Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Hmmm... a może trochę świerzej krwi...? :)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
She




Dołączył: 23 Kwi 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:39, 23 Kwi 2009    Temat postu: Hmmm... a może trochę świerzej krwi...? :)

Witam wszystkich :)
Szukałam odpowiedniego forum, na którym spotkałabym ludzi umiejących ocenić i docenić moją małą twórczość. Mam nadzieję, że dobrze trafiłam :) Nie wiem, powinnam zrobić krótką prezentację? Okej, a zatem piszę już od kilku dobrych lat, ale pierwszy raz postanowiłam opublikować mój tekst na forum. Nie liczę na żadne ochy i achy, wręcz przeciwnie: na konstruktywną krytykę. Mam nadzieję, że mogę liczyć na Wasze doświadczenie w tym temacie. A teraz zapraszam do lektury :)

Drogi Joe,
piszę do Ciebie, żebyś wiedział, że wciąż żyję. Nie, ujmę to lepiej: wciąż jestem w jednym kawałku, bez większych ubytków na ciele i umyśle. Jakżeby inaczej, prawda? A Ty, jak się trzymasz?
Pamiętasz jak kiedyś byliśmy w Perth? Powiedziałeś wtedy, że znasz pewnego gościa, który mógłby mi pomóc. Masz z nim jeszcze kontakt? Jeśli tak, byłbym Ci wdzięczny. W TEJ kwestii wszystko zostało po staremu: dół, dół, dół. WIELKI DÓŁ. Muszę szybko poszukać odpowiedzi, nie wyobrażam sobie dalszego życia bez poznania ich. Szef nie chce mi nic powiedzieć, że niby to mogłoby zaszkodzić naszemu małemu przedsięwzięciu. Gówno prawda, po prostu boi się, że mógłbym wymięknąć szybciej, niż by sobie tego życzył. Wiesz jak jest.
Co do naszej małej rodzinki wariatów, staramy się trzymać razem i zbytnio nie rozpraszać. Uwierz mi, źle się to kończy. Słyszałeś o trzęsieniu ziemi w Toronto? No właśnie. Jak tak dalej pójdzie, rozwalimy wszystko w drobny mak przed następnym Wielkim Bum.
Przy okazji chciałbym Ci zakomunikować, że w lipcu będę w LA, więc moglibyśmy się spotkać. No wiesz, jak za starych, dobrych czasów, tylko Ty i ja. Obgadamy parę spraw i - kto wie? - może nie wydrapiemy sobie przy tym oczu?
OK., na razie to wszystko, czekam na namiary na Twojego kumpla z Perth. Pamiętaj, komunikujemy się tylko drogą listowną.
Twój kochany
Chemik
PS gdybyś spotkał gdzieś tam, kiedyś tam ojca, pierdolnij go ode mnie.
C.

15 III 2009r., gdzieś tam na wschodnim wybrzeżu

1
Dokładnie zakleiłem kopertę i wsunąłem do tylnej kieszeni jeansów. A gdyby tak zwalić te wszystkie debilne zasady, najzwyczajniej w świecie wyjąć komórkę i…
- Nawet o tym nie myśl – usłyszałem ten wiecznie zadowolony z siebie głos; z czego właściwie on się tak cieszy?
Obejrzałem się odruchowo przez ramię i ujrzałem w lustrze jego uśmiechniętą twarz.
- Znowu grzebiesz mi w głowie? Wypierdalaj – rzuciłem od niechcenia, jednocześnie karcąc samego siebie za to, że pozwoliłem sobie na chwilę rozproszenia.
- Nie musiałbym ciągle tego robić, gdybyś ty ciągle nie próbował zrobić mnie w kozę…
- Konia – poprawiłem odruchowo. – I gdzieżbym śmiał…
Coś tam jeszcze seplenił pod nosem, ale ja byłem już na korytarzu. W sumie co on mi mógł? Nic. Byłem mu potrzebny tak samo, jak on mnie, a nasza symbioza miała nie wygasnąć jeszcze przez dłuuugi czas. Dając mi tą świadomość wytrącił samemu sobie swoją jedyną broń. Ktoś powiedział, że Diabeł jest przebiegły? Gówno prawda, jest bystry jak woda w klozecie. Albo po prostu znudziła mu się już ta fucha, nie wiem, nie interesuje mnie to.
- A dokąd to się młody panicz wybiera?
Na sam dźwięk tego głosu wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba. No cóż, przynajmniej odkryłem tajemnicę nieustannie pękających szyb w tym domu.
- A co to, jakaś kontrola graniczna, czy co?
- Skąd. Pragnę tylko przypomnieć, że zalegasz mi za ostatni miesiąc, a ja muszę z czegoś wyżywić rodzinę, wiesz? – zaskrzeczało na mnie to stare pudło.
- Nie, nie zalegam – wywróciłem oczami i wyjąłem z kieszeni kwitek z potwierdzeniem wpłaty. Stara założyła na nos te swoje denka od butelek na łańcuszku i przyjrzała się dokładnie świstkowi papieru. – I proszę pamiętać, że z nas dwojga pani ma większego Alzhaimera.
- Nie kpij sobie ze mnie, smarkaczu! – sarknęła, po czym odwróciła się na pięcie i poczłapała do swojego mieszkania. – A, jeszcze jedno! – zawołała na odchodnym. – Kup karmę dla Pana Gburka i Sally! Mówiłam, nie mogę pozwolić, żeby przez ciebie i to twoje wieczne zaleganie z czynszem moja rodzina głodowała! – po tych słowach zniknęła w czeluściach swojej nory.
Miałem już zaoponować – z jakiej racji mam zaopatrywać ją w dziesięć kilo Whiskasa dziennie? – ale ostatecznie dałem sobie z tym spokój. Przypominanie jej o czymkolwiek było równie skuteczne, jak zawracanie rzeki kijem.
- Widzisz jakie to życie jest popieprzone? Ledwie uciekasz z jednego piekła, a już trafiasz do następnego, i to z własnej woli! Stara kamienica czynszowa, cóż za wyszukany rodzaj tortur!
- Spadaj! – warknąłem, nie zaszczycając starego lustra wiszącego w korytarzu nawet jednym spojrzeniem. Chociaż w duchu przyznałem mu rację.

~~~
Cóż, co prawda nie doczekałam się jeszcze odpowiedzi, ale nie tracę nadziei ;) Miłego czytania, zapraszam na drugą część :)

2
Miasto jak zwykle o tej porze tętniło życiem. W gruncie rzeczy ono zawsze tętniło życiem. Nowy Jork, miasto, które nigdy nie zasypia, o yeach, złóżmy mu pokłon! Lubiłem wychodzić w późnych popołudniowych godzinach, kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, znikając za wysokimi wieżowcami. Wstyd się przyznać, ale właściwie nigdy nie widziałem prawdziwego zachodu słońca, takiego, jaki można zobaczyć na przykład nad morzem. Nie widziałem też wschodu słońca – nie jestem pewien, czy kiedykolwiek widziałem w ogóle na oczy piątą rano. Prawdopodobnie nie.
Był też inny powód, dla którego tak bardzo lubiłem tą porę – zwykle wtedy wychodzili inni. Czuli się lepiej pod osłoną nocy, a jednocześnie chcieli się jeszcze załapać na ostatnie promienie słońca. Ich problem polegał na tym, że nie potrafili wykorzystać drugiej szansy. Nie byli już częścią TEGO świata, tak samo jak ja, i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jednak o ile ja nie miałem większego oporu z wmieszaniem się wśród normalnych ludzi, oni uważali, że to niemoralne. Śmieszne, co? ONI mówili o moralności. To tak, jakby nimfomanka mówiła o powściągliwości. Myśleli, że wszyscy dookoła wiedzą, że są inni, jakby pokazanie się w dzień było zbrodnią, a mieszkanie wśród ludzi prawdziwą zdradą stanu. Dlatego schodzili do podziemia; znajdowali sobie kąt na opuszczonej stacji metra, w kanciapie konduktora i innych klitkach, o których Bóg zapomniał. Ja byłem inny, byłem swego rodzaju wyrzutkiem, bo pogwałciłem wszystkie te ich „święte prawa”. Oczywiście, nie byłem sam, ale i tak była nas mała garstka, tyle co nic.
Wrzucając list do skrzynki zorientowałem się, że właśnie w tym momencie na horyzoncie pojawił się jeden z nich. Zamarłem na moment, wytężając wszystkie zmysły, ale kiedy tylko rozpoznałem ową „obecność” rozluźniłem się, a na mojej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
- Biedny Chemik… - usłyszałem ciepły głos; zacmokała kilka razy z politowaniem. – Ciągle ma szlaban na cywilizowane środki komunikacji.
- Biedna Nesta, znowu ktoś ją wywabił z podziemia garścią orzechów - odparowałem bez chwili namysłu.
- Ojej, czym zasłużyłam sobie na takie przykre słowa?
Odwróciłem się i spojrzałem bez wyrazu na jej cudną osobę. Nie, to nie był sarkazm, ona naprawdę jest cudna. Gładka skóra w odcieniu kawy z mlekiem, nienaganna sylwetka, lekko skośne oczy, jak u Japonki. W tym miesiącu długie, wijące się do połowy pleców włosy biły po oczach krwistą czerwienią.
- Wybacz, stresujący dzień – odparłem, wzruszając ramionami.
- Nie wątpię.
Ruszyliśmy razem z powrotem w kierunku mojego mieszkania. Zauważyłem, że była dość przybita, a to oznaczało ni mniej, ni więcej, wspólną noc na otarcie łez, które tak naprawdę nigdy nie popłyną. Po drodze wstąpiliśmy do supermarketu po tą zasraną karmę dla kotów.
- Dlaczego gnieździsz się w tej norze? Stać cię na coś lepszego – powiedziała jak zwykle, kiedy wchodziliśmy do mojej kamienicy.
- Ciebie mógłbym zapytać o to samo.
- Znasz moje powody. Wiesz co mną kieruje. Ale nigdy nie ujawniasz swoich pobudek – powiedziała z rozbrajającą prostotą, bez cienia żalu.
- Może ze mnie już jest taki tajemniczy facet.
- Może ze mnie już jest taka outsiderka.
- Pewnie tak.
Zostawiłem karmę pod drzwiami starej i zapukałem trzy razy. Kiedy tylko usłyszałem jej ciężkie kroki w przedpokoju wycofałem się do własnego mieszkania. Nesta, nadal milcząca, skierowała się od razu do łazienki, po czym wróciła z opakowaniem gumek.
- Przezorny zawsze bezpieczny – wzruszyła ramionami, rzucając je na łóżko.
- Nigdy nie wiadomo – przytaknąłem. – Nie chcielibyśmy spłodzić jakiegoś małego potworka, prawda?
- Prawda.
Bez zbędnych ceregieli popchnęła mnie na łóżko, usiadła na mnie okrakiem i złożyła długi, namiętny po-całunek na ustach. Odwzajemniłem go. Pozwoliłem, żeby przejęła kontrolę. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy wsunęła dłonie pod mój t-shirt. Tym razem to ja przejąłem inicjatywę i delikatnie zdjąłem jej koszulkę. Przez moment upajałem się jej widokiem; okej, teraz moja kolej dać jej trochę przyjemności. Najpierw lekko, zaledwie muśnięcia ustami, później namiętnie, szyja, jej czułe miejsce. Jej ciche westchnięcia, mój przyśpieszający oddech muskający jej delikatną skórę. Nie śpieszyliśmy się, nigdy tego nie robiliśmy. Nie było takiej potrzeby, mieliśmy całą wieczność. Po dłuższym momencie tych pieszczot znów wsunęła mi dłonie pod koszulkę i podciągnęła ją wyżej, pomagając mi ją zdjąć. Przywarła do mnie, czułem jej rozpalone ciało…
- O mój Boże, co to jest? – powiedziała nagle, odrywając się ode mnie i spoglądając mi prosto w oczy.
- Co? – spytałem głupio; podniecenie stłumiło rozsądek.
Pokręciła niepewnie głową i prześlizgnęła się po pościeli, tak, że teraz siedziała idealnie za mną. Nie mu-siałem już pytać, co takiego ją zaniepokoiło. Syknąłem lekko z bólu, kiedy delikatnie przejechała po szramie ciągnącej się przez całą długość pleców, od prawej łopatki aż do lędźwi. Po lewej stronie, symetrycznie ciągnęła się druga szrama.
- Co to jest? – spytała drżącym głosem, siadając obok mnie.
- Nie wiem – wzruszyłem bezradnie ramionami. – Pojawia się ostatnio.
- Pojawia?
- Tak, pojawia, goi, potem znów pojawia i znów goi i tak w nieskończoność.
- Powinieneś powiedzieć mu, on będzie wiedział… - mruknęła po dłuższej chwili milczenia.
- Myślisz, że on o tym nie wie? – zapytałem z rozdrażnieniem w głosie. – Wie. Wie o wszystkim, widzi mnie codziennie, ciągle mnie obserwuje. Nie sądzę, żeby poharatane plecy mogły ujść jego uwadze. Ani żeby jakoś specjalnie się nimi przejął.
- Więc zwróć się do Milczących… - nie poddawała się.
- Jasne – zaśmiałem się posępnie. – Jak myślisz, co mogą mi powiedzieć Milczący? Równie dobrze mogę spytać Pana Gburka, powie mi to samo… a może nawet więcej…
- Pan Gburek? – zmarszczyła brwi.
- Kot mojej sąsiadki – wytłumaczyłem szybko.
Siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w chmury płynące po niebie. Za jakieś pół godziny całkiem znikną, ustępując miejsca wielkiej płachcie granatu.
- Zrób coś z tym – powtórzyła.
- Co? Mam sobie nakleić plaster z Myszką Mickey?
- Powiedziałam już, idź do Milczących.
- Jasne, jeszcze po drodze wpadnę na Jaspera, a on mi zrobi jeszcze kilka takich.
- Daj spokój – tym razem to ona była rozdrażniona.
- Po co to robisz? Czemu ciągle z nim siedzisz? Nie widzisz, że przy nim gaśniesz?
- Nie, nieprawda – zaoponowała, kręcąc trochę zbyt gwałtownie głową. – Kocham go, wspiera mnie…
- A jednak zawsze wracasz do mnie – zauważyłem.
- Świat nie kończy się na łóżku – powiedziała tym swoim trzeźwo myślącym tonem, którego u niej nie znosiłem.
- Nie. Ale mógłby się od niego zacząć.
Cały nastrój, który towarzyszył nam od początku spotkania prysł w jednej sekundzie. Podniecenie opadło, a jedyne dreszcze, które odczuwałem, były wywołane chłodem panującym w pokoju. Podniosłem z podłogi koszulkę i szybko wciągnąłem ją na siebie. Nesta wstała, podeszła do szafy i wyjęła z niej zapasowe ciuchy, które trzymała tam już od dłuższego czasu. Na kilka minut zniknęła w łazience; ja siedziałem w bezruchu, ani na chwilę nie ruszając się z miejsca. Kiedy wyszła musnęła mnie delikatnie ustami i ruszyła w stronę drzwi. Kiedy miała już pociągnąć za klamkę odwróciła się do mnie i miałem wrażenie, że chce mi jeszcze coś powiedzieć… ale po chwili już jej nie było. Wracała do Jaspera. A ja zostałem sam w pustym, zimnym mieszkaniu, z na nowo otwartymi sznytami; poczułem jak koszulka na plecach robi się wilgotna od krwi. Do bólu przyzwyczaiłem się już w tym stopniu, że przestałem zwracać na niego uwagę. Ot, zwykła przypadłość, jak ból głowy.
- A to pech, dziś nie było przedstawienia? – dobiegł mnie chichot z lustra w łazience.
- Przykro mi, stary. Dzisiaj musisz się zadowolić RedTube’m – burknąłem, zdejmując zaplamioną koszulkę i ze złością ciskając ją w kąt.
Jeśli nie chciałem spać we własnej krwi, musiałem szybko ewakuować się z łóżka pod prysznic. Tak też zrobiłem, chociaż z niemałym ociąganiem.
- Wiesz jak to mówią – jego głos był wyraźny, nawet pomimo szumu wody. – Raz na kozie, raz pod kozą…
- Na wozie. Mówi się na wozie. Zostaw już te kozy w spokoju.
- …a jak wypadłeś z siodła, to wskakuj z powrotem na ten wóz…


~~~

3
Ranek. Nienawidzę poranków. Nienawidziłem ich kiedyś i nienawidzę ich teraz, to jedna z tych rzeczy, które nigdy się nie zmienią. Zwłaszcza, kiedy mimowolnie budzę się bladym świtem, ledwie kilka minut po szóstej. Tak, według mojego zegara biologicznego szósta to jeszcze blady świt. Te dni nigdy nie zwiastują niczego dobrego, bo to co zrywa mnie tak wcześnie z łóżka, to po prostu złe przeczucia. Miewam je cały czas, słabsze i silniejsze, ale wszystkie rzeczywiste. Wszyscy je miewamy. To specyfika naszego rodzaju.
Właściwie już od kilku dni ciążyła nade mną chmura gradowa. Nesty nie widziałem od tamtego pamiętnego wieczoru. Tymczasem znacznie częściej widywałem coraz to nowe krwawe pręgi na swoich plecach. Diabeł zamknął się na cztery spusty, ograniczając się jedynie do wygłaszania swoich przysłów o kozach i wozach, pozostawiając mnie i moje plecy samym sobie. Ale w końcu to Diabeł.
Nie musiałem długo czekać na kulminacje moich złych przeczuć. Kilka godzin później przyszła odpowiedź od Joe.

Drogi Chemiku,
niestety, muszę Cię zmartwić. Człowiek, o którego pytasz zmarł w zeszłym miesiącu. Mam nadzieję, że mimo to jakoś sobie poradzisz - w końcu nie przez takie rzeczy już przebrnąłeś. Jest aż tak źle?
U mnie po staremu, wróciłem na stare śmieci, wiesz jak to jest. Chętnie spotkam się z Tobą w lipcu, a gdybyś nie był tak tajemniczy, moglibyśmy spotkać się nawet teraz. Ale nie mnie to oceniać, Twoje tajemnice zostawiam Tobie.
Co do ojca... no cóż, wciąż nie mogę uwierzyć, że nawet TEGO nie zauważył. Chociaż w sumie... czy naprawdę aż tak nas dziwi to, jak bardzo pochłonięty jest własną osobą? Chyba nie, a w każdym razie nie mnie. W przyszłym miesiącu bierze ślub z tą swoją flamą. Nie idę i Tobie też odradzam.
Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku i czekam na następne wieści.
Twój wielki brat
Joe
PS dlaczego nie możemy rozmawiać inaczej, niż listownie???
J.

Odłożyłem list do szuflady, na stertę innych listów i kartek pocztowych od Joe. To by było na tyle, jeśli chodzi o mój plan. Gdybym tylko dał mu się namówić miesiąc temu… A teraz? Teraz zostali mi Milczący. Ale co oni mi mogą powiedzieć?
- Nic nie dzieje się bez przyczyny – dobiegł mnie głos z lustra nad umywalką; zauważyłem, że jest nieco wyraźniejszy, niż przedtem… ale jakie to miało znaczenie?


~~~

4
Zwinnym ruchem przeskoczyłem przez barierkę stacji metra – jeszcze tego by brakowało, żebym musiał za to płacić. Było już grubo po północy i na stacji zostały głównie jakieś odpadki z imprez i pijani bezdomni zalegający na ławkach; przechodząc obok nich poczułem fetor przetrawionego taniego wina. Wrzuciłem kilka dolarów do kubka jednego z nich.
- Niech ci Bóg wynagrodzi – bąknął nieprzytomnym głosem, natychmiast wsuwając banknoty do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Amen, bracie – odpowiedziałem.
- Nie sądzę, żeby Bóg ci cokolwiek wynagrodził – zabrzmiał cichy, jednak niemniej wyraźny głos w mojej głowie; zbyłem go milczeniem.
Rozejrzałem się dyskretnie dookoła i zeskoczyłem w tunel metra. Nienawidziłem tego, kiedy musiałem pół nocy błąkać się w tych ciemnościach w poszukiwaniu Milczących. Chociaż byłem tam już wielokrotnie, nigdy nie mogłem zapamiętać drogi; prawdopodobnie ich kolejna sztuczka.
Brnąłem w tej ciemności już od półtorej godziny, kiedy wreszcie ujrzałem zapomnianą stację metra; z niewiadomych powodów została opuszczona zaraz po wybudowaniu. Mało kto o niej wiedział, nie była naniesiona na żadną mapę, nie było też do niej żadnego wejścia z zewnątrz.
Nadszedł chyba czas, aby przybliżyć wam nieco historię Milczących. Byli najstarszymi z nas, tak naprawdę nikt nie wiedział kim są – albo raczej byli – ani jak długo już błąkają się po świecie. Dwustuletni mężczyźni zatrzymani na wieki w czterdziestoletnich ciałach. Groteskowe, nieprawdaż? Nikt poza nimi samymi nie słyszał nigdy ich głosów, a i to jest niepewne. Oni – podobnie jak wielu współczesnych – mieli na początku „kariery” opory moralne, a teraz prawdopodobnie zwyczajnie bali się tego nowego świata. Jeżeli był los, którego obawiałem się bardziej od śmierci, to był to właśnie ten – wegetujące warzywo skazane na wieczną tułaczkę po świecie, ani razu nie oglądając słońca. Sam właściwie nie wiedziałem, czego od nich oczekuję. Prawdopodobnie większość z nich już dawno oszalała, popadła w obłęd.
- Chemik? Cóż cię sprowadza w nasze skromne progi? – usłyszałem ciepły głos.
Leon. Facet ubzdurał sobie, że jest jakimś tam strażnikiem Milczących. Nie sądzę, żeby oni potrzebowali jakiegoś bodyguarda, ale on nie da sobie przetłumaczyć.
- Mam pewną sprawę do Najstarszego – powiedziałem, wdrapując się na peron.
Złapał mnie za nadgarstek i bez większego trudu wciągnął na górę.
- Teraz śpią. A raczej wpadli w ten swój trans. Musisz poczekać. Chodź, zaparzę ci herbaty.
Kiwnąłem głową i powlokłem się za nim do jego kanciapy. Mały zawalony pokoik, mieściło się zaledwie małe łóżko, stolik i kuchenka. Po chwili dostałem kubek i usiadłem na krawędzi łóżka.
- To musi być wielka sprawa, skoro fatygowałeś się aż tutaj – zauważył, głośno siorbiąc.
- Całkiem spora – przyznałem, myśląc o coraz większych ranach na plecach.
- Widzę, że nie chcesz mnie wtajemniczyć. W porządku. Ale jedno ci powiem: gdybyś tak nie wodził za nos tych biednych śmiertelników, nic złego by cię nie spotkało. Trzeba było posłuchać mojej rady. Zresztą wciąż możesz to zrobić, zawsze jesteś tu mile widziany.
- Nawet nie wiesz co się stało. Skąd wiesz, że coś złego?
- A przyszedłbyś tu, żeby nam zakomunikować, że wygrałeś w kumulacji totolotka?
Wzruszyłem ramionami; męczyła mnie ta wymiana zdań. Wypiłem gorącą jeszcze herbatę i zacząłem się zbierać do wyjścia. Leon życzył mi powodzenia i zagłębił się w lekturze jakiejś starej, zniszczonej książki; nie widziałem okładki bo obłożona była czymś, co zidentyfikowałem jako plan miasta.
Przeszedłem przez główną aulę i skierowałem się do bocznych pomieszczeń, takich samych, w jakich gnieździł się Leon. Nie interesowali mnie wszyscy Milczący, tylko Najstarszy. Idąc wąskim korytarzem minąłem kilku z nich; jak zwykle ubrani w jakieś stare łachmany, wpatrujący się niewidzącym wzrokiem w odległy punkt, punkt który być może nie znajdował się nawet w tym wymiarze.
Pokój Najstarszego znajdował się na samym końcu, tam, gdzie zwykle był pokoik ochrony z monitoringiem i resztą tego chłamu. Wszedłem bez pukania. Był tam. Siedział w kącie, skulony i nieobecny.
- To ja, Russell – powiedziałem cicho, kucając obok niego; moje imię wypowiedziane na głos brzmiało tak… obco.
Z zadowoleniem dostrzegłem, że w pomieszczeniu nie ma żadnych luster, ani nawet połyskujących po-wierzchni.
- Przychodzę do ciebie, bo mam problem… - zacząłem niepewnym głosem; czułem się co najmniej głupio, jakbym mówił do roślinki doniczkowej.
Postanowiłem darować sobie całą tą mówkę; zdjąłem kurtkę i koszulkę i odwróciłem się do niego tak, żeby mógł zobaczyć plecy.
- Widziałeś kiedyś coś takiego? – zapytałem, ubierając się z powrotem.
Spojrzałem na niego z nadzieją, chociaż tak naprawdę wiedziałem, że to wszystko na nic. Nie przerwał swojego milczenia od dziesiątek, a może nawet setek lat. Czemu miałby to robić ze względu na moje plecy? To niedorzeczne… Pokręciłem głową i z poczuciem klęski poszedłem do drzwi. Miałem już wyjść, kiedy usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie… Zdawało mi się? Odwróciłem się i spojrzałem na małą postać skuloną w kącie. Chrząknął. Chciał coś powiedzieć, jednak po tak długim czasie nie był w stanie zrobić tego ot tak sobie. Wróciłem do niego i przykucnąłem naprzeciwko.
- Tak… - usłyszałem zachrypnięty głos. – Wiem co to…
Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła.
- Powiedz mi – poprosiłem, patrząc w jego oczy; nigdy wcześniej nie wydawały się być tak bystre.
- On cię wybrał… - wychrypiał.
- Kto mnie wybrał? Do czego?
- On. Diabeł. Dokonał wyboru. Chce ciebie, tak jak chciał ich wszystkich. I wszystkich dostał.
- To znaczy kogo? I po co?
- Hitler, Stalin… Judasz…
Patrzyłem na niego z rosnącym przerażeniem. Cała ta sytuacja przerosła nawet mnie.
- …i mnie. Mnie też.
- Co on chce zrobić? – dopytywałem, łapiąc go delikatnie za ramiona.
- Wyjść… niszczyć, zabijać…
- Dlaczego jestem mu do tego potrzebny? Dlaczego mnie wybrał?
- Ratuj się. Zrób to, czego nie pozwolił ci wtedy skończyć.
- Ale co? – zapytałem z desperacją, widząc, że znów się oddala.
Oczy uciekły mu w głąb czaszki. Wpadł w swój słynny trans. Koniec.
Stanąłem niepewnie na miękkich kolanach i powoli wycofałem się z jego pokoiku. Powlokłem się przez korytarz, zaledwie rejestrując, że coś się zmieniło. Milczący. Już nie milczeli. Wpatrywali się we mnie, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosami. Nie miałem zamiaru dłużej tego roztrząsać. Sytuacja mnie przerosła. Zresztą zawsze po zejściu do podziemia czułem się okropnie. Wracałem do świata zewnętrznego z silnym poczuciem końca i nieuchronności. Oni wszyscy zrobili to samo co ja. Nie mógł ich dopaść, chronił ich pakt. Nie mógł ich zesłać do piekła, chociaż wszyscy bez wyjątku na to zasługiwali. Ale to nie miało znaczenia, oni i tak byli w piekle. Bo nawet Diabeł nie jest w stanie stworzyć gorszego piekła, niż człowiek i jego chore pragnienia. Wciąż niezmienni, patrzą jak ich dawni przyjaciele i rodzina starzeją się i umierają, ale żaden nie powraca. W końcu zostają sami ze swoimi demonami, cud staje się przekleństwem, a raj zmienia w piekło.


~~~

5
Nikt nie może mieć mi za złe tego, co zrobiłem. Nikt nie ma prawa mnie oceniać. Ani Leon, ani Nesta, ani mój ojciec, który nawet nie zauważył śmierci swojego syna. Nawet sam Bóg czy Diabeł. Nie byłem żadnym z nich, byłem tylko człowiekiem. Byłem dwudziestolatkiem balansującym na pograniczu życia i śmierci. Każdy na moim miejscu zawarłby pakt z Diabłem, każdy. Kiedy umierasz, nie myślisz o tym, co jest dobre, a co złe. Myślisz tylko: nie chcę umierać, jeszcze nie teraz. Nieważne ile masz lat, dwadzieścia czy osiemdziesiąt, nie ma dobrej chwili na umieranie. I kiedy leżałem na zimnych kafelkach, nie mogąc się poruszyć, ani nic powiedzieć, nie myślałem wtedy, że to co robiłem było złe, a to jest kara. Myślałem tylko: tak, przedawkowałem, czas umierać. Ale ja chcę kurwa żyć! A on usłyszał to wołanie i przybył, ratując mnie przed jednym piekłem, pozostawiając w kolejnym.
Wiecie już, czemu nazywają mnie Chemikiem. Wiecie już, czemu błąkam się po tym świecie, chociaż tak naprawdę jestem martwy od trzech lat. Bo podpisałem pakt z Diabłem, pieczętując go własną duszą. Nie przypuszczałem jednak, że tak to się skończy…
Spojrzałem w lustro nad umywalką, ale nie zobaczyłem tam swojego odbicia. Zobaczyłem Diabła.
- Dałem ci trzy cudowne lata – powiedział, patrząc na mnie z chytrym uśmieszkiem. – Nie zapominaj o tym, chłopcze, Czas spłacić swoje długi. Powiedział ci. Powinienem go za to ukarać, ale on sam już to zrobił. Nie będę dłużej cię zwodził, wiesz co zamierzam. Już wkrótce, w bliskiej przyszłości…
- Nie będzie bliskiej przyszłości – odpowiedziałem głosem, bez żadnego wyrazu. – Ani dalszej. Nie będzie też teraźniejszości. Będę tylko ja.
Nie słuchałem, co do mnie mówił. Ani nie słyszałem. Czas umierać. Ratuj się. Zrób to, czego nie pozwolił ci wtedy skończyć. Tak, właśnie tak.
Usiadłem na skraju łóżka, jeszcze raz rzuciłem okiem na listy do Joe i Nesty, na stare zdjęcie w ramce. Ja, Joe i mama. Ona nie zaprzedała duszy Diabłu. Ja zrobiłem to jeszcze za życia, chociaż wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. W tym miejscu kończy się przeszłość, urywa się teraźniejszość, a przyszłości już nie będzie. Nie chcę jej.
Zacisnąłem pasek trochę powyżej łokcia. Doskonale. Jeszcze pamiętam, jak to się robi. Jakbym mógł zapomnieć? Igła. Ukłucie. Po wszystkim. Ostatni eksperyment Chemika.
- To cię nie uratuje. Zbawienie nie jest dla takich jak ty.
- Tak, wiem. Ale uratuje innych. Setki, może tysiące…
Świat się rozmył, a na mnie ze wszystkich stron napierała ciemność.
- Świat nie kończy się na łóżku.
- Nie. Ale mógłby się od niego zacząć.
Co za ironia. Mój się skończy.
Ciemność…


KONIEC :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez She dnia Sob 20:59, 09 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OSA
Administrator



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Europy

PostWysłany: Czw 18:04, 14 Maj 2009    Temat postu:

Dla mnie świetne, aż żałuję, że nie przeczytałam tego wcześniej. Mam nadzieję na ujrzenie kolejnego opowiadania, jeśli nie zrezygnowałaś z tego miejsca, a jeśli tak, to podaj jakiś link, pod którym można znaleźć inne teksty, z wielką przyjemnością przeczytam następne.Smile Opisy, dialogi, sposób prowadzenia narracji, całość- świetne. Na początku nie wiem dlaczego kojarzyło mi się z Nigdziebądź, może przez tego kota..., ale jestem w stanie powiedzieć tylko "och" i "ach".Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
She




Dołączył: 23 Kwi 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:54, 16 Maj 2009    Temat postu:

No, myślałam, że już się nie doczekam żadnego odzewu Wink Dziękuję, bardzo miło słyszeć tak pozytywną opinię obiektywnego czytelnika. Następne dłuższe opowiadanie też prawdopodobnie tutaj zamieszczę, więc nie trzeba będzie daleko mnie szukać Smile Pozdrawiam Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pią 19:35, 07 Maj 2010    Temat postu:

Ciekawie napisane, to fakt. Tylko, że jak zaczęło się rozkręcać to się skończyło. Za ostatnie zdania w zielonym rozdziale masz u mnie dużego plusa. Tylko te oczojebne kolorki kompletnie nie są potrzebne moim zdaniem. Taka mała uwaga na koniec >P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Sob 9:51, 08 Maj 2010    Temat postu:

Jestem wręcz zachwycona,
tylko te kolory, She proszę pisz standardowym kolorem, bo takie "oczojebki" strasznie denerwują (przynajmniej mnie) przy czytaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1