Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
"WRÓG" Erich Maria Remarque

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 18:58, 27 Wrz 2007    Temat postu: "WRÓG" Erich Maria Remarque

Kiedy zapytałem swego kolegę szkolnego, podporucznika Ludwida Breyera, jakie przeżycie wojenne utkwiło mu najżywiej w pamięci, spodziewałem się, że usłyszę o Verdun, Sommie albo o Flandrii; był bowiem na wszystkich tych trzech frontach w najgorszych miesiącach. Tymczasem Breyer opowiedział mi poniższą historię:

Nie najważniejsze, ale najtrwalsze z moich wrażeń zaczęło się od tego że zażywaliśmy spokoju w małej francuskiej wiosce daleko na tyłach. Wcześniej zajmowaliśmy paskudny odcinek frontu, gdzie ogień artyleryjski był wyjątkowo gwałtowny, potem wycofano nas więc dalej niż zwykle, bo mieliśmy ciężkie straty i musieliśmy z powrotem zebrać siły.

To był wspaniały tydzień: sierpień, cudowne, biblijne lato, a wszystko to szło nam do głowy jak ciężkie złociste wino, które znaleźliśmy kiedyś w jakiejś piwnicy w Szampanii. Zostaliśmy odwszeni; niektórym z nas dostała się nawet czysta bielizna, inni wygotowali gruntownie w kociołkach na małych ogniskach swoje koszule; wszędzie panowała atmosfera czystości- której urok zna jedynie żołnierz oblepiony skorupą brudu- pogodna jak sobotni wieczór w owych bardzo już odległych czasach pokojowych, gdy jako dzieci kąpaliśmy się w wielkiej wannie, a matka wyciągała z szafy świeżą bieliznę, pachnącą krochmalem, niedzielą i ciastem.
Oczywiście wiesz, że to nie bajka, gdy mówię, że szczęście tego chylącego się ku końcowi sierpniowego popołudnia zalewało mnie słodką, silna falą. Jako żołnierz człowiek ma zupełnie inny stosunek do przyrody niż większość ludzi. Tysięczne zakazy, zahamowania i przymusy przestają działać wobec twardej, straszliwej egzystencji na skraju śmierci; a w minutach i godzinach przerw w walce, w dniach spokoju, myśl wznosi się czasem ku życiu, czyli nagiemu faktowi, że jeszcze się istnieje, że udało się wyjść obronną ręką, oraz ku czystej radości, że można widzieć, oddychać i poruszać się swobodnie.
Pole w promieniach zachodzącego słońca, niebieskie cienie lasu, szum topoli, czysty nurt płynącej wody sprawiały nieopisaną radość; ale głęboko, niczym bat, niczym kolec, tkwił ostry ból biorący się z wiedzy, że za kilka godzin, za kilka dni wszystko będzie musiało odejść i zmienić się znowu w wyschnięte krajobrazy śmierci. A uczucie to, tak dziwnie złożone ze szczęścia, bólu, melancholii, smutku tęsknoty i nadziei, było typowym doświadczeniem odpoczywającego żołnierza.
Po kolacji wyszedłem z kilkoma kolegami kawałek za wioskę. Nie mówiliśmy wiele; pierwszy raz od wielu tygodni byliśmy w pełni zadowoleni i wygrzewaliśmy twarze w ukośnych promieniach słońca, które świeciło nam prosto w oczy. Tak doszliśmy w końcu do małego, smętnego budynku jakiejś fabryki pośrodku rozległej ogrodzonej posesji, wokół której rozstawiono wartowników. Na dziedzińcu pełno było jeńców, którzy czekali na transport do Niemiec.
Wartownicy nie robili ceregieli i wpuścili nas do środka, żebyśmy mogli się rozejrzeć. Ulokowano tam kilkuset Francuzów, którzy siedzieli lub leżeli na ziemi, palili papierosy, rozmawiali i drzemali. Wtedy otworzyły mi się oczy. Do tej pory z ludźmi zajmującymi nieprzyjacielskie okopy kojarzyłem jedynie krótkie, przelotne wrażenia- pojedyncze i mgliste. Może jakiś hełm wystający przez chwilę ponad brzegiem nasypu; ramię, które coś rzucało i znikało z powrotem; kawałek szaroniebieskiego materiału, postać wylatującą w powietrze- niemalże abstrakcyjne rzeczy, które czaiły się za ogniem karabinowym, ręcznymi granatami i drutem kolczastym.
Tutaj po raz pierwszy zobaczyłem jeńców, i to wielu, siedzących, leżących, palących- Francuzów bez broni.
Nagle przeżyłem szok, ale chwilę później musiałem śmiać się z siebie samego. Otóż zszokowało mnie, że oni są takimi samymi ludźmi jak my. Faktem jednak było - doprawdy, jak tu się nie dziwić - że po prostu nigdy dotąd nie zastanawiałem się nad tym. Francuzi? To byli wrogowie, których należało zabijać, ponieważ chcieli zniszczyć Niemcy. Tamtego sierpniowego wieczoru uświadomiłem sobie wszakże ową złowroga tajemnicę, magię broni. Broń zmienia ludzi. I ci niegroźni koledzy, ci pracownicy fabryczni, niewykwalifikowana robotnicy, handlowcy, uczniowie, którzy siedzieli tutaj wokoło tacy cisi i zrezygnowani, gdyby tylko mieli broń w ręku, w jednej chwili staliby się na powrót wrogami.

Pierwotnie nie byli wrogami; stawali się nimi dopiero, gdy dawano im broń do ręki. Zastanowiło mnie to, choć wiedziałem, że moje rozumowanie może być niezupełnie logiczne. Ale zaczęło mi już świtać, że to broń zmusza nas do tej wojny. Na świecie było tyle broni, że w końcu wzięła ona górę nad ludźmi i zamieniła ich we wrogów...
A potem, dużo później, we Flandrii, znów obserwowałem to samo: kiedy szalała bitwa materiałowa, ludzie praktycznie nie byli już do niczego potrzebni. Broń z jednej strony w bezsensownym amoku miotała pociski w broń po drugiej stronie. Człowiek musiał mieć wówczas odczucie, że nawet gdyby wszystko między jedną a drugą stroną było martwe, broń sama kontynuowałaby swoje dzieło aż do całkowitego unicestwienia świata. Natomiast wtedy, na dziedzińcu fabryki, widziałem tylko ludzi takich samych jak my. I po raz pierwszy pojąłem, że walczę przeciwko ludziom; ludziom, którzy jak my zauroczeni są mocnymi słowami i bronią; ludziom, którzy może mają żony i dzieci, rodziców i jakiś zawód i którzy może teraz - skoro to oni natchnęli mnie tą myślą – również się budzą i powinni tak samo rozejrzeć się dokoła i zapytać: "Bracia, co my robimy? Po co to wszystko?"
W parę tygodni później byliśmy znowu na spokojniejszym odcinku frontu. Francuska linia przysunęła się do naszej dość blisko, ale nasze stanowiska były dobrze umocnione, a poza tym, można by powiedzieć, prawie nic się nie działo. Codziennie rano punktualnie o siódmej artylerie wymieniały na dzień dobry kilka strzałów; w południe oddawano sobie jeszcze mały salut, a pod wieczór zwyczajowe błogosławieństwo. Zażywaliśmy kąpieli słonecznych przed ziemiankami, a w nocy posuwaliśmy się nawet do tego, że zdejmowaliśmy buty do spania.
Pewnego dnia po drugiej stronie ziemi niczyjej pojawiła się nagle ponad przedpiersiem tabliczka z napisem: "ATTENTION!" Nietrudno sobie wyobrazić, z jakim zdziwieniem się w nią wpatrywaliśmy. W końcu doszliśmy do wniosku, że chcą nas jedynie ostrzec, iż poza rutynowym programem będzie jakiś dodatkowy ostrzał artyleryjski; trwaliśmy więc w gotowości, aby na odgłos pierwszego wystrzału schronić się w ziemiankach.
Dookoła jednak panowała cisza. Tabliczka znikła. Parę sekund później powędrowała w górę saperka; na łopatce dostrzegliśmy dużą paczkę papierosów. Jeden z naszych kolegów, który miał jakie takie pojęcie o języku wymalował pastą do butów z tyłu na mapniku słowo "COMPRIS". Unieśliśmy mapnik w górę. Wtedy oni po drugiej stronie jęli wymachiwać paczką papierosów. A my w odpowiedzi pomachaliśmy mapnikiem. Potem powędrował w górę kawałek białego materiału. W największym pośpiechu porwaliśmy koszulę z kolan obergefrajtra Buhlera, który akurat wyłapywał wszy, i zaczęliśmy nią powiewać.
Po chwili biały materiał podniósł się także po drugiej stronie, po czym pojawił się hełm. Zaczęliśmy wymachiwać koszulą jeszcze mocniej, tak że pewnie wszystkie wszy z niej powypadały. W górze pojawiła się wyciągnięta ręka, która trzymała jakąś paczkę. Następnie przez drut kolczasty przesunął się powoli żołnierz; czołgał się na łokciach i kolanach w naszym kierunku, wymachując od czasu do czasu chusteczką i śmiejąc się nerwowo. Mniej więcej pośrodku ziemi niczyjej zatrzymał się i zostawił swoją paczkę. Pokazał na nią kilka razy, zaśmiał się, skinął głową i czołgając się ruszył z powrotem. Wprawiło nas to w niebywałe podniecenie. Z niemal sztubackim uczuciem, że robimy coś zakazanego, że dajemy komuś prztyczka w nos, i po prostu z nieukrywaną żądzą dobrania się do dobrych rzeczy, które oto leżały w naszym zasięgu, łączył się posmak wolności, niezależności, tryumfu nad całym mechanizmem śmierci. To samo uczucie miałem wtedy, gdy stałem pośród jeńców; zdawało się, że jakiś ludzki pierwiastek wdarł się zwycięsko w przedmiotowe wyobrażenie "wroga", a ja pragnąłem dołożyć do tego tryumfu swoją cząstkę.
Czym prędzej zebraliśmy kilka prezentów, naprawdę nędznych rzeczy, gdyż do podarowania mieliśmy o wiele mniej niż koledzy z naprzeciwka. Następnie daliśmy sygnał koszulą i natychmiast otrzymaliśmy odpowiedź. powoli dźwignąłem się w górę; głowa i ramiona znalazły się poza okopem. To była cholernie paskudna chwila, powiadam ci, kiedy tak stałem bez żadnej osłony, na wolnej przestrzeni ponad nasypem.
A potem zacząłem czołgać się prosto przed siebie; i wtedy moje myśli zupełnie się odmieniły, jakby nagle zostały przełączone na bieg wsteczny. Ta niebywała sytuacja zafascynowała mnie; czułem, jak wzbiera we mnie silna, kipiąca radość; uszczęśliwiony i roześmiany posuwałem się zwinnie na czworakach. I przeżyłem cudowną chwilę pokoju - indywidualnego, prywatnego pokoju, pokoju, jaki zapanował na całym świecie ze względu na mnie.
Postawiłem przyniesione rzeczy, zabrałem tamte i zacząłem czołgać się z powrotem. I w tym momencie pokój się rozpadł. Znów poczułem setki luf karabinów wycelowanych w moje plecy. Dopadł mnie ogromny strach, pot spływał po mnie strumieniami. Dotarłem jednak do okopu cały i zdrowy, po czym zdyszany położyłem się na ziemi.

Następnego dnia trochę już byłem przyzwyczajony; poza tym stopniowo upraszczaliśmy całą sprawę i w końcu nie wychodziliśmy z okopów jeden po drugim, tylko obaj opuszczaliśmy swoje linie równocześnie. Niby dwa psy spuszczone ze smyczy czołgaliśmy się do siebie i wymienialiśmy prezenty.
Kiedy po raz pierwszy spojrzeliśmy sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się tylko z zakłopotaniem. Tamten kolega był jak ja młodym człowiekiem, miał może dwadzieścia lat. Po jego twarzy widać było, jak bardzo podoba mu się ta zabawa. Bonjour, camerade, powiedział; ale ja byłem do tego stopnia zaskoczony, że powiedziałem tylko: Bonjour, bonjour, powtórzyłem to dwa albo trzy razy, skinąłem głową i śpiesznie się odwróciłem. Mieliśmy stałą porę spotkań i zrezygnowaliśmy ze stosowanych wcześniej znaków, ponieważ obie strony dotrzymywały niepisanego traktatu pokojowego. A w godzinę później strzelaliśmy do siebie znowu tak samo jak przedtem. Pewnego razu tamten kolega z lekkim wahaniem podał mi rękę i uścisnęliśmy sobie dłonie. Poczułem się bardzo dziwnie.
Podobne wypadki zdarzały się wtedy również na innych odcinkach frontu. Dowiedziało się o tym Naczelne Dowództwo i wydało rozkaz, że tego rodzaju rzeczy są absolutnie zabronione; w kilku wypadkach pokrzyżowało to nawet codzienną rundę działań wojennych. nam to wszakże nie przeszkadzało.
Pewnego dnia w forcie zjawił się jakiś major i osobiście wygłosił nam pogadankę. Wykazywał wiele zapału i energii i powiedział nam, że zamierza zostać na froncie do wieczora. Pech chciał, że zajął stanowisko blisko naszego punktu wypadowego i zażądał karabinu.
Nie wiedzieliśmy co robić. Nie było żadnej możliwości, żeby dać jakiś znak kolegom po drugiej stronie; poza tym sądziliśmy że można nas rozstrzelać na miejscu za robienie interesów z wrogiem. Wskazówka minutowa na moim zegarku przesuwała się powoli do przodu. Nic się nie działo i wyglądało już niemal na to, że wszystko rozejdzie się po kościach.
Major na pewno wiedział o powszechnym brataniu, jakie rozgrywało się wzdłuż linii frontu, ale nic konkretnego o tym, co my robiliśmy tutaj; po prostu czysty pech sprowadził go do nas akurat teraz i zlecił mu to zadanie.
Zastanawiałem się już czy mam mu powiedzieć: "Za pięć minut przyjdzie ktoś z tamtej strony. Nie możemy strzelać, bo on nam ufa". Ale nie ośmieliłem się, a zresztą co by to w ogóle dało? Gdybym tak zrobił, wtedy może major tym bardziej by został i czekał, a tak wciąż istniała szansa, że sobie pójdzie. Poza tym Buhler szepnął mi na ucho, że podczołgał się za przedpiersie i dał karabinem znak "pudło" (jak sygnalizuje się chybiony strzał na strzelnicy), a tamci mu w odpowiedzi pomachali. Zrozumieli, że nie mogą przyjść.
Na szczęście dzień był pochmurny; padało trochę i nadciągał zmierzch. Był już kwadrans po ustalonym czasie naszych spotkań. Z wolna mogliśmy odetchnąć. Nagle jednak coś przykuło mój wzrok; język mi skołowaciał; chciałem krzyknąć, lecz nie mogłem; osłupiały z przerażenia wpatrywałem się w pewien punkt po drugiej stronie ziemi niczyjej, gdzie powoli pokazało się ramię, a następnie ciało. Buhler popędził na koniec przdpiersia i próbował rozpaczliwie dać jakiś znak ostrzegawczy. Ale było za późno. Major już wypalił. Ciało po drugiej stronie osunęło się na powrót z cienkim okrzykiem.
Przez chwilę panowała niesamowita cisza. Potem usłyszeliśmy ryk i zerwał się morderczy ogień.
- Strzelać! Nadchodzą! - wrzasnął major.
Wtedy i my rozpoczęliśmy ogień. Ładowaliśmy i strzelaliśmy jak opętani, ładowaliśmy i strzelaliśmy, żeby jak najszybciej mieć za sobą tę straszliwą chwilę. Cały front był w ruchu, włączyły się takie działa, kanonada trwała przez całą noc. Straciliśmy dwunastu ludzi, w tym majora i Buhlera.
Od tej pory działania wojenne kontynuowane były zgodnie z przepisami; papierosy nie kursowały już tam i z powrotem, a straty w ludziach rosły. Wiele mi się przytrafiło od tamtego czasu. Widziałem wielu umierających ludzi; sam zabiłem więcej niż jednego; stałem się twardy i nieczuły. Mijały lata. Przez cały ten długi czas nie ośmieliłem się jednak wrócić myślą do tamtego cienkiego okrzyku w deszczu.
Powrót do góry
OSA
Administrator



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Europy

PostWysłany: Czw 19:11, 27 Wrz 2007    Temat postu:

Szzzzzz by to. To ja! Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1