Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Fałszywe szczęście

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gizmoo




Dołączył: 05 Sie 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:34, 05 Sie 2010    Temat postu: Fałszywe szczęście

Sandra Muller - tak nazywała się kobieta winna zabójstwa całej swojej rodziny. Miała wtedy dwóch synów i męża. W młodości była szczęśliwą dziewczyną, poznała swojego męża Dericka na studiach i wzięli ślub. Jak łatwo się domyślić później nastąpiły narodziny pierwszego dziecka – Alana - i drugiego – Damiana. Wszystko było fantastycznie do tamtego dnia, kiedy jej mąż wrócił z pracy wściekły. Pracował on w biurze maklerskim jako makler giełdowy. Po jakimś czasie okazało się, że wsadził bardzo grube pieniądze w interes, który miał im przynieść górę złota, a okazał się wielkim dnem. Wszystko zaczęło się psuć. Powoli wierzyciele zaczęli domagać się o swoje pieniądze, a komornicy konfiskować dorobek ich życia. Zaczęło się od drobnych rzeczy. Biżuteria, później telewizory, radia, inny sprzęt domowy, kończąc na samochodzie i domu. Z dnia na dzień znaleźli się w dwupokojowym, zastępczym mieszkaniu z cieknącym kranem i rozwalającymi się meblami. Nie umieli się odnaleźć w nowym miejscu i społeczeństwie – przecież byli ludźmi na poziomie, którzy w ciągu miesiąca zamieszkali na slumsach. Rozboje, kradzieże, narkotyki i alkohol. Tutejsza codzienność. Z bogatej, uznawanej rodziny stali się biedakami mieszkającymi w najgorszej dzielnicy Cansas City w Missouri. Sandra trzymała się przez pierwsze parę tygodni chociaż nie było jej lekko. Derick zatrudnił się jako kelner w pobliskim barze, a chłopcy zaczęli chodzić do podrzędnej szkoły, która nie dorastała poprzedniej do pięt. Alan, który miał osiemnaście lat zaczął pić. Wracał do domu pijany prawie każdego dnia. Jedynym dobrze trzymającym się członkiem rodziny był szesnastoletni Damian, który niewiadomo dlaczego – mimo, że był najmłodszy – najlepiej to wszystko znosił. Najwidoczniej był najsilniejszy psychicznie, chociaż to nie on powinien podtrzymywać rodzinę na duchu i pocieszać. W końcowej fazie załamania rodziny to on był belką podpierającą ich strop. To on podczas wielkiej awantury – co było codziennością nie tylko tutaj, w ich domu, ale także za ścianą u różnych sąsiadów – doprowadził do zgody. Przynajmniej tymczasowo…
- To twoja wina! Ty zainwestowałeś jakieś cholerne gówno, nie pytając nas o zdanie, nie pytając nikogo! Sam podjąłeś decyzję i to twoja wina, że jesteśmy na bruku!!! - wykrzykiwała Sandra.
- Oczywiście! Wszystko co złe to moja wina! Wiem, zrobiłem błąd, ale musisz mi ciągle o tym przypominać?! Staram się przecież!
- Tak, jasne. Właśnie widzę jak się starasz… Poza tym i tak nie wiem o co się teraz mamy starać?! Mieszkamy w ruderze, żyjemy jak psy i jemy jak psy!
- Oczywiście to moja wina! – znów odzywa się Derick – Powinnaś iść do pracy, a nie ciągle siedzisz i udajesz załamaną. Trzeba żyć dalej, a nie wytykać błędy tylko moje błędy. Gdybyś tylko chciała podnieść tyłek i pójść do pracy…
W tym momencie cierpliwość Sandry się skończyła. Uderzyła Dericka otwartą dłonią w twarz, a po chwili jego policzek zrobił się czerwony. Wtedy się naprawdę wściekł. Zrobił krok w kierunku Sandry biorąc zamach, ale wtedy Damian chcąc ochronić matkę stanął w jej obronie. Przyjął cios za matkę, a Derick stanął jak wryty patrząc na nich wielkimi oczami z przerażeniem. Nie wiedział co zrobić. Uderzył własne dziecko, a co gorsza chciał pobić żonę! Coś, co kiedyś dla niego było niegodną rozumienia patologią stało się codziennością. Nie pozostało mu nic innego jak wyjść. Obrócił się na pięcie i zrobił krok w kierunku obdrapanych, ledwo trzymających się drzwi. Trzymając ręką na zardzewiałej klamce nacisnął ją, lecz przed wyjściem chciał spojrzeć na żonę i Damiana, których szlochy teraz słyszał za plecami, ale nie miał odwagi. Wyszedł bez słowa. Nie pokazywał się wtedy przez cały miesiąc. Przysyłał tylko część zarobionych pieniędzy pocztą. Sandra przez tydzień nie miała siły go szukać. Była równocześnie wściekła jak i przestraszona. Siedziała tylko wpatrzona w okno nie robiąc nic. Można powiedzieć, że załamała się psychicznie do tego stopnia, że powiedziała przez ten tydzień zaledwie dwa zdania. Chłopcy dawali sobie radę, chociaż Alan nie wracał już do domu na noc, a dom był dla niego wyłącznie hotelem, gdzie mógł coś zjeść, odpocząć i się przespać od czasu do czasu. Chociaż Damian był na skraju swoich możliwości starał się nadal i pewnie gdyby wiedział co się zaraz stanie załamałby się tak jak reszta jego rodziny, albo poddał się alkoholowi, narkotykom czy innym nałogom. Miasto, które było dla niego wcześniej tak piękne stało się obrzydliwie, brudne i okrutne. Z resztą nie tylko dla niego. Żył w ciągłym strachu i upokorzeniu. To on zajmował się domem. Gdyby nie on umarliby z głodu, Alan wcale by nie wracał do domu, a jego matka dawno popełniłaby samobójstwo. Jednak w drugim tygodniu się polepszyło. Nie wiedział dlaczego, ale matka nagle zaczęła się do niego odzywać. Akwizytor, który odwiedził ją któregoś dnia dał jej na spróbowanie tabletki. Powiedział, że pomagają na wszelkie problemy, działają dobrze na depresję i uspokajają, a nawet momentami potrafią uszczęśliwić. Wzięła na próbę jedno opakowanie i zaczęła zażywać. W końcu to jej ostatnia szansa. Akwizytor przekonał ją, że lek jest naprawdę niedrogi, a jeżeli odniesie pozytywny skutek na jej samopoczuciu, gdyż jest eksperymentalny, dostanie ona za to pieniądze. Sandra zgodziła się bez wahania i po zażyciu kilku tabletek widoczna była poprawa. Czuła się po prostu szczęśliwa, tak bez powodu. Czasami siadała przy oknie i traciła kontakt z rzeczywistością, ale to drobna cena za koniec skrajnej depresji, jakiej się dorobiła. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Po miesiącu mogła już nawet normalnie funkcjonować. Wtedy to znów pokazał się akwizytor i dał jej kolejne opakowanie leku wraz z dwoma tysiącami dolarów.
- Jestem bardzo zadowolony z pani wyników – powiedział.
- Och dziękuję. Ja też bardzo jestem zadowolona. Jak widać lek skutkuje i cieszę się, że pojawił się pan w najodpowiedniejszym momencie – powiedziała z uśmiechem.
- Niezmiernie mi miło z tego powodu. Do widzenia.
- Żegnam – odpowiedziała wręcz radośnie Sandra
- Na razie skutkuje… - powiedział do siebie odchodząc akwizytor.
Wszystko wróciło jakby do normy. Oprócz braku męża, domu, godnych warunków i ciągle zagłębiającym się alkoholizmem Alana wszystko było w porządku. Po miesiącu wrócił Derick z niezbyt pięknym kwiatem w ręku i skruszoną miną męczennika. Nie wiadomo co robił przez ten miesiąc, nie wiadomo gdzie był, co jadł. Sandra stanęła ja wryta przy otwartych drzwiach.
- Przebacz mi, Sandro – odezwał się po dłuższej chwili Derick.
Każda kobieta… Może prawie każda kobieta zachowała by się w inny, wręcz diametralnie inny sposób niż Sandra. Rzuciła ona się na szyję mężowi zadowolona i cała w skowronkach. Kochała tego mężczyznę i bez niego nie wyobrażała sobie dalszej egzystencji. Pewnie była pod działaniem leku, to nie był jej odruch, ale przez chwilę zaskoczony Derick nie wiedział o leku i poczuł się ogromnie szczęśliwy. Następne dwa miesiące były świetne, nie licząc warunków w jakich żyli. Już nawet Alan zaczął wracać w porę do domu i przestał prawie pić. Życie stało się dla Sandry prostsze z tabletkami, które przynosił akwizytor co miesiąc wręczając jej coraz większe sumy za zażywanie leku. Jej radość udzielała się mężowi i dzieciom. Raz udało się im nawet wyjść wieczorem do kina. Chociaż Sandra nie pamiętała kawałków filmu, ani połowy kolacji po kinie była wtedy przeszczęśliwa. Wszystko na swój sposób zaczęło się układać. Jednak wszystko byłoby dobrze gdyby nie transy w jakie wpadała Sandra, w których albo stawała w oknie i w nie patrzyła, albo zachowywała się wręcz irracjonalnie. Chociaż żyli coraz lepiej i dogadywała się z mężem nie powiedziała o tabletkach, które zażywa, a Derick nie zauważył, że dzieje się z nią coś niepokojącego. Transy Sandry stawały się coraz dłuższe, ale lek skutkował i po kilku następnych miesiącach jej świadomość znikała nawet na parę godzin. Najgorzej było wieczorami, bo rano, po śnie było wszystko dobrze. Raz nawet wyszła z domu i nie pamiętała gdzie się znajdowała. Kiedy odzyskała świadomość przeszczęśliwa poszła do łazienki i kiedy zobaczyła się w lustrze miała nową fryzurę. Jak do tej pory była szczupłą, rudowłosą kobietą o długich, falowanych włosach. Teraz jej fryzura skróciła się o trze czwarte i przeżyła chwilę szoku. Nie wiadomo czy to wynik zażywania tabletek czy tez nie, ale później stwierdziła, że nawet dobrze jej w tej fryzurze i wyszła z łazienki zadowolona. Później było już tylko gorzej. Wychodziła z domu na parę godzin, najczęściej kiedy nikogo nie było i rozmawiała z ludźmi, zaczepiała obcych, a raz nawet okradła sklep. Dowiedziała się tego z ust policjanta, kiedy to odzyskała świadomość na posterunku policji. Jednak nic nie ukradła i wypuszczono ją z grzywną wysokości pięciuset dolarów za niską szkodliwość czynu. Transy stawały się coraz dłuższe. W ostateczności wstawała i po godzinie wpadała w tras, po którym budziła się dopiero wieczorem. Nic wtedy nie pamiętała. Nie wiedziała co robiła, gdzie była, a wreszcie brak wiedzy o tym jak się zachowywała i co robiła wpłynął na jej życie. Zaczęła się bać. Bała się siebie. Postanowiła odrzucić tabletki i przestać je brać, ale kiedy tylko po czterech dniach bez leku jej stan się diametralnie pogorszył do stanu jeszcze skrajniejszej depresji postanowiła wrócić do tabletek. Zaczęła je znów brać i łykała ich coraz więcej. Dotychczas starczała jej jedna, dwie dziennie. Teraz taka dawka nie dawała najmniejszych rezultatów. W końcu cztery tabletki dawały jej życie w amoku. Musiała wreszcie zdać sobie sprawę, że jest uzależniona. Najgorsze było to, że kiedy wpadła w trans nie wiedziała co robi, później tego nie pamiętając. Właśnie dlatego pewnego wieczora wzięła do ręki broń, którą kupiła w poprzednim transie, podeszła do pijanego, śpiącego w tym momencie Alana i wycelowała w niego z broni. Przez chwilę stojąc tak patrzyła na syna tępym wzrokiem i nacisnęła na spust pięć razy. PIĘĆ RAZY kula przeszyła twarz młodego, nic niewinnego chłopca. Według późniejszego raportu koronera: „Twarz miał całą zmasakrowaną, jego oko wypłynęło z gałki ocznej, a nos roztrzaskany na ścianie. Identyfikacja niemożliwa, zmasakrowany w dziewięćdziesięciu procentach. Zidentyfikowany po ubraniu i późniejszych zeznaniach matki”. Sandra na chwile zyskała świadomość, przerażona wydała głuchy okrzyk i dalej pogrążyła się w amoku. Usiadła na krześle i bujając się niczym upośledzone, nieszczęśliwe dziecko czekała na przyjście reszty członków rodziny, tym razem z nożem w ręku. Momentami odzyskiwała świadomość, ale były to tylko sekundy. Czuła się jak opętana. Nie wiedziała co nią kieruje. Siedziała tak przez dwie godziny, kiedy to Damian wrócił z zakupów, na które go posłała dając mu resztkę pieniędzy.
- Jestem, mamo – krzyknął.
Nie można sobie wyobrazić jego uczuć kiedy zobaczył matkę, idącą na niego z nożem w górze i tępym wzrokiem wbitym właśnie w niego.
- Mamo, co ty robisz?! – krzyknął i było to jego ostatnie zdanie w swoim krótkim życiu.
Sandra wbiła nóż w brzuch swojego syna. Damian upadł na ziemie korząc się z bólu. Sandra powoli przyklęknęła nad rannym synem i dźgała go nożem raz po razie. Po trzecim ciosie Damian już nie żył, ale ona wymierzała mu kolejny cios, jeszcze jeden i następny. W końcu chwilowo odzyskała świadomość i wielka łza spłynęła jej z oka, a następnie pogrążyła się w swojej gehennie i zapadła w trans. To, że odzyskiwała świadomość było pewnie zasługą chwilowej przerwy w zażywaniu tabletek, ale czy teraz miało to jakieś znaczenie? „Czternaście ran kłutych nożem kuchennym z średnią siłą dającą natychmiastową śmierć…” – napisał koroner. Cała we krwi siedząc na podłodze czekała, żeby zabić męża. Wrócił on do domu całkiem zadowolony, a nawet bardzo. Dostał awans. Przyniósł czekoladki dla żony i coś dla swoich synów. Kiedy jednak stanął w drzwiach przywitała go żona z nożem w ręku. Miał on lepszy refleks od niej i zdążył złapać ją i unieruchomić w kilka sekund. Odebrał jej nóż i wprowadził do domu, ale gdy zobaczył swojego nieżyjącego syna całego we krwi oniemiał. Rozluźnił uścisk i puścił żonę tak, że mogła się wyrwać i złapać metalowy pręt leżący przy drzwiach, a następnie uderzyła znieruchomiałego męża w brzuch. Derick upadł na ziemię i skręcił się z bólu. Następny cios Sandry był wycelowany w jego głowę, po którym stracił on przytomność. Później uderzała ona na oślep, także jego ciało było całe poobijane i dopiero później pojawiła się krew. Gdyby nie trafiła w tętnicę szyjną i nie wywołała krwotoku jej mąż pewnie by teraz żył. Nagle przestała go uderzać. Upadła na ziemię płacząc. Leżała tak nie mogąc się podnieść, a następnie w wielkim szoku postanowiła usiąść. Podczołgała się do męża:
- Derick… DERICK ODEZWIJ SIĘ! Proszę… - powiedziała cichym, prawie niesłyszalnym głosem.
Mąż się nie odezwał. Był martwy. Przynajmniej tak jej się wydawało. „Derick Muller wykrwawiał się przez dwie godziny zanim skonał” – głosił raport koronera. Następnie Sandra skuliła się w kłębek i w takim stanie spędziła cały dzień, a następnie drugi, aż do stracenia przytomności z głodu i wycieńczenia. „8 lipca 2008 roku znaleźliśmy nieprzytomną, półżywą kobietę o nazwisku Sandra Muller w stanie ciężkim. Siedziała ona pośrodku dwóch ciał – jej męża Dericka Mullera, zatłuczonego tępym narzędziem i Damiana Mullera – jej syna, zadźganego nożem kuchennym. Wszędzie było pełno krwi, a w następnym pokoju leżał jej drugi syn – Alan Muller, zastrzelony z broni palnej niewiadomego pochodzenia.” – napisał policjant Adam Bettrick przydzielony do tej sprawy. Dla policjantów było szokiem znalezisko trzech ciał i kobiety. Nie podejrzewali, że ona mogłaby zabić swoją rodzinę, jednak nic nie wskazywało na udział kogoś obcego. Sandra trafiła do szpitala, gdzie doszła do siebie. Kiedy była gotowa żeby zeznawać policjanci zadali jej mnóstwo pytań w obecności psychologa. Sandra przyznała się bez najmniejszego oporu do dokonania okrutnej zbrodni. Powiedziała także, że robiła to nieświadomie, pod wpływem zażywanych tabletek. Owszem, policja znalazła tabletki. Później nawet szukano akwizytora, zrobiono portret pamięciowy i sąd zdecydował zamknąć Sandrę na dwa lata w szpitalu psychiatrycznym. Okazało się, że tabletki, które brała działały na wzgórze w międzymózgowiu dając uczucie szczęścia, niestety pozbawiając początkowo chwilowej świadomości, a następnie dłuższej przymuszając do skrajnie niepożądanych działań. Przez ten czas chodziła na terapię do doktora Rawskiego i terapia rzeczywiście poskutkowała. Na początku było ciężko. Sandra zamknęła się w sobie i pogrążyła w tak skrajnej depresji, jaką można sobie wyobrazić. Na szczęście doktor Rawski to bardzo dobry specjalista i udało mu się wyprowadzić Sandrę do stanu, w którym mogła normalnie żyć. Była ona już teraz zupełnie inną kobietą. Wcześniej odważna, pełna życia, piękna kobieta stała się byłą narkomanką pełną obaw i tragicznej przeszłości. Wypuszczono ją z ośrodka i dostała ona jednopokojowe mieszkanie, ale także opiekuna, który odwiedzał ją raz, czasem dwa razy w tygodniu. Jej opiekunką była Annie Pole. Annie bardzo się starała, ale niestety Sandra siedziała w swoim domu przy zasłoniętych zasłonach samotnie, oglądając telewizję lub czytając senne romanse w swoim fotelu. Często zapominała nawet jeść. Pogrążona w wielkim smutku zamknęła się w sobie i rzadko kiedy cokolwiek mówiła. Annie nosiła jej jedzenie i potrzebne rzeczy. Czasami nawet próbowała z nią rozmawiać, choć z reguły był to tylko monolog. Sandra potrafiła całe dnie przesiedzieć w swoim fotelu nie robiąc praktycznie nic. Zdarzyło się jej w nim nawet spać. Przez pewien okres wstawała z niego wyłącznie na kilka minut. Wszystko toczyłoby się tym torem gdyby nie pojawił się On. Gdy zapukał do drzwi pociąg, którym jechała Sandra w stronę powolnej śmierci w samotności wykoleił się. Sandra wiedziała, że musi Mu otworzyć i pierwszy raz od wielu miesięcy podbiegła do drzwi z taką chęcią jakby w jej życiu wszystko było idealne.
- Witam, szanowną panią. Czy mogę wejść do pani jakże skromnego, lecz pięknego mieszkania? – zapytał Nieznajomy z niezwykłą gracją.
- Ależ oczywiście – odpowiedziała mimowolnie Sandra – zapraszam serdecznie.
Nawet nie wiedziała kiedy te słowa wymknęły się z jej ust. Wpuściła nieznajomego mężczyznę do domu jakby znała go od paru – może parunastu – dobrych lat. Był on ubrany w czarny, elegancki garnitur oraz pożółkły płaszcz. Był to mężczyzna niezwykłej urody – bardzo przystojny i wysoki – jednak w jego oczach było coś dziwnego. Coś bliżej nieokreślonego. Coś, co przy każdym spojrzeniu Sandry kazało jej natychmiast odwrócić wzrok. Biegała ona po mieszkaniu próbując okiełznać bałagan, jednak był on zbyt duży. Sandra postanowiła odsłonić zasłony i szybkim skokiem niczym skowronek złapała za jedną z nich próbując ją odciągnąć, jednak Nieznajomy krzyknął:
- NIE!
- Ależ czemu? – spytała.
- Lepiej jest tak jak teraz… Po prostu – odpowiedział.
- Och nie. Odsłonię… Będzie przytulniej… - Nalegała Sandra.
- Po prostu SIADAJ!!!
Natychmiast wykonała polecenie i mężczyzna zaczął mówić dalej:
- Nie. Nie chcę herbaty, ani nawet kawy – uprzedził jej pytanie jakby czytał jej w myślach – chcę porozmawiać…
- Oczywiście – wtrąciła się Sandra.
- Nie przerywaj mi, proszę. Nie chcę znów na ciebie krzyczeć moja droga – odpowiedział surowo – mam dla ciebie pewną propozycję.
W tym momencie oczy Sandry samowolnie powędrowały ku Jego oczom, ale natychmiast odwróciła wzrok.
- Mam moc i władzę sprawić, że znów będziesz szczęśliwa. Zapomnisz o wszystkim i zaczniesz od nowa. Wystarczy, że mi coś obiecasz.
- Wszystko! Obiecam Ci cokolwiek tylko chcesz! Przywróć moje szczęście – krzyknęła w podnieceniu.
- Dobrze. Dam ci dziesięć lat szczęścia w zamian, że kiedy przyjdę podejmiesz jakąś decyzję i zadecydujesz co robisz, obiecujesz?
- Obiecuję – powiedziała.
- Więc dobrze. Żegnam – powiedział Nieznajomy, a kiedy Sandra obudziła się znad swoich rozmyślań już go nie było. Gdzie moje szczęście? – pomyślała. Zasnęła, a kiedy się obudziła nie znajdowała się już w starym obskurnym mieszkaniu zastępczym, ale w jej domu sprzed pożyczek swojego męża, sprzed tego wszystkiego! Nagle usłyszała głosy. Wyszła więc z sypialni i w kuchni znajdowała się jej cała rodzina śpiesząca się gdzieś jak zwykle. Synowie do szkoły, mąż do pracy. Pamiętała tylko ogólny zarys spotkania z Nieznajomym i nic więcej. Przywitała się, zrobiła pyszne śniadanie i nie mogła oprzeć się wrażeniu jakby nie widziała ich jakiś rok, a nie tylko jedną noc. Przytuliła każdego z osobna przed wyjściem, a z mężem namiętnie się pożegnała. To było jej szczęście! To był jej raj.

Po dziesięciu latach chłopcy byli już na studiach, Derick zyskał awans, a sama Sandra była przeszczęśliwa. Pewnego wieczoru jednak kiedy była sama gotując kolację swojej rodzinie ktoś zapukał do drzwi. Znów ogarnęło ją dziwne uczucie, że po prostu musi otworzyć drzwi, a kiedy to zrobiła wszystko wróciło. Wszystko znów pamiętała. W jednej chwili jej świat załamał się i rozleciał na kilkaset, może nawet kilka tysięcy małych kawałków jak przedtem.
- Witaj znów. Nie martw się. Pamiętasz umowę… - powiedział.
- Tak. Niestety tak.
- Tym razem załatwimy to szybciej. – odpowiedział wchodząc do środka i wyjął dziwnie wyglądające pudełko, które otworzył:
- Jeśli naciśniesz ten guzik, ktoś zupełnie obcy, nieznajomy tobie czy komukolwiek z twojej rodziny zginie. Może tuż obok, a może gdzieś na drugim końcu świata. To jest twoja decyzja czy naciśniesz guzik. Możesz oczywiście nie naciskać go, ale wtedy… Domyślasz się chyba co się stanie. Decyduj!
To była najtrudniejsza decyzja w życiu Sandry. Chciała zachować rodzinę, ale skazywać kogoś na śmierć? Czy to aby na pewno działa? Może to tylko test? Pod wpływem chwili nacisnęła guzik. Nic się nie stało… Przynajmniej tak się jej wydawało. On znów zniknął razem z pudełkiem, a Sandra żyła dalej z myślą, że zabiła niewinnego człowieka, a co gorsza ze świadomością, że przecież zabiła swoją rodzinę. Pamiętała o tym. Tak… Nie mogła zapomnieć. Od tygodnia słyszała w głowie głos mówiący: „Zabij się. Tylko to cię może uratować od wiecznej męki na ziemi. ZABIJ SIĘ!”. Przez pewien czas nie słuchała tego głosu. Jednak jej psychika tego nie wytrzymywała. Przestała spać, prawie przestała jeść czy myśleć o czymś innym. Jednej nocy wymyśliła plan zabicia się. To była najgorsza noc w jej życiu. Strasznie bolała ją głowa i miała już tego wszystkiego dosyć. Głosy wygrały… Kiedy była sama, dna 22 października 2009 roku Sandra powiesiła się w garażu swojego domu. Kiedy wsiała już na linie zrobionej przez nią samą i ukrytej głęboko w szafce dostrzegła, że świat w którym żyła nie był prawdziwy. To wyimaginowany świat stworzony przez Niego! Nie było tu jej dzieci, ani męża. Była po prostu w swoim brudnym, zastępczym mieszkaniu i zobaczyła to dopiero gdy wisiała na stryczku u schyłku swojej śmierci. Przecież przez dziesięć lat nie wyszła z domu! Przez dziesięć lat mąż robił zakupy, przywoził dzieci ze szkoły, ona nawet nie miała zamiaru wychodzić. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że spędziła dziesięć lat szczęścia w swojej głowie. A tak naprawdę była to iluzja.
- Tak. Iluzja, moja droga – pojawił się nagle On i przemawiał do Sandry podczas jej walki z węzłem – dałem ci dziesięć lat szczęścia, a w zamian teraz wezmę twoją duszę!
Sandra wyzionęła ducha, a demon – czy czymkolwiek był On – otworzył to samo pudełko, z którym wcześniej przyszedł do Sandry i do niego wleciała jej dusza.
- Zawsze wiedziałem, że będziesz moja, kochanie. Zawsze… - wtedy znów zniknął.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1