest?
Co się dokładnie wczoraj wydarzyło? Wszystko się teraz spieprzy. Jestem tego pewien. Najgorsze jest to, że kompletnie nic nie pamiętam. Żadnych dziwnych retrospekcji w głowie. Zero... Pustka... Nic nie świta. Czarna dziura na życiorysie. Jak do tego doszło, że wylądowałem z nią w łóżku? Zaraz, zaraz. Przypominam sobie jak rozmawialiśmy, a ona co chwile robiła mi drinki. Może specjalnie? Nie, na pewno nie była by tak perfidna. Rozmawialiśmy o... Kurwa! Nie pamiętam.
- Uspokój się Alojzy. Wdech, wydech.
Powiedziałem sam do siebie i powróciłem do rozmyśleń. Jedyne co potrafiłem wyłapać to to, że w pewnym momencie usiadłem blisko niej na sofie, bo cały czas siedziałem rozwalony na fotelu. Oglądaliśmy coś? Tylko co? Film to na pewno, tylko jaki? I dlaczego się do niej dosiadłem?
- Może ty tego chciałeś?
- Przestań pieprzyć Alma. Ja na pewno nie. To ona musiała mnie jakoś uwieść. Jestem tego pewien. Kokietka cholerna.
Wstałem i oparłem się o barierkę. Dlaczego pamięć człowieka płata takie figle? Zazwyczaj pamiętam wszystko, przynajmniej jakieś marne urywki, a teraz praktycznie nic.
Skup się Alojzy. Dasz radę.
Rozmawialiśmy o... O sztuce. Eureka. Ona maluje, ja piszę. Ogólnie mówiliśmy o twórczości. O uczuciach i emocjach jakie można przelać na śnieżno białą kartę papieru. Tylko co dalej?
Widzę jeszcze jak zbliżyliśmy się do siebie. Pierwszy pocałunek. Dobra, dobra. Ale jak to się skończyło na harcach w łóżku? Może faktycznie potrzebowałem tego? Tego cholernego zbliżenia. Chwila słabości, która teraz będzie mnie kosztować cholernie dużo. Ja to po prostu wiem. Czuję w trzewiach. Łeb mi od tego pulsuje i bynajmniej nie jest to wywołane kacem, ponieważ zacząłem już go zapijać. Ale aż mnie telepie. Wiem, że będzie źle. I to lada moment.
Objęła mnie w pasie i pocałowała w kark.
- Witam kochany.
A nie mówiłem. Jak mam z tego wybrnąć. Przecież nie powiem, że to był jakiś wypadek, czy coś w ten deseń.
- Dlaczego tak bardzo się przed tym bronisz? - zapytała Alma.
- Bo nie i koniec – fuknąłęm.
- Słucham?
- Co? Nieważne. Mówiłem do Almy. Musimy chyba porozmawiać słońce. Wiesz o tym?
Odsunęła się ode mnie lekko wystraszona.
- Tylko mi tu słodkości ty moja nie płacz. Ja chce po prostu wyjaśnić sobie wczorajszy incydent.
- Incydent? - smutek bił w jej oczach.
Zawiodła się na mnie. Wiedziałem, że tak będzie. Pięknie!
- Obiecaliśmy sobie szczerość przede wszystkim. Tak?... Tak, się pytam?
- T-tak. - zająknęła się.
- Nie pamiętam co się wczoraj działo. I wiem, wiem. Straszny i okropny jestem, ale poważnie mam pustkę w głowie. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego wylądowaliśmy w łóżku. Co ci mówiłem, ani co obiecałem. Mówiłem! Mówiłem, że prędzej czy później cię zranię. Że coś odwale głupkowatego. Teraz nie mów, że nie ostrzegałem, że...
- Uspokój się. - Przytuliła się do mnie ponownie. - Przepraszam, to moja wina była. Nie powinnam...
- Przestań pierdolić! - Krzyknąłem odtrącając ją od siebie – Moja wina i moja wina. Blblblblb! Wiem, że ja spieprzyłem, więc mi się tu nie tłumacz. Przyjaźń to szczerość. Mówiłem coś chyba na ten temat. A teraz ewidentnie spartoliłem wszystko.
- Uspokój się – znów mnie objęła – Nic się nie stało.
- Jak to się nie stało? Spaliśmy razem i...i...i – nie miałem pojęcia co mam jeszcze powiedzieć.
- Może spróbujemy? Nic nie stoi na przeszko...
- No właśnie. I dałem ci nadzieję. Ja się nie nadaję do związków. Ile razy mam ci to tłumaczyć?
- Skąd to możesz wiedzieć, jeśli nigdy nie byłeś z kimś.
- Byłem i to nie raz i nigdy nie kończyło się to dobrze. Zapewniam cię. Nie potrafię rzucić wszystkiego dla jednej osoby i bynajmniej nie dlatego, że jestem uzależniony, ale dlatego, że nie chce. Daje mi to frajdę i tyle. Uwielbiam imprezować mimo, iż niszczy to mój organizm. Nie zależy mi na życiu. A to cię będzie krzywdzić.
- Nie przeszkadza mi to.
- Jak to ci to może nie przeszkadzać?
- To twój sposób na życie, nie mogę go zmienić. Jesteś artystą, nie można wymagać od ciebie innego sposoby na życie. To cię napędza, to daje ci siłę do pisania. To twoje szaleństwo to część ciebie.
- Ale... Ale nigdy nie będziesz wiedziała kiedy i czy w ogóle wrócę do domu. Mogę majaczyć i pieprzyć bzdury. Miewam huśtawki nastrojów, a do tego mogę sobie wkręcić, że jesteś przeciwko mnie i koniec. Ja potrafię różne rzeczy sobie ubzdurać.
- Jakbym nie wiedziała. Nic nowego. Dlaczego cały czas chcesz mnie do siebie zrazić? Przecież wiem jakiś jesteś.
- Nie wiesz i to mnie boli właśnie.
- Jesteś dobrym człowiekiem.
- Nie, nie jestem. Ja w kółko narzekam, cały czas jestem nietrzeźwy, ja po prostu jestem...
- Dobrym człowiekiem – przerwała mi w połowie zdania – I nic tego nie zmienia. Masz swoje humorki to fakt, no i oczywiście do końca to ty normalny nie jesteś – zachichotała słodko – Ale ja chcę spróbować. Najwyżej nie wyjdzie. Nic się nie stanie.
- Właśnie, że się stanie. Znienawidzisz mnie i już nigdy więcej nie będziemy przyjaciółmi, a na tym mi zależy, a nie na jakimś bzdurnym łóżkowym fiu bździu.
Pocałowała mnie. Nasze usta zjednoczyły się w namiętnej chwili emocjonalnego uniesienia. Spojrzała mi prosto w oczy.
- Kocham cię. I nic tego nie zmieni. Nie potrafiła bym mieć ci cokolwiek za złe, szczególnie, że sam mnie ostrzegałeś.
- No właśnie.
Uśmiechnęła się.
- Zawsze będziemy przyjaciółmi. Pamiętaj o tym.
Znów mnie pocałowała. Objąłem ją mocno. Poddałem się jej. Czułem się wolny. Jak nigdy dotąd. W uściskach czegoś tam. Bo na pewno nie była to miłość. Przynajmniej z mojej strony. Nie kochałem jej, ale czułem coś do niej. Czemu nie? Jak to się mówi. Nie mam nic do stracenia. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni.
Skonsumujmy jeszcze raz ten toksyczny związek. Tym razem będę to jednak pamiętał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malleus




Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: po co ja się produkuje...

PostWysłany: Nie 15:37, 04 Lip 2010    Temat postu:

Hum hum... Zostać zgwałconym przez kobietę... Fajnie. Tylko pozazdrościć. Końcówka mnie zniszczyła.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Pon 14:48, 05 Lip 2010    Temat postu:

Malleus: Nigdy Cię kobieta nie zgwałciła?
Alojzy: Toksyczne związki są wyjepasztet ; d
Kurva, jak zwykle genialny opis przeżyć wewnętrznych. (Alojzy! Znowu te skręty!)
Dialogów z poprzedniego tekstu za to nie pobiłeś, by nie było, ze słodzę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malleus




Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: po co ja się produkuje...

PostWysłany: Pon 17:17, 05 Lip 2010    Temat postu:

Nie. Nigdy mnie kobieta nie zgwałciła. Ani mężczyzna. Czy to oznacza że jestem brzydki ? T_T

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 16:31, 07 Lip 2010    Temat postu:

Niespokojna oj tam oj tam. Skręty lepsze od papierosów ;] I swoją drogą dziękuję ślicznie o mroczna Pani! ;]
Malleusie obiecuje, że ja Cię zgwałcę ;] Psychicznie, a jak starczy sił to i fizycznie Very Happy Jak to się mówi: nie taki diabeł straszny, jak go pomalują Very Happy
No i ten tego kolejna wstawka. Jak się udo to i później jeszcze jedną wstawię. Muszę najsampierw dokończyć.
Miłej lektury.

„Siedzę właśnie na balkonie i piję sok... SOK! Rozumiecie. SOK! Toż to jakaś paranoja. Człowiek się musi żalić na blogu. Wiedziałem, że tak będzie. Że zatrzepocze rzęskami, zrobi swoją słodką minkę i wymięknę. Czułem to już od samego początku. Dwa piwa i jeden skręt dziennie... Od miesiąca czasu jestem trzeźwy jak jakaś cholerna świnia. Wszystko jest nudne jak diabli, a irytacja sięga maksymalnego poziomu. Koszmar.
Ten debil Tomeczek wpada do mnie z jakimiś używkami i delektuje się przy mnie nimi. Kusi mnie cały czas słodkim koksem, ponętnym kwasiorkiem i okrąglutką meskalinką. Mmmm... Słodycze, które zostały mi w okrutny sposób odebrane. Tyrania. Żądam rewolucji! Bunt!
Ehhh... Nic z tego. Stanę przed nią, wystarczy jeden jej wzrok i skapituluje.
Wkurza mnie to całe ględzenie: równouprawnienie, równouprawnienie. Bo niby kobietki takie słabe. Gówno prawda! Jedna wielka ściema i obłudna manipulacja. Kolejna z wielu zresztą. To, że po ziemi łazi kilku szowinistycznych idiotów nie znaczy, że wszyscy tacy są. Osobiście nie wyobrażam sobie życia bez dziewcząt. Bo przecież tylko kobiecość może być natchnieniem. Wspaniałe kształty, włosy przysłaniające twarz, soczyste usteczka, śliczny nosek, krągłe policzki, drobne uszka i oczy... Oczy są najistotniejszą częścią. Mógłbym patrzeć w nie godzinami. Jest w nich po prostu wszystko. Całość tworzy coś niewiarygodnie niesamowitego. Kompozycja piękna i kwintesencja niewinności. Zło. Zło i tyle. Wszystko co najgorsze jest z powodu kobiet. Tak! Na pewno dlatego. Największe wojny, zdrady i mordy są właśnie z ich winy. To one nas do tego popychają. Świat byłby spokojniejszy bez płci pięknej, a co za tym idzie... Nudny. Ehh... tak źle i tak niedobrze. Jak to się mówi: Z kobietą żyć źle, bez kobiety jeszcze gorzej. Święta prawda.
Nie chce jej sprawi przykrości, a brakuje tych szaleńczych odlotów. Jak na złość nikt mnie nigdzie nie wysyła... Cholerny przestój od dwóch miesięcy, jak nie dłużej. Ta mnie sprawdza, co chwile każe zdejmować okulary. Dlaczego wszystko zawsze widać po oczach? Źrenic albo nie ma, albo zakrywają cały oczodół, to znów szklą się i świecą jak elektrooszczędne żarówki. Swoją drogą ona mi nie ufa... A ja nie potrafię się jej sprzeciwić... Dlaczego? Sam nie wiem.
Staram się cały czas uważać na słowa i zachowanie, by niczym jej nie urazić. Niestety najpierw mówię, potem jeszcze raz coś dopowiem, a na czubeczek tortu - zripostuje sam siebie, by gdzieś hen hen, na samiutkim końcu przemyśleć co ja za głupstwa w ogóle z siebie wyrzuciłem. Kończy się na kłótni najczęściej, ale teraz jakoś dziwnie staram się uważać. Dlaczego? Sam nie wiem.
Wszystko to jakiś jeden wielki wkręt. Czekam tylko na Szymona, który wejdzie z kwiatami i od progu będzie darł się w niebo głosy „Mamy cię!”. Nic mi teraz nie jest na rękę, wszystko mnie cholernie irytuje, a z drugiej strony czuję się świetnie... I gdzie tu sens? Zawsze musi być coś nie tak. Zawsze! Dlaczego? Sam nie wiem...”
Oparłem się wygodnie w fotelu. Przymknąłem drzwi od balkonu i spod siedzenia wyjąłem butelkę Żubra. Otworzyłem po cichu i w kilku łykach opróżniłem ją i schowałem w szafce za stolikiem.
Myślała, że tak szybko się poddam. Podziemie zawsze znajdzie sposób! Zaśmiałem się.
Odpaliłem skręta. Jak mnie złapie, a złapie na pewno, powiem, że to pierwszy.
- Zawsze tak mówisz.
Podskoczyłem na siedzisku i schowałem zawiniątko za oparcie. Ufff... Odetchnąłem.
- Nie strasz Alma – pokiwałem jej stanowczo palcem – Bo lanie jak nic będzie. Zobaczysz, doigrasz się.
- Głuptas.
Zniknęła. Ostatnimi czasy mało się pojawia i mało mówi.
- Bo nie trzeba. – Znów się wystraszyłem, wyskoczyła znienacka tym razem po drugiej stronie balkonu. - Postępujesz dobrze, więc nie trzeba cię ganić.
- A idź w cholerę jak masz mi takie bzdury pieprzyć.
Rozległ się dźwięk telefonu. Zacząłem nerwowo szukać po kieszeniach. Pokój! Zostawiłem w pokoju. Szybkim krokiem udałem się po niego.
Na wyświetlaczu widniał napis: „Maziarek wielkie W!”
- O żeś w mordkę jeżyka normalnie no – podskoczyłem chyżo w górę z promienistym uśmiechem. Odebrałem – Tak słucham Wojtuś. Słucham ja ciebie bardzo... Raczej... Raczej... Raczej... Chillout pełen... Nie ma problemu... Do zobaczyska i wielkie dzięki!
Rozłączyłem się. Uściskałem Izę, która weszła do salonu zaintrygowana harcami, które wyprawiałem.
- Co ci jest? - zapytała zaskoczona moim zachowaniem.
- O słodkości moja, mam misję. I to bardzo ciężką misję. A w pracy umówiliśmy się, że mogę wszystko. Tak?!?
- Tak – odpowiedziała z lekkim uśmieszkiem.
- Ślicznie. Jadę skarbie na cztery dni do Krakowa. Wojtek wie, że uwielbiam Jazz, a odbywa się tam jakiś wielki koncert, więc mnie wysłał. Szczególnie, że ostatnio nic dla mnie nie miał porządnego.
- I na aż cztery dni? - z jej twarzy można było jasno odczytać nutkę niedowierzania.
- Yyy... Tak, bo... Znaczy się to trwa niby jeden dzień, ale... Ale jeszcze wywiady. Tak! Wywiady! I trzeba z nimi wszystkimi porozmawiać i w ogóle. Muszę się przygotować i wczuć w Krakowski klimat i... I...
- Okej. Pozwalam ci. I tak wystarczająco długo wytrzymałeś.
Ucałowałem ją i mocno uściskałem.
- Dziękuje!... Ale zaraz, zaraz... Ja nie potrzebuje twojego pozwolenia. Ja po prostu...
- Wiem, wiem. Nic nie mów. Jestem z ciebie dumna – ponowny słodki całus – Pewnie chcesz zadzwonić do Tomka. I kiedy jedziesz?
- Dzisiaj.
- Dzisiaj?
- Tak. Bo ten koncert to za cztery dni właśnie... I ja już mówiłem o przygotowaniach i... I o wywiadach. A to trzeba wcześniej. Zdecydowanie, aby... Znaczy się tak trzeba i tyle. Nie mogę ci tłumaczyć teraz zawiłych i nudnych jak diabli reguł dziennikarstwa.
Złapała się za głowę. Westchnęła.
- Niech będzie. Tylko obiecaj, że nic nie będziesz brał – Myślałem, że właśnie zacznę płakać. - Żartuję – zachichotała – Wiem, że przyrzeczenia byś nie złamał, więc nic nie wymagam. Tylko wróć cały i zdrów. Okej?
- Okejka jak największa skarbie – Uśmiechnąłem się.
- Kocham cię...
- I na wzajem.
Z jej twarzy nie zszedł uśmiech, ale w oczach widać było smutek. Ona sama też o tym wiedziała, więc udała się do siebie. Zajęła się swym cudownym malowaniem. A iście piękne dzieła tworzyła... Napędzana dziwacznym żalem. Ale cóż ja mogłem innego zrobić? Szczerość przede wszystkim, a ja jej nie kochałem. Niestety Iza dobrze o tym wiedziała, w każdym razie potrafiłem wydukać to cholerne „I na wzajem”, by przynajmniej do końca jej nie rozkleić. Choć wiem, ze sprawiało jej to ból. - Ehhh... Najwyraźniej tak musi być.
Zadzwoniłem do Tomka.
- Alojzy i wszystko jasne – zaśmiałem się do słuchawki – Ha! Dokładnie tak, a nie inaczej. Zajarzyłeś jak widzę w mig. Bystrzacha... Okejka... Za pół godziny będę gotowy... I ten tego bierz tyle ile zdołasz unieść – te słowa wypowiedziałem szeptem, nie potrzebowałem denerwować Izy jeszcze bardziej – Uuuuu... Słodko. Okejka!
Pięknie. Znów na kosmicznym haju. Jak mi tego brakowało. Udałem się do swojego pokoju. Wyjąłem torbę i kilka najpotrzebniejszych rzeczy z szafy. Z szuflad oczywiście jeszcze kilka cudactw, których potrzebowałem to obłąkańczego pisania. Bez nich mogłem pisać, ale najlepsze co tworzyłem nie mogło obejść się beż noży, pióropuszy, hełmów, drewnianych dłoni, wykręconych fajek, czy też innym stetoskopów lub megafonów. Ot co, każdy miał swoje rytuały. Ja może odbiegałem nieznacznie od norm, aczkolwiek pomagało mi to. Lubiłem się czymś bawić pod czas artystycznych uniesień. Było tego sporo, nie oszukujmy się. Ciuchy zajmowały może jedną czwartą miejsca w torbie, reszta to „przyrządy naukowe”. Z trudem domknąłem worek. Zerknąłem na zegarek. Jeszcze pięć minut. Zostawiłem asortyment w przedpokoju i udałem się do Izy.
Stanąłem w drzwiach. Widziałem jak zgrabnie posługuje się pędzlem. Każdy ruch był stanowczy, a mimo to płynny i lekki. Jak by jej dłoń unosił wiatr. Podszedłem do niej po cichu. Objąłem w pasie. Drgnęła. Delikatnie pocałowałem jej zgrabną szyję.
- Nie gniewasz się na mnie?
- Nie potrafiła bym. Już to...
- Wiem. Przepraszam. Na prawdę mogę? Bo wiesz, że jeśli nie będziesz chciała...
- Wiem – zachichotała – Nie mam nic przeciwko. I tak dziękuje, że wytrzymałeś tak długo.
- Gdybym mógł, powiedział bym ci to. Wiesz o tym?
- Wiem. I wiedz, że ja zawsze będę cię kochać i czekać na te słowa.
Złączyliśmy się w namiętnym uścisku.
- Oj! Przepraszam.
Spojrzałem na koszulę, obok jednej z palm pojawiła się wielka żółta kreska. Uśmiechnąłem się.
- Po drugiej stronie maźnij taką samą i będzie okejka.
Zaśmialiśmy się razem. Jeszcze jeden pocałunek na pożegnanie i spadam.
- Leć dziwaku. Leć do swojego świata.
- Dzięki. Na razie skarbie. Tylko mi tu bez dzikich orgii.
Szybko wyszedłem za nim paleta z farbą uderzyła w drzwi. Nie wiem dlaczego zawsze denerwowały ją te teksty z orgiami i stosunkami z dziewczętami.
Pochwyciłem torbę i w pośpiechu udałem się do windy, która jak na złość wjeżdżała z samego dołu, a że ja mieszkałem na samej górze... Wspominać o nerwach chyba nie musiałem.
Tomasz już na mnie czekał. Dach Zielonego Jaszczura był zdjęty. Prawdopodobnie gdyby padał śnieg lub deszcz też byśmy tak jeździli. Bo przecież, jak można jeździć w kabriolecie z zaciągniętym dachem? To by było dziwne. A my aż takimi cudakami nie jesteśmy.
Rzuciłem jukę na tylne siedzenie i wskoczyłem na pasażerkę.
- O to twoja soczysta połówka, zakurwistego, słonecznie wyjebanego w kosmos Buddy.
- Mmmm... Dziękuje uprzejmnie Tomuś.
- Smacznego! Do chuja w końcu mam z kim ćpać. Myślisz, że się nie wkurwiałem łupać tak codziennie samemu.
- Ta... Jasne. A co ja miałem powiedzieć, jak mnie szczułeś cały czas tym ścierwem?
Szatański rechot odbił się echem po manhattańskim blokowisku. Ruszył z piskiem opon.
Otworzyłem piwo. Rozpaliłem blanta. Wygodnie rozłożyłem się pięknym, ciemno zielonym Fordzie Mustangu z osiemdziesiątego siódmego. Wspaniale brzmiało to mechaniczne cacko. Tylko stare auta miały ten czar, ten głos, ten warkot.
- Gdzie się tak do chuja w ogóle kierować? - Tomek podrapał się po łysej łepetynie.
- Kraków. W ogóle masz ochotę na jakieś instrumentalne fanaberie?
- Zapewne nie mam kurwa, wyboru?
- W sumie racja.
- Więc po kiego grzybka się pytasz?
- W sumie racja – śmiejąc się połknął jakąś pomarańczową pigułkę.
- Co to jest? Ja też chcę!
- Kwarek wystarczy jak na razie. Uwierz mi, że cię zdrowo potyra.
- Nie traktuj mnie jak amatora – zmrórzyłem groźnie oczy, których i tak nie było widać za lustrzankami.
- W schowku masz całą torbę. Weź jedną orenż.
- Orenż? Co to za wyszukana angielszczyzna towarzyszu?
- Pierdol się. Czerwone i niebieskie zostaw na później. I nie kurwa! Nie o te niebieskie chodzi.
Fakt. Niebieskie piksy kojarzą się chyba wszystkim z jednym.
- Jak wyjedziemy z miasta dasz pośmigać?
- Jaha! Ale o mieście to ty zapomnij. Nie jesteś kurwa przystosowany do życia w społeczeństwie. W dupie masz światła, znaki. Ogólnie, jedziesz kurwa przed siebie. A to w chuj przeraża ci powiem.
- Spokojna twoja rozczochrana łysinka. Wole cisnąć w prostą. Można sobie kontrolowane zrywy robić, raptownie zmieniać pasy.
Zdecydowanie długie i monotonne dla innych drogi między miastowe, dla mnie są istnym placem zabaw. A już szczególnie tym Zielonym skurwielem. Mmmm... Ciacho słodkie jak małżowina.
- O żeś w mordkę... Cudo stary.
- Haha... Mówiłem, że połówka łupnie jak trzeba. Kurwa, Budda najlepszy z najlepszych.
- Racja. Szkoda, że wcześniej nie dałeś. Na rozmowę z Izą.
- Khyy – pociągnął drwiąco – Pewnie jąkałeś się jak jakiś pierdolony niepełnosprawny.
- Weź człowieku nie ratuj... Ratuj? Nie irytuj. Łoł! Już mnie roztrzapirza. Ale czekaj, czekaj. Co ja chciałem mówić. A! Nie umiem jej nic wkręcić. Ona zawsze wie kiedy kłamię. Jakiś pieprzony szósty zmysł. Zacinam się i nie potrafię.
- Ulalala. Wpadłeś w sidła i tyle. A teraz przełącz w nadświetlną Chuee!
Byłem cały owłosiony. Piękna gwiezdna bania!
- Aueeee!
Zawyłem i przestrzeń rozmyła się w szaleńczym tempie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 21:45, 07 Lip 2010    Temat postu:

Hmmm... Zaskoczę teraz wszystkich. Jak dla mnie to to najlepsze co napisałem dotychczas. Jestem z tego cholernie dumny. Przynajmniej do połowy, później niby kiszka, ale i tak podobało mi sie to. Miłej lektury ogóreczki!



Paliłem skręta. Piłem wcześniej. Ogólnie całego trzęsło mnie od amfy i różnych piguł. Byłem całkowicie rozklekotany. Wiedziałem, że prędzej czy później się zawiedzie. Ale nie! Obiecywała, że ją to nie ruszy, że przyjaźń... Gówno prawda. Zostawia mnie teraz jak zużytego tampona. Może z tym walczyć, może uda mi się tej całej sytuacji jakoś zaradzić?
- Powiedz coś do niej – Alma lekko zdezorientowana starała mnie pobudzić do działania. Jakiegokolwiek działania.
Ciekawe co mam jej powiedzieć? Brak słów. Bezsilność i bezradność opanowała moje wszystkie zwierzęce instynkty. Wisiałem jak ten leniwiec na gałęzi czekając na coś kompletnie nieuniknionego.
Uśmiechnąłem się. Dlaczego zawsze zbiera mi się na obłąkańczy śmiech, a później na płacz? Albo cały czas śmieję się, a płaczę dopiero wtedy gdy naciągam stryczek na szyi? Brak słów po raz drugi. Za chwilę będzie ten trzeci. Tego jestem pewien.
Przechodziła obok mnie z ostatnią już torbą. Nie! Nie mogłem na to pozwolić. Wyrwałem ją z ręki i rzuciłem nią w najdalszy kont mieszkania. Pech chciał, że nie trafiłem i poleciała do kuchni. Nawet nie przejąłem się zgrzytem tuczonego szkła.
- Nie wyjdziesz póki nie porozmawiamy.
- Nie potrzebuje tych rzeczy. Na razie...
Złapałem ją silnie za ramię. Wystraszyła się.
- Gówno mnie to obchodzi. Obiecałaś mi coś. A teraz co?
- Co? Na ciebie nie można liczyć! A co ty mi powiedziałeś? Poczekaj, niech sobie przypomnę. Na cztery dni wyjeżdżam do Krakowa. Wracasz kurwa po dwóch tygodniach, obwieszony oscypkami i wymachując ciupagą z obłędem wypisanym na twarzy.
- Już chyba przeprosiłem.
- A tak! Sorry... Co to kurwa znaczy sorry, po czymś takim? Telefon wyłączony przez cały czas. Tomek również nie odbierał. Pomyśl co ja musiałam mieć w głowie znając was przynajmniej troszeczkę. A znam was cholera bardzo dobrze!
Okej... W sumie miała racje. Może trochę miała rację.
- Trochę? - krzyknęła Alma.
- Nie wtrącaj się mała!
- Co? Co ona ci powiedziała? O czym ty teraz myślisz, co? Ale wiesz, że już nie chce wiedzieć? Mam dosyć twoich humorów i twojego zachowania.
Brak słów po raz trzeci. A nie mówiłem? Tylko ona potrafiła mnie znieść. Czułem, że tylko ona rozumiała, że tylko ona mogła to znieść. Może faktycznie to ta cholerna miłość. Nie. Na pewno nie, ale coś na pewno. Tylko co?
- Proszę nie odchodź. Nie...Nie możesz tego zrobić. Potrzebuję cię, rozumiesz? Ja wiem jaki jestem. Uwierz mi, że wiem, aż za dobrze. Ale... Ale tylko ty to znosiłaś. Umiałaś. I... I... Cholera nie możesz, rozumiesz? Pierwszy raz w życiu czułem się rozumiany. Ja wiem, że to egoistyczne, ale nie możesz mi tego odebrać.
Stała jak osłupiała. Mimo wszystko potrafiłem ją jeszcze zaskoczyć.
- To wcale nie jest takie proste... - wydukała.
- Ja wiem. Ja wiem, uwierz mi. Ale... Cholera! Wiem, ze moje huśtawki są trudne do zniesienia. Ale przynajmniej nie czułem się sam pod czas ataków.
- Średnio dwa razy w tygodniu umierasz, wiesz o tym? Póki mi nie obiecałeś brałeś wszystko jak popadnie. A jak tylko pozwoliłam ućpałeś się na dwa tygodnie nie dając oznak życia. Jesteś...
- Nieodpowiedzialny, samo destrukcyjny... Blblblblblb. Wiem to. Ale chce się zmienić.
- Nie chcesz.
Spuściłem głowę.
- Nie chcesz. Tobie się to podoba. Kiedy możesz szaleć bez ograniczeń, nie patrząc na innych. Chciałbyś, ale jakaś dziwna blokada nie pozwala ci na to. Powiedz mi tak szczerze, dlaczego chciałeś się wcześniej zabić? Zawsze się wymigiwałeś. Nigdy nie powiedziałeś dokładnie o co chodziło.
- Wiesz ile razy w tygodniu posądzam cię o zdradę? Siedem razy. Wiesz ile razy wydaje mi się, że spiskujesz przeciw mnie? Siedem razy. Wiesz ile razy boję się zasnąć obok ciebie, bo nie wiem, czy mnie nie otrułaś drinkiem lub po prostu zadźgasz w nocy? Siedem razy. Siedem kureskich razy. I ja z tym muszę żyć. Chcę ci ufać. Ale... Ale - to złe słowo w tym momencie, bo poddaje się i ufam, aczkolwiek... To już lepiej pasuje – uśmiechnąłem się – Mam to w głowie. Te cholerne głosy, które mówią mi, że wszyscy są przeciwko mnie. Bo tak było zawsze, a wiesz co w tym jest najlepsze?
Pokiwała negując głową.
- Sam nie wiem, czy tak na prawdę było. Bo to tylko moje chore urojenia. Ot co, kolejne z tysiąca fobii.
Stanęła twardo krzyżując ręce.
- Nadal nie odpowiedziałeś, dlaczego to wszystko?
- Kurwa mać! Co chcesz wiedzieć? Że dziewczyna się ze mną bawiła? Czy to, że byłem bity w dzieciństwie? Że od dziecka słuchałem, że będę nikim, że nic nie osiągnę! To chcesz wiedzieć. Proszę bardzo. Brat podniósł na mnie rękę mimo, iż tak na serio stałem po jego stronie. Bo ogłupiła go jakaś głupia suka. Brat! Rozumiesz? Jak można nie ufać własnej rodzinie? Że manipulacja potrafi nastawić własnego członka, twojej pierdolonej rodziny przeciwko tobie? Mam w dupie dzieciństwo. On był młody, ja byłem gówniarzem. Ale całkiem niedawno oboje byliśmy dorośli... I co? I gówno! Kurwa, gówno! Więzy krwi do kurwy nędzy. Więzy krwi są najważniejsze, reszta to tylko obcy ludzie. Nikt! Kurwa nikt nie byłby w stanie nastawić mnie przeciwko bratu. Nawet ty. Wybrał bym jego. Bez mrugnięcia okiem, mimo iż cię kurwa mać kocham. Chyba, może, nie wiem. Czuję coś na pewno. Czy to to, nie wiem. Ale nawet. Dla mnie jest to cholera nie do zrozumienia i tyle. Mimo wszystkich upokorzeń zawsze byłem z nimi, mimo złych słów zawsze! A nagle, on mnie uderza, bo sobie coś ubzdurał.
Łzy grubym strumieniem pociekły mi po polikach.
- Nie umiem ufać w stu procentach. Zawsze coś mi szepcze, że jest coś nie tak. Ale i tak brnę do ludzi. Do tych pierdolonych maszyn! I co mam z tego? Nic. Ja wiem. Święty nie jestem. Ale czy cię zraniłem? Zawsze byłem szczery. Jedno wykroczenie i co? Dożywocie. A idź pan w chuj mi z tym. Wypierdalaj teraz. Nie mam ochoty cię znać, ani z tobą rozmawiać. Na razie!
Udałem się na balkon. Wywróciłem stół. Tym razem zwykłe zbicie szklanki chyba by nie pomogło. Krew buzowała, a adrenalina rozpychała od środka. Cholera wie, czy to narkotyki, czy sam z siebie po prostu chciałem wybuchnąć. Pierwszy raz w życiu chciałem wyjść na ulicę i natłuc pierwszej osobie jaką spotkam. Tak... Tak po prostu. Miałem dosyć. Dlaczego? Dlatego, że znów moje Ja wzięło górę. Mam tego serdecznie dosyć. Nie umiem zamilknąć. Nie umiem być opanowanym. Bo moje problemy są najważniejsze. Ona była gwałcona, a ja i tak czuje się gorszy. Tomka jeszcze bardziej zdradziła rodzina, ja jednak czuje się gorszy. Dlaczego? Po co? Po kiego diabła? Co mi to daje? Tylko wieczne niezadowolenie. Zawsze wynajdę coś co mi nie pasuje. Czasami chciałbym skoczyć, ale nie mogę. A dlaczego? Bo obiecałem, że trzeci raz tego nie zrobię. Nie w taki sposób. Jeśli mam umierać to w jakimś szczytnym celu. Tylko jakim? Mam ginąć za to gówno co śmie się nazywać człowiekiem? Za te bestialskie mordy i znieczulicę? Brak słów, cholera wie po raz, który. Mam tego dosyć, a mimo to nie wiem co dalej. Co? Co kurwa mać mam teraz zrobić?
- Przepraszam...
- Powiedz to jeszcze raz, a złamię regułę, ze dziewczyn się nie bije. Wiem, że to moja wina. Wiem, że to ze mną ciężko wytrzymać, więc jeśli jeszcze raz powiesz „przepraszam” zajebie jak nikomu innemu, rozumiesz?... Nie musisz odpowiadać. Koniec z nami to na bank. Nie zniosę dłużej ranienie ciebie. Nie ciebie! Rozumiesz? Przyjaźń nic więcej. Ja wiem, że boli, ale nie chce by bolało bardziej. Ja się po prostu nie nadaję i musisz to uszanować. Ja mam problem, jeden tylko jeden wielki jak cholera. Ja. I nie potrafię go zwalczyć.
- Może...
- Kurwa nie! Nie przestane nic brać to na bank. I nigdzie nie pójdę się leczyć. Jak nie biorę to mnie aż telepie. Głosy dręczą i męczą. Cały długaśny miesiąc z nimi walczyłem, bo w sumie o trzeźwość to ja zahaczałem. W szpitalu mi jakieś ścierwo dadzą i tyle. Nic nie będę słyszeć i co? Gdzieś to mam. Jak już mam coś brać wole mieć jakąś ciężką banie. Halun, szok, agresor, spokój... Kurwa Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze, ale ja muszę to brać, bo inaczej jest nudno. Ja wiem, że to źle, ale inaczej nie potrafię. Nie cierpię monotonni. A inaczej wszystko jest złe i ogólnie do dupy. Widziałaś mnie zresztą...
- Fakt. Ale...
- Nie ma żadnego ale! Kurwa! Żyłem tak dwadzieścia trzy lata! I nic! Zero czegokolwiek. Głosy i obłęd, które doprowadzały mnie do szału, a teraz co? Teraz jest kurwa mimo wszystko lepiej. Umiem to kontrolować, w miarę przynajmniej. Wiem, że robię źle, ale jest mi z tym dobrze. Czy ty tego nie umiesz zrozumieć? Dla mnie każdy kurwa, dzień jest walką. Mnie tu nie powinno być. Wstaję rano i nic, pustka. Znasz to uczucie?... - milczała – Dokładnie! Nawet wtedy kiedy budziłem się obok ciebie... Czułem, że to nie ma sensu i tyle. Jestem złym człowiekiem i kurwa nikt nie chce mi w to uwierzyć. I to mnie też wkurwia. Bo ile można udawać? A przed tobą nie musiałem. Byłem po prostu sobą... Ale cię raniłem. Dlatego nie możemy być razem. Ale kurwa błagam! - padłem na kolana i objąłem ją w pasie – Nie zostawiaj mnie. Proszę cię! Nie czuje jakiś jebanych motylków w brzuchu, czy fiu bździu w głowie, ale wiem, że jesteś kimś dla mnie cholernie ważnym. I musisz być przy mnie! Czuje się przy tobie dobrze, czuję się zrozumianym. Czuję się kimś kurwa, ważnym. I jeśli to jest właśnie miłość to tak. Kocham cię. Ale nigdy tak jak Ty, byś tego chciała. Rozumiesz? Idź jak chcesz, odpocznij, bo wiem, że jestem męczący... Ale nie zostawiaj mnie. Proszę...
Staliśmy tak przez chwilę. Znaczy się ja klęczałem, a ona stała. W jakimś pieprzonym emocjonalnym uniesieniu. Poddałem się. Wiedziałem, że tak trzeba. Że czasami trzeba spuścić gardę i po prostu poprosić. Cholera nawet błagać. Nigdy tego nie miałem. Tego zrozumienia i dobrego samopoczucia. I mimo, iż w głowie zawsze będzie chaos, przy niej czułem się lepiej. Tylko ona potrafiła znieść atak histerii, który budził ją w środku nocy. Albo jakiś tętniak na mózgu, bo krew mi z nosa poleciała, albo jakiś pęknięty wrzód, bo mnie brzuch zabolał (lekarze nigdy nic nie wykryli... Technologia całe życie była przeciwko mnie). Ona zawsze gładziła mnie po dredkach i mówiła, że będzie dobrze. I cholera, zawsze miała to coś w oczach. Ni krzty nerwów, czy zdenerwowania, stale czułość i zrozumienie. Ona na prawdę się o mnie martwiła. A ja odleciałem. Zniszczyłem to wszystko. Po co? Nie wiem... Nie pamiętam. Jak wpadłem w maraton to zniknąłem na całe dwa tygodnie. Dlatego nie mogłem z nią być. Nie mogłem jej nigdy więcej zranić. Musieliśmy się rozstać.
Wstałem i odszedłem na krok.
- Wyjdź...
- Co?
- Wyjdź... Proszę idź sobie.
- Ale...
- Nie i koniec. Nie możemy się spotykać. Nawet jako znajomi...
- Co? Co ty sobie znów ubzdurałeś? Cholera o co ci chodzi człowieku?!? - zdenerwowała się.
- Wypierdalaj! Słyszysz. Idź sobie i nigdy nie wracaj. Tak będzie lepiej dla nas.
Udałem się do kuchni po jej torbę. Poszła za mną. Kilka talerzy było roztłuczonych. Mały burdel, kiedyś na pewno posprzątam. Podniosłem jukę. Przytuliła się do mnie. Odepchnąłem ją.
-Wyjdź!
Patrzyła na mnie przez załzawione oczy. Nie mogłem znieść tego widoku. Ale wiedziałem, że postępuje słusznie.
- Dlaczego to robisz? Dla- Dlaczego? - łkała.
- Bo tak! Bo tak musi być! Kiedyś zrozumiesz, a teraz wyjdź!
Objęła mnie z całych sił. Nie mogłem... Po prostu nie mogłem. Odwzajemniłem...
- Proszę... Wiesz, że tak będzie lepiej. Ja... Ja po prostu nie umiem.
Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Słowa były zbędne w tym momencie. Kaskada łez... Nic nie znaczących łez. Ponieważ nikną w morzu zapomnienia. Wszystko znika i rozpływa się we wspomnieniach, lepszych, czy gorszych. Bez różnicy. Wszystko przemija. Świat, ludzie, uczucia.
- Nie rób tego... Będziesz żałował – Iza wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.
- Już żałuje... Dlatego błagam cię idź...
- Nie. Nie i koniec.
Westchnąłem. Musiałem to zakończyć. A ona nie pozostawiała mi wyboru. Znienawidzi mnie. Gówno mnie to obchodzi. Bo tak właśnie trzeba. Tej jednej jedynej rzeczy jestem pewny!
Odepchnąłem ją. Wpadła na szafkę. Zamachnąłem się.
- Wypierdalaj! Bo uderzę! Wiesz, że to zrobię!
- Nie zrobisz...
Kurwa mać! Dlaczego ona tak bardzo mnie zna? Dała krok w przód, a ja w tył. Osłoniłem się rękoma. Z oczy poleciały chyba najgorsze z łez. Gorzkie i grube, które wbijały się i zżerały me poliki z bólem iście piekielnym. Miałem jeszcze jeden argument...
- Jeśli na prawdę mnie kochasz... I nie kłamiesz jak inni, odejdziesz...
Stanęła jak wryta. Jej wzrok... Nigdy go nie zapomnę. Ten na pewno nigdy nie zniknie z mej głowy. Na zawsze pozostanie.
Dzielnie otarła rękawem oczy, wzięła torbę i ruszyła w stronę drzwi.
Usłyszałem trzaśnięcie... Rzuciłem się biegiem w jej kierunku... NIE! Zatrzymałem się przed drzwiami. Zamknąłem je na wszystkie klucze, zamki, zatrzaski.
Usiadłem w salonie na sofie. Patrzyłem na wprost siebie. Sam. Sam. Komplet nie sam.
- I co zrobiłeś?
- Wiesz, że nie mam sił. Zajebał bym cię teraz najchętniej. Ale wiem, że nie trafię, bo ciebie nie ma. Jesteś tylko popierdoloną imaginacją Alma. Więc odpierdol się ode mnie raz na zawsze!
Nienawidzę siebie. Za wszystko, za całokształt. Za to moje cholerne podejście do innych. Że mógłbym, ale sam nie chce współżyć. Trzymam wszystko na dystans. Nie umiem podejść bliżej... Albo i umiem, ale tak na prawdę nie chcę? Sam nie wiem co chcę.
Żałuję... Po kilku minutach. Odpaliłem skręta. Właśnie skończyłem coś... Coś pięknego. Po co? Nie wiem...
A czy ty coś wiesz?
Dokładnie. Nic nie wiem. Wszystko pierdole. Wszystko czego się dotknąłem, zniszczyłem. Jestem złym człowiekiem.
Jesteś złym człowiekiem.
- Nie słuchaj go! On nie ma racji!
Nie słuchaj jej! Ona nie ma racji. Słuchałeś jej tak długo i co z tego masz?
Nic.
Dokładnie.
Więc co? Co mam zrobić?
Wiesz co masz robić. Dokładnie wiesz ci musisz!
Udałem się na balkon. Wyjrzałem na zewnątrz. Wyrzuciłem niedopałka i wyjąłem kolejne zawiniątko. Odpaliłem. Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni torebkę z zapięciem strunowym, w którym znajdowało się parę kolorowych piguł. Dokładnie siedem. Połknąłem wszystkie.
Nie w ten sposób. Poszedłem do lodówki. Wyjąłem piwo. Wziąłem z pokoju batona, zaczepiłem go w kaburze, zapiętej o spodnie. Wyszedłem na zewnątrz.
Winda wlokła się jak zawsze, powolnie.
- Siema Czesiu! Co tam słychać bodyguardzie?
- Stara bida Alojzy...
- Życzę powodzenia.
Skończyłem równie szybko, jak zacząłem rozmowę z ochroniarzem. Oczywiście z pełnym bananem na twarzy. Kłamstwo i obłuda.
Zszedłem po schodach na osiedlu. Ruszyłem w stronę Piotrkowskiej. Telefon zadzwonił. Tomek.
Odebrałem.
- Ćpiesz? Co?... Dzwoniła?... Gówno mnie to obchodzi!... Wyjebane mam w to!... Ta... Jasne... Yhym, yhym... Żebym czasem... Pierdol się!
Rzuciłem telefon o chodnik, który rozleciał się na setki drobnych kawałków.
Zaczęło mną rzucać. Serce waliło jak szalone. Klata drgała od ciśnienia. Ręce trzęsły się całe. Biegłem! Albo i szedłem. Czułem, że leciałem przed siebie.
Kątem oka ujrzałem płaczącą Almę siedzącą na murku. Wiedziałem dlaczego. Ponieważ po chwili padłem na ziemię. Najpierw na kolana, a później w skurczu zupełnie poległem. Roztrzęsiony byłem cały. Oczy odwróciły się na drugą stronę...

- Izo przepraszam cię... Źle zrobiłem. Wiesz o tym.
- Wiem kochany – Objęła mnie.
- Przepraszam.
Pocałowała mnie namiętnie.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co.
- Ale...
- Nie. Kocham cię takim jakim jesteś.
Naglę Izę odepchnął Tomek. Spojrzał się na mnie pełen agresji.
Doigrałeś się ty kurwo!
Uderzył mnie tak mocno, że po całym ciele przeszła mnie fala niepokoju.
Drugie uderzenie. A ciało wzdrygnęło jak w elektrycznych konwulsjach.
Trzecie...


- Udało się. Otworzył oczy.
Ciszę przerwała syrenę, zagłuszającą każdą myśl.
Ktoś naciągnął mi powiekę świecąc mi latarką prosto w oczy.
Co jest grane?
Błądziłem oczyma po każdym zakątku... Auta... Dokładnie karetki pogotowia.
Uśmiechnąłem się lekko. Trzeci raz powiadasz...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Śro 21:52, 07 Lip 2010    Temat postu:

Do Malleus: Ekhm, nie nie! To, że Cię nie zgwałcili na pewno ma jakieś głębsze przesłanie. Nie martw się, jestem pewna, ze Alojz szybko zmieni ten stan XD
MDLI MNIE! Ten dialog był straaaaszny,
ale widzę, ze wycieczka do krakowa będzie niezła ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Śro 22:04, 07 Lip 2010    Temat postu:

Ja tu nie mam do powiedzenia nic.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lestat_de_Lincourt




Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:25, 07 Lip 2010    Temat postu:

/nima i już/

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lestat_de_Lincourt dnia Pon 8:19, 08 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 19:19, 11 Lip 2010    Temat postu:

Dzięki za pochlebne komenty. Ma próżność rośnie buahahaha Very Happy
Nowy rozdział w życiu "Aloja" Very Happy Naszło mnie i stworzyłem coś cholernie dziwnego. O dziwo... Podoba się po raz kolejny. Dobra... Śpiszę się, bo mi zaraz kompa rozsadzi. Burza z pierunami jak diabli... Zaraz mi na pewno monitor w twarz wybuchnie Very Happy



Rozdział 3: Śmierć to nowe życie.


Siedziałem w łóżku. W jednym z tych cholernie anielskich uzdrowisk. Pobyt w szpitalu pamiętam jak przez mgłę. A teraz do czubków mnie posłali. Słodko! Grupowe analizy własnego jestestwa przez bandę zidiociałych samobójców... Nie wiem jak oni sobie to wymyślili? Chciałem się dobrze naćpać, a nie polecieć tylko w jedną stronę w galaktyczną pustkę. Albo chciałem? Nie wiem. W każdym razie cieszę się, że udostępnili mi laptopa, którego dostarczył mi Tomasz. Rzucił nim prawie we mnie z potokiem niewyobrażalnie wulgarnych opisów mojej psychiki.
Można powiedzieć, że wróciłem do punktu wyjścia... To oni mnie do tego doprowadzili. Znów pragnę być sam. Było zdecydowanie lepiej... Nie wiem dlaczego wmówiłem sobie, że potrzebuje towarzystwa? Cholernie głupi pomysł. Jest znacznie lepiej teraz, gdyby tylko dali mi przynajmniej alkohol. Co im do łubów strzeliło, że potrzebuje odwyku?!? Gdybym chciał to bym przestał. Najdziwniejsze jest to, że czuje się świetnie. Nudno i tyle. Po dragach się coś działo przynajmniej. Zero jakiegokolwiek „głodu”, czy coś w ten deseń. Wręcz przeciwnie, ale żeby nie było to nie z powodu czystości umysłu. Lecz z powodu ciszy.
Pierwszy raz nie muszę słuchać muzyki. Problemy ze snem pozostały, bez trawy jednak budzę się z piętnaście razy w nocy, aczkolwiek tak to... Słyszysz?
Nadstawiłem ucha... Nic! Uśmiech zagościł na mej twarzy. Kompletna cisza. Żadnych głosów. Alma chyba odpuściła. Jest wspaniale. Zresztą... W końcu umarłem! Podobno oficjalnie nie żyłem przez siedem minut. Słodko! Nic nie pamiętam z tego. Żaden wielki brodaty skurwiel nie zesłał mnie do piekła, ani zrewolucjonizowany Anioł nie wygonił do nieba. Nic. Pustka. Ostatnie co pamiętam to właśnie Almę, płaczącą na murku. I ciemność, a później pieprzoną jasność i ten cholerny jazgot syreny. Później nasłuchałem się, że to jest niemożliwe, że przeżyłem. BA! Że mój organizm, oprócz oczywiście serca, jest w dobrym stanie. Podziękować Mamusi... Problemy z pikawą i zawały są dziedziczne. Wątrobę to mam na pewno po Dziadziusiu, wytrzymała jak Pudzian o poranku. Praktycznie żadnych śladów zniszczeń, tak samo płuca. Żołądek lekko wyczerpany, ale tak to okaz zdrowia. A jak lekarze zaczęli wymieniać co znaleźli we krwi pod czas płukania bebechów, to sam wymiękłem. Lista długa jak Polskie autostrady... Niby nic wielkiego, a jednak robi wrażenie.
Nawet ta banda pojebów mnie kompletnie nie ciekawi. Niby zawsze ciągnęło mnie do skrzywdzonych ludzi, bo to jest w nich najlepsze. Każdy dzień to walka. Walka o życie, które wydaje się kompletnie nie potrzebne. To mnie pociągało w jakiś sposób w Izie i Tomku. Banda Drumbo również wymiatała pod tym względem. Ale zawsze akcja i reakcja. Działanie i dobre chęci. A jak jeszcze raz usłyszę, że ktoś jest kurwa niekochany i nierozumiany dlatego chciał odebrać sobie życie, to mnie szlag trafi. Fakt, ja nie byłem lepszy biorąc pod uwagę dwie pierwsze próby... Ale to w sumie nie do końca prawda. Bolała mnie bardziej znieczulica i krzywdy innych. W pierwszym wypadku okrucieństwo i czerpanie przyjemności przez tą głupią szmatę! (jedyna była, o której się źle wysławiam swoją drogą). A za drugim razem cierpienie brata... No i po części słowa wypowiedziane przez drugiego brata: nigdy ci tego nie wybaczę... Heh!
Parsknąłem śmiechem. To niby on mnie uderzył, ale jakoś tak przekabacili całą tą sytuację, że jak zwykle wyszedłem na tego najgorszego. Cóż... W końcu czarna owca rodziny. Mam swoje obowiązki i nakazy. Nigdy nie przeczytali nic co napisałem. Zawsze podpisywałem się innym nazwiskiem. A pod czymś na prawdę dobrym pisałem imię i nazwisko przyjaciela. Marcin Truszczyński... ... ... ... ... ... Gdy go wspominam, zawsze milczę minutę. Dla upamiętnienia jego osoby. Znałem go szesnaście lat. Od przedszkola. Cały czas razem. Zabił się przed moją pierwszą wyprawą za granicę. Dziwny człowiek. Masa przeróżnych problemów go zniszczyła. Niczemu nie był winny. Miał po prostu pecha. Któregoś dnia po prostu nie wytrzymał. List od niego otworzyłem dopiero trzy lata po jego pogrzebie. Nie płakałem. Nie umiem płakać po czyjejś śmierci. Ale byłem wkurwiony jak nigdy.
Ale mnie na wspominki wzięło. Może dlatego, że wydaję mi się, że to moja wina? Nigdy nie powiedziałem mu o swojej próbie. Wtedy może przez chwile by poczuł się zrozumiany? Nie wiem. Zawsze musiałem zawodzić innych. Miałem dwóch przyjaciół i dwóch zawiodłem. Nie potrafiłem im pomóc.
- Elo Aloj! Zajęcia w sali, za pięć minut.
Chłopak w szerokich spodniach i długiej bluzie z kapturem, dosłownie wbiegł i wybiegł z pokoju. Tego idioty nie lubiłem najbardziej. Aaaaa! Szał mnie brał od razu. „Ziomek” z osi. Kretyn! Myśli, że jak wychowaliśmy się w podobnych dzielnicach to będziemy „elo ziomkami”, jak on to mówi...
Co to kurwa ma znaczyć ELO? Po szwedzku to „lub”... Ale wątpię, aby taki oszołom znał inny język jak swój ojczysty, zresztą i tak niegiętko kaleczony. Poszłem, wyszłem, co tu pisze, to niestety na porządku dziennym. Masakra.
Zebrałem się z łóżka. Poszedłem do sali spotkań. Po drodze odpaliłem papierosa. Wkurzało mnie to niezmiernie. Dlaczego mogę palić szlugi, a nie mogę palić trawy? Albo napić się piwa? Kawka oczywiście, że normalka. Kawa i papieros, jedyne co można było. Kompletnie tego nie rozumiem. Jak już można jakieś używki to wszystkie, a nie tylko te, które przynoszą wielkim korporacją miliardowe zyski. Reszta to podziemie, więc nie wolno! Bo kasa idzie do nich, a nie dla nich. Jedyny powód, dla którego nie ma zalegalizowanej trawy. „Żeby młodzież się nie truła...” HAHA!
Parsknąłem sam do siebie, dławiąc się dymem. Wymiękam z ich tekstów. Spojrzałem na fajkę.
Ciebie mogę... Mimo, iż mnie definitywnie zabijasz. I jest to cholera udowodnione. Alko to samo. Kaska jednak leci, więc wielka okejka!
Za dużo myślę ostatnimi czasy. Irytuję się na siłę. Wspominam starych znajomych. Kminię ciężkie rewolucjonistyczne kwestie. Masakra! Byle by czymś zająć głowę...
Usiadłem na krześle przy oknie. Wszystkie ułożone były w krąg. Każdy musiał patrzeć na innych. Ja i tak lekko je przekręcałem, by móc widzieć krajobrazy. Cały ośrodek był umieszczony niedaleko lasu, więc widoczki były całkiem swojskie.
Paplanina bezsensownych użalań się nad sobą. Kurwa mać! Nie wypykam z tymi jełopami. Bo mnie ktoś rzucił, bo miałem długi, bo wyrzucili mnie z roboty, bo mnie ktoś bił, bo kumple z „dzielni” bo zupa była za słona, bo dupa, bo kurwa mać i cholera wie, co bo - wie jeszcze. Cały czas jakieś usprawiedliwianie się.
- Alojzy, a co ty nam dzisiaj powiesz? - zapytała lekarka. Lekarka? Doktor psychologi. Psychiatrii, chyba bardziej pasował do tej bandy.
Zaszlochałem. Przetarłem rękoma oczy, imitując dźwięk histerycznego płaczu.
- Bo... Bo... Bo mnie Mamusia nie kochała! Yyyy.... - Zajęczałem – Bo koledzy mnie namówili do narkotyków... Narkotyki! - Zasapałem – I nikt... I... - jęknąłem ponownie – Nikt mnie nie kochaaa!... Gu gu gi gi! - Wyprostowałem się odpalając papierosa i patrząc na innych iście zmarnowaną miną – Weźcie mnie ludzie nie rozpierdalajcie. Przepraszam za język, ale inne słowa mi nie pasują. Po pierwsze Łukaszku – zwróciłem się do tego elo oszołoma – Z twoich opowiadań wynika, iż wychowałem się na około dwa razy gorszym osiedlu. Zawsze odmawiałem. Sięgnąłem po dragi sam, bo miałem taki kaprys. A jeśli chodzi o biedę to również leżysz... Chodziłeś kiedyś w kozakach... Kurwa mać po siostrze do szkółki?... Nie... Ooooo. Przykro mi, ale jeśli chodzi o finanse to dziwnie się tym chwalić, ale byłem najgorszy. - Odwróciłem się do przygnębionej foboficzki w rudawych włosach i poszarpanych ciuchach – Mateuszek cię nie kochał? Ooo... Smutne. Dlatego się pocięłaś? To łajdak! - wrzasnąłem wymachując rękoma, spojrzałem na Agnieszkę – Zgwałcili cię w klubie? To łajdaki! - ponowna gestykulacja – Straszne jest mieć siedemnaście lat i pójść na wpół nagą do klubu i zostać wykorzystaną przez jakiś łysych imbecylów. Kurwa straszne... Weźta wy się wszyscy ogarnijcie jakoś - Wstałem – Wymiękam z was jak nic. Reszty nie pamiętam, te trzy przykłady rozbawiły mnie najbardziej. Jesteście wszyscy debilami nikim innym. Każdy jest kowalem swojego losu i tyle. Rozumiecie tak ciężką metaforę? – popukałem się po głowie – A jeśli ktoś ją podpali to nie znaczy, że to koniec, tylko czas na zmiany. Remoncik się szykuję i tyle. Zgrzewe mam z was jak nic. - Usiadłem i założyłem nogę na nogę – Agnuś, powiedz co zrobiłaś z tym fantem?... Nic – odpowiedziałem za nią – Znam dziewczę, którą dotykał ojczym, a była najtwardszą osobą jaką znam. Ale przecież lepiej jest uciec niż walczyć. A ty Łukaszku? Lepiej ukraść no nie? Niż na przykład... Nie wiem. Pójść do roboty? Ja wyjeżdżałem za granice, sam jak palce, by mieć na ciuchy, jedzenie, mieszkanie i ogólnie lepsze życie. I w końcu wyszło, że jestem najbogatszy na osiedlu... Śmieszne no nie? A ty ruda? Sorki, ale nie pamiętam twojego imienia. Lisiczka może być? Mniejsza z tym. Fobie i nieszczęśliwa miłość? Pfff- wzdrygnąłem się – Obudziłaś się kiedyś w nocy z przerażeniem, że ktoś jest w pokoju? Zapaliłaś światła i nadal to coś cię obserwowało. I koniec ze snem... Nie. A umierasz na raka, gruźlice, guza mózgu raz w tygodniu? Nie? Ja tak. A jeśli chodzi o miłość, to przepraszam, ale ona nie istnieje. Masz ile? Na oko ze dwie dyszki, może mniej. Zapamiętaj, że czas nie leczy ran, ale pozwala się do nich przyzwyczaić. Wszystko idzie przeżyć, tylko trzeba chcieć. A jak nie chcecie to przynajmniej nie zwalajcie tego na innych. Jesteście tchórzami i tyle! Zapamiętajcie to sobie. Ja wolę walczyć niż nie poddać jak jakiś pizduś. - Zaśmiałem się odpalając przy okazji kolejnego szluga – Zgrzewa jak nic z was.
Wstałem i udałem się w stronę swojego pokoju.
- A ty co? - krzyknął... Jakiś debil w piżamie, z wiecznie wystraszonymi oczami. - Dlaczego ty stchórzyłeś?
- Ja nigdy się nie poddałem... Miałem taki kaprys po prostu.
Skwitowałem wszystkich dziarskim uśmiechem i wybyłem do „klatki”. Klatki, w której byłem zupełnie sam. Kurwa mać. Pół roku przyjdzie mi tu siedzieć. Ehhh... Sfiksuje już do reszty. Przynajmniej mam ciszę. I cholera to mnie męczyło. Całę życie z czymś, a tylko paranoje zostały. Hipochondria nic więcej. Dlaczego? Dlaczego to mi przeszkadzało? Zawsze jakiś tupot, jakiś jazgot jakiś trzask i głos, a teraz cisza. Ale nadal sobie wkręcam różne jazdy. To przynajmniej pozostało. Ciągle byłem nieuleczalnie chory i każdy mnie prześladował. Jedyny pozytywny aspekt. Co przyzwyczajenie robi z człowiekiem? Zawsze wkurzało, a teraz nie idzie bez tego wytrzymać.
Bo nie mam z kim pogadać. A z nimi? Ehh... Odechciewa się wszystkiego. Banda jełopów i miałczków. A weź z nimi teraz normalnie porozmawiaj. Nie rozumiem tego całego płaczu i ględzenia jak to jest źle. Piszę w taki, a nie inny sposób, ale żeby o tym mówić? Zresztą narzekanie jest dla słabeuszy. Ja zawsze oznajmiam. Nie narzekam na ból pleców, mówię, że mnie bolą i tyle. Nie narzekam na pogodę, mówię, że jest do dupy. A to co innego. Nigdy nie traktowałem tego co mówiłem jako narzekanie. Mówię co czuję. Nigdy nie stałem w miejscu, nawet jak inni myśleli, ze właśnie to robię. Jeśli coś mi się nie podoba to to zmieniam. Jeśli wychodzi gorzej... Cóż, ale przynajmniej działałem. A nie jak ta ferajna niedołęg. Jak oni mnie wkurzali.
Zamknięci w sobie nieszczęśliwcy.
Rzygać mi się chciało na są myśl.
Znów laptop na kolanach. I pustka.
Dosiedziałem tak do zmierzchu. Wyszedłem raz do łazienki, później drugi raz na kolację. Na przyjęcie leków nie poszedłem, bo po co? Co one mogły mi dać? Nic. Więc darowałem sobie to bezsensowne trucie organizmu.

Pobudka już z rana. Słońce jak wdarło się do mej klitki, tak wyjść już nie chciało. Każdy kolejny dzień był jeszcze większą irytacją. A to dopiero czwarty tydzień.
Siedziałem na „wybiegu” z kompem. Wybieg! Jak dla jakiś pieprzonych małp. Kawałek placu z kratami wysokimi na trzy metry. Brakowało jeszcze tabliczki „pod napięciem”. Oświęcim i to cholerne obozowisko koncentracyjne. Najgorsze to, ze nic nie mogłem napisać. Tyle wolnego czasu i próżnia, która rozsadzała moją głowę.
Magda usiadła obok mnie. Lepiej było by powiedzieć Pani doktor Magda. Ale nie potrafiłem do niej mówić per Pani. W sumie była starsza, ale wyglądała młodziej. Miała trzydzieści pięć lat. Raptem sześć lat różnicy. A zachowywała się jak by dopiero wyrosła z piaskownicy. Wieczny uśmiech, nienaganne śnieżne uzębienie, krystaliczne błękitne oczy i długie czarne włosy. Ciągle tylko, że uśmiech, że pomoc innym i inne tego typu sprawy. Mdliło mnie od tego.
- Jak tam samopoczucie Alojzy? - zagaiła.
- Teraz to już znacznie lepiej – uśmiechnąłem się do niej najbardziej sztucznie jak tylko potrafiłem.
Odpowiedziała uśmiechem, do tego szczerym.
- Miło mi to słyszeć. Dlaczego nie zagrasz z innymi? Siedzisz z laptopem na kolanach już któryś dzień z kolei i nic nie piszesz.
- Bo nie mam pomysłu – odfuknąłem – A po za tym w siatkę? Mam z nimi grać w najdurniejszy sport? Spójrz na gangstera bez koszuli. Łukasz nie potrafi odbić nawet najprostszego zagrania, a najwięcej pruje japę. Lisiczka ogólnie boi się dotknąć piłki...
- Chodzi ci o Katarzynę?
- Może być i ona. Ruda fonofobka. Ten gruby znowu ma ruchy jak dziesięciu tonowy walec, który właśnie wjechał pod górę. Wysoki dryblas i karzeł, przynajmniej w porównaniu, to kompletnie nie wiedzą co robić. Jak byś dała tym idiotom lotki do badmintona to pewnie też by chcieli głową je odbić. Nie mam co do nich nawet wstawać. - zerknąłem na Magdę, która chichotała pod nosem – Z czego się śmiejesz?
- Z twojego nastawienia. Jesteś przeciwny wszystkiemu. Jak chcesz możemy o tym porozmawiać?
Usiadłem do niej bokiem, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Ale tylko na indywidualnych spotkaniach.
Uśmiechnęła się do mnie. Siedzieliśmy jeszcze przez chwili wpatrzeni w siebie.
„Pora obiadowa, a później grupowe spotkanie” - Wybił mechaniczny dźwięk ze zgrzytających głośników.
Wstałem z lapkiem pod pachą i udałem się schodami do hangaru. Nie żegnając się, ani bez zbędnych uprzejmości. Niedobrze mi się robiło od sztuczności, która biła tutaj na każdym kroku.

Kolejne zbiegowisko. Kolejny krąg wtajemniczonych. Znów ta banda pojebów żaliła się nad swoim losem. Siedziałem znudzony paląc papierosa za papierosem. Przyszedł czas na twardziela Łukaszka, który ze spuszczoną głową prawił smuty.
- Na starcie zostałem skreślony. Wywodzę się z ulicznej biedy i o wszystko musiałem walczyć. Nie miałem nic, więc kradłem. A później kumple dali mi trawę...
- Kontynuuj Łukaszu.
- I od niej się wszystko zaczęło. Nie mogłem wytrzymać bez haju. Później przyszła amfa. Piguły. A na koniec hera. - Łzy powolnie spływały mu po polikach – Dopadł mnie głód, którego nie mogłem zwalczyć. Ohydztwo do samego siebie. No i nie? Pociąłem się i znalazłem się tu.
Zaszlochałem. Przetarłem oczy i zaklaskałem.
- To było wspaniałe. Cierpimy razem z tobą. Takie głębokie.
- O co ci kurwa chodzi? Masz jakiś problem? - wstał wyprężony, a ja zaśmiałem się jeszcze bardziej kpiąco.
- Chillout człowieku. Po prostu mnie śmieszysz. Nic więcej.
- Tak kurwa. A ty jesteś nie lepszy!
- Uspokój się Łukaszu – wtrąciła Magda – Wszyscy się uspokójmy. Może w końcu Alojzy zdradzi nam swoją historię...
- Już mówiłem. Jak nie potrafiliście wyłapać to wasz problem. Bynajmniej nie będę przy tym płakał. Czekam jeszcze pięć miesięcy i się zmywam. Mdli mnie to wasze narzekanie. Ludzie ile można? Czwarty tydzień i w kółko to samo. I co wam to dało? Nie zgadnę – pogładziłem się po bródce – Nic. Dokładnie nic. Kolejny powód by siedzieć z założonymi rękoma i ponarzekać. Co zrobiłeś ze swoim życiem Łukaszku? Hmmm?
- A co miałem zrobić?
- A co byś chciał zrobić?
- Eeee... Nie za bardzo rozumiem.
- Bo jesteś tępy... Nie, czekaj, czekaj. Tego nie było. Zacznijmy jeszcze raz. Co chciałbyś robić w życiu? Jakie były twoje marzenia?
- Ja nie mogłem marzyć, musiałem walczyć o każdy dzień człowieku – gestykulował nerwowo.
- Sratytaty będzie wiosna. Pytam się co chcesz robić?
- Chciałem grać w piłkę. Z chłopakami z osi codziennie pykaliśmy.
- Rozumiem, rozumiem – Usiadłem zakładając nogę na nogę i robiąc jedną z tych doktorskich, poważnych min – I co w tym kierunku zrobiłeś?
- A co mogłem zrobić?
- Wszystko! Ale wolałeś się usprawiedliwiać. Jakbyś wpadł na moją dzielnice to zostałbyś na samym początku zniszczony za brak szacunku do czegokolwiek. Tak zwany urabura szef podwóra i tyle. Wożona chuderlawymi barkami, klata wklęśnięta jak u szczura, ale gangster pełną gębą. Kradłeś bo tak łatwiej i tyle, a później winę można zrzucić na system. Jak zwykle zresztą. Zrób sobie jeszcze piątkę dzieci i ponarzekaj na państwo, bo ci bez wykształcenia nie dało godnej pracy. Weź człowieku ogarnij się, okejka?
- Łatwo ci mówić.
- Oczywiście, że tak. W twoim wieku dawno już siedziałem na obczyźnie i harowałem po czternaście godzin dziennie. Wkurwiłem się w końcu... Przepraszam ślicznie wszystkie damy w towarzystwie – posłałem Magdzie ironiczny uśmiech – Wkurzyłem się, spakowałem i wróciłem do kraju, w poszukiwaniu cholera wie czego. Pisałem, pisałem, pisałem i jeszcze raz pisałem. No i proszę bardzo. Pracuje dla jednej z największych Polskich gazet. Ale osiągnąłem to tylko ciężką pracą. Znaczy się nie do końca prawda, ale... Najważniejsze, ale, że to przynajmniej ładnie brzmi. Więc weź się człowieku do roboty, a nie pieprzysz smuty. Młody jesteś. Nie masz nawet dziewiętnastu lat, więc weź się kurwa do roboty. Bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tylko trzeba chcieć, a jak widzę żadne z was nie chce. Lepiej usiąść, popłakać i dupa zbita. Na resztę z was nie mam już siły. Ale mamy w końcu jeszcze pięć miesięcy, więc objadę i was – znów uśmiech, pokiwałem jeszcze groźnie palcem – Więc i na was przyjdzie pora, a teraz paciorek, siusiu, kupka i spać, bo mam was serdecznie dosyć.
Wstałem odpalając papierosa i udałem się do swojej klitki, machając wszystkim radośnie dłonią na pożegnanie.
Wszedłem do celi i wygodnie rozsiadłem się na łóżku. Wyjąłem lapka i zacząłem pisać.
„Samobójcy – debile, czy też może ludzie potrzebujący pomocy?
Niezaprzeczalnie jedno i drugie. Niestety. Ale dlaczego oni... My to robimy? Ciężko jest uzasadnić mnie, łatwiej ich. Albo może na odwrót? Nie wiem. Wiem natomiast, że oni po prostu nie dostali żadnej pomocy. W tym cholernym wyścigu wykastrowanych szczurów, kompletnie nikt nie patrzy na nikogo. Ewentualnie lekko zerka po czyich łubach stąpa do celu. A dlaczego nie zatrzymać się, przynajmniej na jeden malućki momencik? Usiąść na ławce w parku obok samotnej dziewki tudzież chojraka ze smutkiem wypisanym w oczach i z miną świadczącą o tragediach jakich było mu przeżyć. I zagaić. Po prostu, po koleżeńsku. Jak człowiek do człowieka.
Łatwiej przejść obok patrząc z góry i pomyśleć, że to słabeusz i zwykłe nic, które zresztą nic nie osiągnie. A przecież nie wszyscy chcą tego co inni. Nie wszyscy są na tyle twardzi, by samotnie kroczyć, są ludzie, którzy potrzebują wsparcia innych. Usłyszenia od czasu do czasu, że będzie dobrze. I tego typu banalne pocieszajki. A jednak, cholernie miło coś takiego usłyszeć. Więc do cholery, czy ktoś mi powie dlaczego tak nie robimy?
Niektórzy pękają już przed linią startową, bo łamie ich zwykłe rozczarowania miłostkowe, które jak widzę ludzi ranią najbardziej. Dlaczego? Dlaczego ta pieprzona miłość jest taka ważna? Przecież to uczucie, a uczucia przemijają. Ot co, skaleczyłem się w palec, pokrwawiło i po chwili przeszło. To samo z sercem. Pojęczysz, postękasz, ale po jakimś czasie przejdzie. Na pewno nie tak szybko jak ranka na kciuku, tudzież innym paluszku, ale i tak prędzej, czy później przejdzie. Trzy, czwarte jełopów tutaj trafiło właśnie przez to. Dżizusku, widzisz i nie grzmisz.
Choć czekaj chwilkę. To przecież mniej więcej to samo jak wiara. Tak? Tak. Przynajmniej tak mi się wydaję. Więc jeśli bardzo w coś wierzysz, a na końcu okazuje się to bujdą, to faktycznie może to zaboleć. A ja... Ja przecież w nic nie wierzę. Chyba już rozumiem ich ból. Znaczy się nie rozumiem, ale staram się. Żal mi ich, trochę, ale żal. Większość ma około dwudziestu lat. I strasznie potrzebują pomocy. Bez przyjaciół i bez oparcia. Chyba najgorsze co może być. Ja w sumie całkiem niedawno nauczyłem się radzić bez tego, ale znowu jak nauczyłem się to trafiłem na masę ludzi, których to znowuż musiałem skrzywdzić. Bo przywiązali się, a ja nie potrafiłem...”
Ciekawe co tam z Izą? Chyba się zgodzę jednak na tą wizytę. Próbuje się ze mną skontaktować odkąd tu przybyłem, a ja zawsze się rozłączam. A jak teraz nie zadzwoni? W sumie to dobrze. Przejdzie jej może w końcu. Ale odbiorę teraz. Zobaczę przynajmniej znajomą twarz. Na Tomeczka liczyć raczej nie mam co. A chłopaki za pewne nawet nie wiedzą, że tu jestem.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, bowiem przypomniało mi się motto Tomka: Życie to penis, które z czasem staje się coraz chujowsze... Prostota przekazu jego myśli powalą jakąś nadnaturalną głębią.
W drzwiach stanął Łukasz. Popatrzył się na mnie groźnie.
- Aloj, Magda chce z tobą porozmawiać w gabinecie.
Jeszcze raz, ten kretyn skróci moje imię, a szlag mnie trafi najjaśniejszy.
Wstałem ociężale i udałem się psychodelicznie, białym korytarzem do pokoju sto jeden. Sto jeden. Numer budził złe wspomnienia.
- Dzięki Aloj!
Łukasz rzucił do mnie te słowa i pobiegł do swej celi.
Za co debilu? Że po tobie pojechałem? Dżizus. Rozwalają mnie jeszcze bardziej ci ludzie.
Bez pukania wszedłem do środka i rozwaliłem się wygodnie w fotelu przed Magdą. Rozmawiała z kimś przez telefon.
- Co chciałaś słoneczko? - uśmiechnąłem się rozbawiony całą sytuacją.
- Przepraszam. Oddzwonię później. - Odłożyła słuchawki. Oparła się o biurko, przeszywając mnie wzrokiem. - Na dobrą sprawę nie wiem co powiedzieć.
- Wystarczy zwykłe kocham cię – spojrzałem na nią maślanymi oczami.
Zmarkotniała.
- Wiesz, że w końcu cię rozgryzę?
- Wiem, wtedy rozpłaczę się i odpowiem tym samym i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Dobra złotka co jest pięć? - zerknąłem na zegarek – Za chwile cisza nocna, rozumiesz?
Pokiwała głową zaskoczona.
- Sposób może nie najlepszy, aczkolwiek to było dobre. Po twoim wyjściu Łukasz przyznał ci rację. Ogólnie wszyscy byli pod wielkim wrażeniem. Może odkryłeś swoje powołanie.
- Tak kurwa... - Roześmiałem się - Sorki, ale ostatnio nie mogę wytrzymać z waszych haseł. Doktor Dolittle ze mnie jak z ciebie dobry psychiatra. Wyluzuj. Mam tu być jeszcze nie całe pół roku, więc mogę od czasu wtrącić swoje uwagi, ale nic więcej. Bardziej bierz to jako irytację tymi kretynami, niż chęć jakiejkolwiek pomocy. Nudzi mi się tutaj nic więcej. - Wstałem – A teraz jeśli pozwolisz. Udam się na spoczynek.
- Proszę bardzo. - zabrała się za porządkowanie papierów na biurku – I jeszcze jedno.
Cholera. Już prawie wyszedłem. Odwróciłem się nadal trzymając za klamkę.
- Jutro po kolacji znajdę trochę czasu dla ciebie.
- Że co proszę?
- Sam chciałeś indywidualne spotkania.
- Chyba sobie ze mnie kpisz? - odpowiedziałem z niedowierzaniem.
- Mówiłam, że cię rozgryzę. Obecność obowiązkowa.
Kurwa mać! Wychodząc trzasnąłem drzwiami.
Pięknie. Jak zwykle ktoś nie zrozumiał moich żartów. Pięknie! Spieprzony wieczór jak nic jutro mnie czeka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Alojzy.G.Cłopenowski dnia Nie 19:21, 11 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Wto 2:50, 13 Lip 2010    Temat postu:

No nie. Psychiatryk?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malleus




Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: po co ja się produkuje...

PostWysłany: Wto 3:29, 13 Lip 2010    Temat postu:

Ach... Wspomnienia wracają. Jak zwykle cacuszko.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Wto 10:57, 13 Lip 2010    Temat postu:

Wpadłem na to jakoś takoś... Po prostu mnie naszło, więc Alojzy będzie teraz słodko siedział u czubuniów ;] Podoba mi się taki motyw. A co będzie dalej... zobaczycie sami buahahaha Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sleepwalking




Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:25, 13 Lip 2010    Temat postu:

Alozjy, ominęłam stare posty i przeskoczyłam sobie na 4 lipca.Wybacz, że nie czytam wszystkiego, ale ja nie mam siły do takich mocarnych "sag".

Pamiętaj o "ę". I tam gdzieś jeszcze był tryb przypuszczający, mianowicie "bym" ma być razem z czasownikiem, np. potrafiłbym.

Co do samej treści, nie wypowiadam się. Chyba to rodzaj Twojego pamiętnika, opisujesz chyba swoje emocje; nie wiem, czy krytyka literacka zdałaby tu egzamin.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 9 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1