Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Jak ćma do ognia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 20:50, 25 Lip 2010    Temat postu: Jak ćma do ognia

Wspólne dzieło osób, które odwiedzam. Na razie Ja i Malleus. Niedługo kolejne części. Miłej lektury.




Jak ćma do ognia


Malleus



Siedzieliśmy w pokoju. Aloizy siedział na łóżku i kontemplował sufit. Kennedy odgrywał swoją szaloną kompozycje siedząc w laptopie. Paliłem papierosa. Świat jest dziwny. Siedzieliśmy w jakimś obskurnym pokoiku. Trwała noc. Noc w Legnicy jest zupełnie inna niż w krakowie. Dziwne. Mój umysł odleciał. Wracał do dnia gdy poznaliśmy się osobiście kiedy wyszedłem po niego na peron...

Słońce napierdalało niemiłosiernie. A na stacji nie wolno palić. Jakie to wszystko popierdolone i niesmaczne.
-Pociąg opóźni się niemiłosiernie popierdolone dzieci słońca. Przepraszamy za wasze zryte ryje.- Powiedział kobiecy głos z megafonu. Pieprzone pkp. Czekałem i czekałem. Wyobrażałem sobię jak pale papierosa. Błogie uczucie... Chuj ! Idę zapalić. Ruszyłem w kierunku podziemnego tunelu. Przysiadłem sobię na schodku i wyciągnąłem papierosa. Odpaliłem. Aromatyczny dym rozszedł się po moich czarnych płucach, drapiąc gardło. W tym momencie ponownie odezwal się głos który najpewniej był wytworem mojej chorej psychiki.-A jednak nie będzie miał opóxnienia ! Cały czas robimy was w chuja ! Mwahahahahahahah !- Wywarczał głośnik. Poderwałem się i ruszyłem na góre. Tona żelaza wyglądająca jak glizda w masce demona. Para buchała na boki. Bezpłciowe postacie wyłoniły się z otwartych drzwi, szukałem światła. Stałem więc tam potragany i nerwowy. Krążyłem wokoło szukając go. Po mojej głowie(A co jak go porwali ?) kołatały się (A jeżeli go zamordowalili amerykanie chcący powstrzymać go przed sianiem chaosu ?) szalone myśli. Nad mrocznym tłume zauważyłem jak jakaś drewniana ręka do mnie macha. Aloizy. To na sto procent on. Ruszyłem przez mroczny tłum w kierunku ręki. Przedarlem się i ujrzałem... Drewnianą rękę na olbrzymiej sprężynie. Poczułem rozczarowanie i smutek. Przysiadłem na ziemi. Gdzie on jest ? - Coś taki zdołowany chłopaku ?- Usłyszałem radosny głos za sobą... Poderwałem się i obejrzałem za siebie. Nikogo tam nie było poza cieniami konsumentów. -Za tobą.- śmiech. Niesamowita magiczna sztuczka. Obejrzałem się i tym razem zobaczyłem roześmianego kolesia w kolorowych ubraniach z dredami mającego na oczach lustrzanki. -Aloizy ?-Zapytałem się kolesia. -A któż by inny ?- Zaśmiał się Aloiz. Poczułem prawdziwe szczęście.


To był pierwszy raz gdy go zobaczyłem. Z jego magiczna torbą i wielkim uśmiechem. Nie wiedziałem wtedy jakaż to droga nas czeka. Spojrzałem teraz na niego jak lezy w samych spodniach i gapi się w jakiś punkt. Spojrzałem za nim i zacząłem na powrót gapić się w szklankę z whisky.
-Co to za mucha ?-Zapytał się Aloizy.
Zastanowiłem się przyglądając się punktowi.-Nie wiem ale zapewne jest niebezpieczne.-
-Pierdolisz.-Żąchnął się Aloizy i Na powrót zaczął to kontemplować. Wiele bym dal by dostać się do jego głowy. Wzdrygnąłem się wpadając na to jak bardzo szalona jest to myśl. Wystarczy mi już moje szaleństwo i nic więcej mi nie potrzeba.
Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się potężnie.
Pycha.





Aloizy

- Przepraszam. Czy to miejsce jest wolne?
- A czy wygląda na zajęte?
Nie wiedziałem co mam odpowiedziec szaleńcowi z wąsem, który wszedł do pustego przedziału. Siedziałem w nim kompletnie sam. Uroki pierwszej klasy. A jak? Alojzy leci zawsze po calości, więc wpieprzyłem się między burżuji. Patrzyli się na mnie krzywo, lecz jednak udało się znaleźć wolny przedział. A teraz ten kmiot wszystko popsuł. Spokój ewidentnie został zmącony.
Zerkałem na niego od czasu do czasu zmieniając co chwile pozycje. Cholerne słońce nie dawało mi chwili wytchnienia. Świeciło zawsze tam gdzie usiadłem, więc zmieniałem co chwile miejsce. A on nie. Siedział taki wpatrzony przed siebie. Przerażał mnie. Był po prostu dziwny. Chciałem pisać, a teraz nie mogłem. DRAŃ!
Wyjżałem przez okno. Kraków... Już. Ślicznie i słodko.
Malleus. Kim jest? Jaki jest? Czy jest psychopatą? Zapewne. Cóż... Swój do swego.
Wysiadłem dygocząc na nogach od ciężaru tobołów, które ze sobą wziąłem. Po cholere mi tyle? Nie ważne.
A jednak nie będzie miał opóxnienia ! Cały czas robimy was w chuja ! Mwahahahahahahah
Metaliczny dźwięk przeszył mnie na wylot. Skuliłem się wystraszony. Czy ja to słyszałem na prawdę? Tak chyba nie powinno być? Kraków. To miasto szaleńców. Tutaj wszystko jest możliwe.
Obkręciłem się na pięcie. Poszedłem do przodu. Wróciłem się. Rozglądałem się kompletnie zagubiony. Gdzie on jest? Miał być. A go nie ma. Albo jest? Ale gdzie? Przycupnąłem zrezygnowany obok jakiegoś wesołego żula, który smacznie drzemał. Szturchnąłem go lekko w nogę, by się przesunął.
- Alojzy luzuj, za chwile idziemy. Daj pospać.
Wyskoczyłem przed siebie wystraszony. Wstał. Wielki i potężny. Ale nadal wesoły. Tylko już, że żul... Ewentualnie smakosz żywcem wyjęty z irlandzkiej powieści. Włosy potargane w każdą stronę, płaszcz czarny. Spod pazuchy wyleciało mu kilka butelek, pustych już na szczęście.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Gorąco jest, musiałem ugasić pragnienie.
- Rozumiem. Więc gdzie teraz?
Objął mnie lewą ręką, a prawą zatoczył łuk w powietrzu. Patrzył przed siebie, więc i ja spojrzałem.
W świat drogi towarzyszu. W świat.
Więc ruszyliśmy. Dziarskim krokiem przecisneliśmy się przez tłum mrówek chodzacych jak nakręcone zabawki dla dzieci.
Wyszliśmy z dworca. Malleus zasłonił dłonią oczy.
- Pieprzone słońce.
- Co? Jak? - zdjąłem okulary i normalnie łupnęło mnie jak stu tonowy młot pneumatyczny. Szybko założyłem lustrzanki z powrotem – Łoł! Zdecydowanie tak lepiej. Oślepia mnie skurwiel i tyle. Wole patrzeć przez filter.
- Filtr.
- Jaki filtr?
- Powiedziałeś filter.
- Nie.
- Na pewno powiedziałeś...
- Nie- przerwałem – Musiało ci się przesłyszeć.
Spanikowałem. Patrzył na mnie dziwnie. Czyta w mojej głowie. Jestem tego pewien. To jakiś irlandzki szaman jak nic. Szpiegowali mnie i ściągnęli do Krakowa, by mnie uprowadzić. Coś czułem, że to kolejny spisek. A może mi sie wydaję?
- Idziemy do Lokatora.
- Tak, tak! Pokoik do wynajęcia, zostawiamy tobołki i idziemy gdzieś się napić.
- No właśnie idziemy do Lokatora.
- Czekaj, czekaj. Lokator to nie czasem ktoś kto mieszka w... Nie wiem... Domu?
- A nie uważasz, że może to być również nazwa pubu? - spojrzał na mnie zdezorientowany.
- A! Yyyy... Słodko. Znaczy się okejka. Najpierw piwo. Słusznie. Mhmm... Klawy pomysl nie powiem. Więc komu w drogę temu... - wskazałem na niego palcami.
- Co?
- Czas...
- Jaki czas?
- Mialeś dokończyć przysłowie.
- Okej... Nieważne.
Staneliśmy przed fosą ogradzającą potężny zamek. Prawie do niej wpadłem, ale szybkim ruchem ręki Malleus uratował mnie przed podtopieniem. A nieliche krokodyle w niej pływały.
- A któż to przybył w nasze progi? - krzyknął ktoś z wierzy z potężną halabardą.
- Jam jest Malleus! Herbu trzy butle!
Wielkie wrota ze zgrzytem poruszyły się. Mozolnie osówały się na dół. Na prawdę mozolnie. Czekaliśmy chyba ze cztery minuty zanim ten cholerny most zwiódł sie do końca. Dałem kroka, coś chrupnęło...
- Malleus, czy to próchno wytrzyma? Wygląda jak by nie jedną bitwe widziało.
- Solidny, nie ma się co bać.
Ruszyliśmy przed siebie. Do karczmy o wdzięcznej nazwie "Lokator", która do złudzenia przypominała zamek. Albo mi się tylko zdawało? Ukryłem się lekko za towarzyszem i przytrzymując mu kroku popędziliśmy do świata, o którym bynajmniej ja, nie miałem pojęcia.

Malleus

Patrzyłem jak Aloizy oniemiały spogląda na normalne otwierające się drzwi Pubu. Wydawało mi się że jest ostro naćpany. Miał białawy nos i cały czas nosił te dziwaczne okulary. Nie powiem, całkiem stylowe. Sam miałem takie same w torbie Ale jednak. Zaprowadziłem go do ogródka osaczonego kamienicami i drzewami. Bylo to najspokojniejsze miejsce w mieście. Cały czas zastanowiałem się jaki on jest. Napewno wesoły. I czasem milczący. No i lubi przysłowia. Dziwny człowiek... Ale całkiem ciekawy. Wybraliśmy stolik i zostawiliśmy rzeczy. Ruszyłem do baru zamówić piwo. Chwile stałem przed wytatułowanym kolesiem który sprawnie nalewał piwo i flilrtował z dziewczyną siedzącą obok mnie. Dostałem swoje zamówienie. Zapłaciłem i ruszyłem spowrotem. Aloizego zastałem jak rozmwaiał z Korzeniem. Dosłownie. Nie ma w tym nic dziwnego. Jest to żywy krakowski korzeń.
-Malleus ! Patrz! Gadający kawałek drzewa!- zakrzyknął podeksccytowany.
-Wiem. To Korzeń.- Odpowiedziałem spokojnie.
-Niważne jaki to kawałek drewna ! Ważne że gada !- Ehhh...
-To nie jest korzeń. To jest Korzeń.-Znów taka sama rozmowa...
-Aha.- Zamurowało mnie. Aloizy dalej rozmwiał z lekko bełkoczącym Korzeniem. Czy ten człowiek właśnie przyjął do wiadomości że ten korzeń, gada i nazywa się Korzeń ? Do diaska...


Alojzy


Odpaliłem bibułkowe zwieżatko. Dymek rozkosznie rozwiał sie na lekkim wietrze. Podałem skręta Malleusowi, który równiż z wielkim zadowoleniem sztachnął się prosto do płuc. Niepewnie, ale podał go Korzeniowi. Chcąc nie chcąc był następny w kolejce. Owinął go delikatnie w "dłoniach", jeśli można to tak nazwać. Buch. Rozpromieniał. Matka natura pozytywnie działa na swe dzieci. Koniec z bełkotem i jąkaniem się. Był to tym razem pewny siebie i donośny głos dumnej istoty, która swoje widziała.
- Haaajaaaa!
Dziki krzyk, jakby trąbienie. Z podwójnym piruetem dosłownie wleciał Słoń. Słoń?
Nie taki zwykły. Lecz chodzący na dwóch nogach... Łapach? Cholera go tam wie. Do tego w dżinsach i czarnej koszulce z logiem Ironów. Długie włosy opadały na jeszcze dłuższe uszy. No i ta trąba. Machał ją jak szaleniec. O mały włos rozlał mi piwo.
Czekaj, czekaj. Spotkalem irlandzkiego włóczykija, który zapoznał mnie dotychczas z Korzeniem i Słoniem. Jestem w Krakowie od pół godziny, a już zaczęło mi się tu podobać.
- Trutututut! Korzeń skocz po piwo.
- Ale ja tu legendy o pra powstaniu opowiadam...
- Nie pierdol tylko leć!
- Ehhh... - Mozolnie wstał z krzesła i jeszcze powolniej ruszył w stronę baru – Zero szacunku do ras, które byly tu przed wami.
- Daj buszka – rzekł Słoń.
Czemu nie? Jarać ze słoniem.
Łoł! Ten skurwiel jak się dossał to wciągnął całego, został tylko lekko tlący się ustnik. Było ponad pół. Spokojnie starczyło by na kilka kolejek, a teraz nie ma nic. Znaczy się jest, ale teraz boję się wyjąć cokolwiek. Wiem!
Wyjąłem z torby walizkę.
- Masz walizki w torbie? - zapytał zaskoczony Malleus.
- A gdzie mógłbym je mieć?
- Nie wiem. Może w rękach?
- Jak miałbym się zabrać z dwiema torbami, plecakiem i również dwiema walizkami?
- Masz tam jeszcze jedną?
- Tak.
Malleus zrobił dziwne i wielkie oczy.
Rozłożylem walizkę na stole. Rozejrzałem się po ogródku. Wszyscy byli skupieni na sobie. Okejka.
Otworzyłem i wyjąłem tylko najpotrzebniejsze tabsy. Zarzuciłem sobie zieloną, a kompanom dałem po czerwonych.
- Tylko uważajcie. Działaja od razu.
Każdy przegryzł i przepił dopiero co przyniesionym piwem.
Błysk. I potężna jasność rozświetliła cały świat.
- O kurwa... - szepnął po chwili Słoń.
- Hah! A nie mówiłem.
Oparłem się wygodnie i dałem się porwać narkotycznemu transowi.



Malleus

Widziałem... Bramy piekieł. Calkiem ładne. Marmurowe. Czarne. Śliczniutko. Czyżbym umarł ? A może moja dusza wybrała sie w metaforyczną podróż ? Tak jak Dante wędrować będę po piekle i poznawał kolejne kręgi... Tylko gdzie mój przewodnik ? Czemu nie mam przewodnika ? Zapaliłem papierosa. W tym momencie zza jakiegoś filaru wyskoczył na mnie czarny. Nie Czarny Pan oczywiście. Tylko czarny czlowiek... Chwila ! Czy to jest... Jimmi ?! Jimmi Hendix ?! O do stu pierdolonych zielonych kurczaków z zielonymi ludzkimi rękoma ! TO jest Jimmi Hendrix !
-Daj buszka stary !- Powiedział.
Hendrix chce odemnie buszka ? Szlag ! Oddalbym mu przed ostatniego papierosa ! Wyciągnąłem paczkę i powiedziałem:
-Niech Pan weźmie sobię papierosa Panie Jimmi!-
-Nie mów do mnie Pan. Mów mi Jim. Dzięki stary stęskniłem się za ziemskim tytoniem.-
-Proszę wziąć paczkę. Jim...- Łezka zakręciła mi się w oku.
-Stary. Nie płacz. I dziękuję ci. Także za pamięć dobrej muzyki. Beatelsi też tu są. Chodź ze mną. Jestem przewodnikiem.- Oniemiałem.
-N...naprawdę ? Będę zaszczycony.- Czułem jak serce wali mi jak młot. To był najcudowniejszy moment w moim życiu ! Mogę mówić do Jimmiego Hendrixa , Jimi ! Cudownie !
Ruszyliśmy. Drzwi otworzyły się i ruszyłem w największą impreze na jakiej byłem. Byli tam wszyscy cudowni artyści i bardzo ciekawi i inteligentni ludzie. Kocham to miejsce. Ciekawe jakie jest niebo ? Może się zapytam Jima. Zapytałem się.
-Byłem w niebie. Każą grać na harfie i pić mleko i miód. Nuda. Żadnych prochów i seksu.-Odpowiedział.
Będę grzeszył całe moje życie...I nawet po śmierci!


Aloizy

Siedziałem wpatrzony w chłopaków, którzy błądzili gdzieś w odmiennych stanach świadomości. Malleus miał całe zaszklone oczy, na początku myślałem, że jakaś negatywna wkrętka, że będzie płakał. Nic bardziej mylnego. Cała jego twarz promieniała, a tak wielkiego uśmiechu chyba nigdy w życiu nie widziałem.
Korzeń cóż... Jak by się jeszcze bardziej zakorzenił. Zresztą trudno było odczytać po nim cokolwiek. W każdym razie również coś pozytywnego.
Za to Słoń mnie martwił. Wyglądał na lekko przerażonego. Trąba, zawsze wijąca się, tym razem bezwładnie leżała na stoliku. Bez ruch. Jak by marmurowy posąg wrośnięty w ławkę.
Nie każdemu wkręcają się dobre rzeczy. Niestety.
- A tobie co się wkręca? - zapytał stolik.
- W sumie nic ciekaw... Zaraz, zaraz. Stolik? Ty mówisz?
- A co mam śpiewać?
- Ale masz kościstą dupę! - warknęła ławka.
Wzdrygnąłem się. Wszystko najpierw jakby oddaliło się, a później w mig przybliżyło. Dosłownie zoom jak w teleskopach. Widziałem każdy szczegół. I miliardy bakterii żyjących własnym życiem. Pracujących i starających utrzymać wszystko w jakimkolwiek ładzie.
Ogarnęła mnie ciemność, by pochwyli oświetlić słonecznym promieniem. Chmury rozstąpiły się i tylko jeden, jedyny promyk spoczywał na mnie.
- Alojzy musisz ratować ludzkość!
Głos... Lwi ryk. Aż wszystko się zatrzęsło.
- Bóg? - zapytałem. - Przecież ty nie istniejesz.
- Wiem, a mimo to mam się bardzo dobrze.
- Nie rozumiem.
- Nie istnieje dla ciebie, ale dla innych tak. Niektórzy muszą po prostu w coś wierzyć. Nigdy tego nie jażyłem.
- Jażyłem? Boże jaki slang.
- Kmini się zajawkę ziomków na osi. Jestem wszędzie, więc się uczę tego waszego młodzieżowego żargonu.
- Chwalić tylko.
- Dokładnie. Ale musisz ratować ludzkość.
- Jak ja niby mam to zrobić?­
- Kurwa człowieku... Rozwalasz mnie czasami. Jak to jak? Normalnie.
- Tylko nie bluźnij, ale nadal nie mam pojęcia o czym ty do mnie rozmawiasz człowieku.
- Jezus Maria. Wdech, wydech. Po prostu idź i gloś dobre imię.
- Jak apostołowie?
- Nie cholera, jak politycy... A co ty myślałeś. Tylko bez tych bzdur o moim synie czy innych ciężkich ściemach.
- Czyli co dokładnie? Że niby miłość, tolerancja i tego typu bzdety.
- Dokładnie, nie inaczej.
- Ale większość nie chce o tym sluchać. Tylko władza i pieniądz.
- Spokojna twoja rozczochrana. Z nimi to ja sobie porozmawiam na osobności. Przemawiaj tylko do tych co chcą słuchać. Jedna nawrócona owieczka na tysiąc to i tak wielki sukces.
- Fakt. A co z resztą?
- Chuj go wie. Potopie pewnie ich znowu.
- Obiecałeś, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Wiem. Odwaliłem babola jak nie wiem co. Zresztą nie martw się tym. Już ja coś wykombinuje. A ty głoś te pierdoły, a ja spadam, bo mnie żonka już woła.
- Masz żone?
- Tiaaa... Dałem się usidlić. Wzięła mnie pod pantofel. Uwierzysz? Mnie. Ehhh... Cóż, takie kobiety.
- Prawda. - pokiwałem głową.
- Trzym się Aloj i pamiętaj o miłości, zrozumieniu, tolerancji i na...
Usłyszałem trzask otwieranych z impetem drzwi.
- Co ty wyprawiasz znowu? Z kim rozmawiasz? Miałeś śmieci wyrzucić. - tym razem damski głos rozbrzmiał jak fanfary.
- Oż kurwa. I nadzieji. Ja spadam. Nara!
Cisza. Koniec ze światłem. Cisza i nic więcej. Masakra. Wszystko się rozpłynęło. Kosmiczna jazda bez trzymanki. Rozmowa z Bogiem nigdy nie była taka przyjemna. Martwiło mnie tylko to zadanie. Wolałem nie podpadać tym z góry, więc musiałem je wykonać. Tylko jak?
- Alojzy!
Ktoś mną szarpał jak szmacianą lalką.
- Alojzy nic ci nie jest? - Malleus darł mi się do ucha.
- Co? Jak? Gdzie? Znaczy się chill, chill, chill.
- Myślałem, że dostałeś jakiejś zapaści.
- No co ty? Dobrą banie miałem i tyle. Pozytywnie.
Chwyciłem piwo i uniosłem je w górę. Każdy z towarzyszy uczynił to samo. Stukneliśmy się szklankami:
- Na pochybel skurwysynom! - krzyknął Słoń.
Wypiliśmy resztę jednym chaustem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lestat_de_Lincourt




Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:59, 25 Lip 2010    Temat postu:

/nima i już/

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lestat_de_Lincourt dnia Pon 8:06, 08 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malleus




Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: po co ja się produkuje...

PostWysłany: Czw 1:51, 29 Lip 2010    Temat postu:

Malleus

Koło pierwszej w nocy postanowiliśmy ruszyc nasz zapijaczone dupy. Do DOMU.
Aloizy na tą informacje bardzo się ucieszył. Powiedział coś w stylu:
-Too...Zaje(hic)biściee... Możemy się tam bralblach i rzeczy oszoztawis ?
cokolwiek miało to znaczyc- Zgodziłem się z nim. Wezwałem taksówkę. Moją ukochaną taksówkę firmy "Styks" z taksówkarzem bez oczu. Najlepszym w mieście. Jazda po dachach budynków była jak zwykle bardzo relaksująca. Zapłaciliśmy i ruszyliśmy w kierunku mrocznej bramy zapadłego drapacza chmur. Winda nie działa. Zaczęliśmy się wdrapywac na 12 piętro. Mijaliśmy po drodze różne dziwaczne stworzenia ale alkohol buzujący w naszych żyłach i prochy siedzące w naszych mózgach mówiły nam że to normalne. Spoko. Doszliśmy na 13 piętro. Zeszliśmy na 11. A potem znów piętro niżej i byliśmy na 12. Zacząłem otwierac stare zardzewiałe drzwi. Na samym progu mrocznej jamy usłyszeliśmy dziki krzyk wydobywający się z conajmniej trzech gardeł:
-GDZIEŚ TY KUR-MIAŁ-WA BYŁ ?!- Koty. Moje przekleństwo i największa miłośc. 30 kilogramowe bestie łypiące na nas z mroku.
-Byłem w mieście... Na piwku albo dwóch... Przepra- Nie dały mi dokończyc. Zanim zdążyłem mrugnąc i przeprosic już leżałem na ziemi przywalony 90 kilogramami. Zaczęły mruczec i łasic się.
-Wybaczamy ci. Tylko daaaj naaam jeeeśc...-Wymiałczały żałośnie. Zwaliłem je z siebie i ruszyłem do kuchni. Z lodówki która powinna niedziałac od miesięcy wyciągnąłem zamrożoną ludzką nogę.
-Już wam daje. Tylko niech się rozmrozi.- Aloizy wlepiał we mnie oczy które jakimś cudem osiągnęły rozmiar sporych talerzy. Kurwa. Jak ja mu to wyjaśnie ?




No. Teraz możesz pisac dalej Aloizy ! Popisz się !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Czw 10:45, 29 Lip 2010    Temat postu:

Ludzka noga? Błędy wszelkiego rodzaju? Brak jakiejkolwiek logiki?
Słodkości!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Czw 10:45, 29 Lip 2010    Temat postu:

Ah no i Alojzy, pisz pisz bo czekam na moment, w którym przyjdzie mi się włączyć!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 1:22, 07 Sie 2010    Temat postu:

W końcu zdołałem coś z siebie wydusić. Średnio, ale zawsze. Kontynuuj Malleusie! Mnie może po kolejnej części coś chwyci, że będę mógł coś lepszego stworzyć. Dajesz czadu!


Nie chciałem rozmawiać na temat dziwact jakie panowały wokół nas. A już na pewno nie o żadnych nogach podawanych na tacy kotom. Malleus zaprowadził mnie do pokoju gościnnego gdzie poległem.
W nocy przyśniła mi się dziwna rzecz. Jeśli to był sen. Bowiem otworzyłem oczy, a sześć małych ślepi było wpatrzonych we mnie, usłyszałem coś w stylu "co z nim robimy?", później jeszcze "pan kazał go nie ruszać". Cóż, odwróciłem się na drugi bok i zasnąłem, we śnie... Tak, zdecydowanie to był sen.
Wstałem z samego rana, czyli gdzieś około jedenastej. Malleus jeszcze spał. Usiadłem przed lapkiem i zacząłem pisać. Nie było mi dane nacieszyć się spokojem, bo po chwili zerwał się na równe nogi potężnych rozmiarów chłopak. Wymamrotał tylko "Legnica" i usiadł przed swoim kompem. Wykonał kilka telefonów. Nie mogłem się skupić, więc z pisania nici.
- Pakuj się. Za godzinę mamy pociąg.
- Co? Jak? Gdzie?
- Eee... Za godzinę mamy pociąg... - wydukał zaskoczony.
- To zrozumiałem, ale mieliśmy nie wiem... Połazić trochę po Krakowie.
- Lokatora już widziałeś, więc to wsyzstko co warte uwagi. A teraz zbieraj się, nie ma czasu do stracenia.
Zaczął biegaś w jakimś nieludzkim obłędzie po mieszkaniu. Krzycząc i wymachując rękoma zbierał co popadnie do swej juki.
Po krótkiej chwili byliśmy gotowi. Nie wiem dlaczego ten pośpiech, ale wolałem sie nie wtrącać.
Zeszliśmy z drugiego piętra... Wczoraj wydawało mi się, że mieszka na dwunastym. Może mi sie wydawało tylko? Nie ważne.
Taksówka już na nas czekała. Zamawialiśmy ją w ogóle? Szturchnąłem lekko Malleusa.
- Człowieniu, skąd tutaj taxi?
- Oni zawsze wiedzą kiedy ktoś chce gdzieś jechać. Instynkt czy coś w tym stylu.
- Rozumiem... - odparłem nieco nieśmiale, pakując torby do bagażnika.
- Poczekaj chwilę, a ja skoczę do sklepu.
Znikną mi z oczu. Wszedłem do auta i wyczekiwałem go patrząc w kierunku wejścia do sklepu, do którego wszedł. Nagle drzwi po mojej lewej się otworzyły i wsiadł Malleus.
Co jest grane?
- Szofer na dworzec.
Siedziałem, rozglądając się raz to na kompana raz na sklep.
- Jak... Czekaj moment. Gdzie... Wróć. Jak ty ... Nie wiem jak zadać to pytanie.
- Chodzi ci o sklep? Wyjście jest po drugiej stronie ulicy.
- Aaaa... To wszystko wyjaśnia.
Nie ważne. Kraków mnie przerażał, w sumie to i dobrze, że za chwilę z niego wybędziemy. Zbyt wiele dziwact się tutaj wyprawiało. Woźnica pędził jak szalony. Z licznika stówa nie schodziła. Kosmos. Manewrował jak zawodowiec. W niecałe pięć minut dowiózł nas calych i zdrowych.
Mamy jeszcze pół godziny.
- A nie mówiłem, żeby się nie śpieszyć. Mamy jeszcze kupę wolnego czasu.
- Akurat na fajke i na małe co nie co – wyjął za pazuchy piersiówkę. Podał mi ją.
- Klawo – Wypiłem troszkę i buteleczkę oddałem Malleusowi, wyjąłem bibułkowe zawiniątko – U nas małe co nie co to trochę coś innego.
Zaśmialiśmy sie razem. Wypiliśmy, wypaliliśmy i udaliśmy się na peron. Pociąg nadjechał jak nigdy, punktualnie.
Wsiedliśmy do pustego przedziału. Teraz nic nam nie grozi. Bo przecież co dziwnego może się wydarzyć w jadącym pociągu? I do tego sami w przedziale, czy może być spokojniejsza podróż?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malleus




Dołączył: 15 Lis 2009
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: po co ja się produkuje...

PostWysłany: Nie 2:55, 08 Sie 2010    Temat postu:

Czas. Czas jest ideą poronioną. Bo niby płynie ale czasem stoi, biegnie czy umiera. Wkurwiające stworzenie z tego czasu. Staram się go pokonac papierosami.
Cóż innego mi pozostało ? Nic interesującego czy kreatywnego. Gapienie się w sufit. Gapienie się w ekran komputera. Gapienie się na ludzi.
A palenie papierosa ma w sobie coś cynicznego, kiedy tak stoisz i palisz. Całym sobą pokazujesz buntowniczośc wobec swojego życia.
Więc pale. "Nawet głupi, gdy milczy, będzie uchodził za mądrego". Nabiera sensu prawda ?
I tak myśli płyneły swobodnie. A Aloizy siedział i gapił się na mnie. Nie palił.
-Może zapalimy ?-Zapytałem się go.
Aloiz zastrzygł uszami i z radością na ryjku zapalił cześka. Wygrzebałem z torby paczkę fajek i zapaliłem.
-Czy mi się wydaje czy wpierdoliliśmy się do przedziału dla niepalących ? Zauważył trzeźwo Aloiz.
-Chyba nie rozumiesz co my teraz robimy. To jest desant. Właśnie atakujemy sfere nietykalności niepalących. Oni mogą nam mówic żebyśmy przy nich nie palili! Pieprzeni sadyści ! Zacząłem odgrażac się pięścią.
-Chill Malleusie chill. Odpowiedział na mój wywód Aloizy.
Wtem ! Z mrocznym i przeciągłym warkotem nienaoliwionych drzwi... Otworzyły się drzwi. Szok nie ?
Cokolwiek bym teraz zrobił to i tak nie mamy żadnych szans. Kurwa.


Spoko Aloiz... Będę pisał ten fragment dalej. Już niedługo...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1