Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Oczy maczane w piasku

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:14, 10 Lip 2010    Temat postu: Oczy maczane w piasku

Słońce powoli ,z matczyną delikatnością chwytało w dłonie wylegujące się pod nim ciała. Jego ciepłe promienie tuliły tych którzy już zasnęli. Zaś jego ostry żar zmuszał do snu tych , którzy z uporem starali się podtrzymywać tlący się w nich ogień życia. Ciała dzieci, kobiet i mężczyzn. Porozrzucane w nieładzie zdawały się być zebranymi rodzinami, nawet w ostatnich chwilach życia trzymającymi się razem. Przez miasto przechodził duch śmierci. Pozbawiony ambicji, wyrozumiałości i zrozumienia zdawał się być przepełniony zachłannością , pierwotnym głodem życia. Piaszczyste ścieżki zniszczonego miasta pokrywał czerwony dywan, dywan napełniony ludzkim cierpieniem, smutkiem i zdziwieniem, witający uroczyście tych , których duch śmierci ukochał najbardziej.
Ciszę otaczającą miasto przerywały od czasu do czasu strzały. Dźwięki zwiastujące skrócenie cierpień lub ostatni zryw w imię wolności. Wolności , która rozpoczynała się gdy człowiek chwytał za broń i kończyła gdy zmrożone chłodem śmierci dłonie nie potrafiły broni puścić. Niewielu krzyczało, większość umierała w ciszy. Było w tym coś niezwykłego. Jak gdyby śmierć malowała na ustach swych ofiar „Trudno, nie udało się”. Umysły pożerane w jej głębi były czyste i spokojne, jak gdyby radowały się końcem. Głodu, strachu, potu i nieodstępującego na krok piasku, który zdawał się, niczym ten ostatni krwiopijca najbardziej wycieńczonych, drażnić każdy zakamarek ciała. Byle tylko utrudnić ostatnią podróż. Ostatni oddech. Ostatnią myśl.
CHłopiec przyglądał się tym scenom bez zainteresowania. Całe jego dzieciństwo oparte było na oglądaniu śmierci. Rzadko zdarzało się aby ta zaskoczyła go jakimś wymyślnym sposobem rozerwania więzów łączących ciało z duszą. Widział ludzi, walczących w nieopamiętanym szale, walczących nie o życie, bo to już dawno stracili, ale o śmierć tych którzy to życie im zabrali. Nie czuł nic gdy padali na ziemie spętani skurczami ciała , które mimo iż chciało walczyć z całych sił, miało swoje granice. Pomimo tego , że miał ich wielu za braci, gardził nimi. Nie rozumiał bowiem dlaczego pozwolili tak łatwo wydrzeć ze swych rąk własne życia. Poświęcić je na szali całkowitej przegranej w imię wolności którą dawno stracili. Zasad które przestali wyznawać wiele lat temu gdy wojna nabrała pełnego impetu. Nie pojmował co miało na celu oddanie życie nie dostając niczego w zamian. Zastanawiał się co nimi kierowało. Bywali bowiem i tacy którzy walcząc ginęli za innych. Rzucali się w wir ognia by ochronić swych bliskich, pozwolić im żyć choć odrobinę dłużej. Dać czas na ostatnią myśli, słowo… żegnający ruch ręką. Widział ludzi którzy atakowali samobójczymi grupami. Mężczyzn wysadzających się wraz z nieprzyjacielem by choć na moment opóźnić pochód śmierci. Ci, zazwyczaj ginęli z uśmiechem na ustach. I tych szanował, choć nie byłby nigdy jednym z nich.
Miasto przestało być miastem. Szkielety budynków malowały swymi cieniami dramatyczne wzory. W umysłach walczących rodził się strach. Ich stłamszona wyobraźnia widziała w tych obrazach jedynie wróżbę zbliżającej się śmierci. Bywało tak, że w chwilach spokoju niejeden żartował z drugim w jaki sposób umrze. Co lepsze sposoby śmierci były nagradzane powszechnym uznaniem. Ludzie zatracili swój strach, umieszczając na jego miejscu świadomość końca. Stali się nieczuli. Jak lalki biegnące do boju padali , tak jak myśleli, na różne sposoby. Zawsze jednak z jednego powodu. Ktoś odcinał sznurki. Okrutny i bezlitosny lalkarz jakim jest nadzieja.

Biegł pomiędzy gruzami nie oglądając się za siebie. Krople potu żłobiły koryta malutkich rzeczek na cienkiej warstwie piasku , która pokrywała jego poliki. Wymizerowany i odwodniony zmuszał swoje nogi do nadludzkiego wysiłku. Dyszał ciężko , długie lepkie i brudne od mieszaniny piasku z potem, włosy zakrywały mu niemal cały obraz. Biegł jednak pędzony nieznaną siłą. Miał tylko 16lat, objuczony jak bydło tragarskie amunicją i karabinem zdającym się być w jego niedoświadczonych dłoniach nie bronią lecz kłodą. Obowiązkiem który ciążył mu niemiłosiernie podczas walki i ucieczki. Za nim dwóch jego towarzyszy, w podobny wieku o twarzach określających pewną cienką linie pomiędzy wycieńczeniem i bólem. Wszyscy trzej równie wychudzeni. Człapali przed siebie nie wiedząc do końca gdzie biegną. Tydzień walk zabrał im wszystko co posiadali, każdą osobę z którą dawniej żyli zabrała im fala śmierci. Z początku biegali przerażeni po całym mieście, skrywając się raz po raz w splądrowanych budynkach. Broń wyciągnęli z zimnych rąk poległych.


Biegł, a za nim jego towarzysze. Wycieńczenie paraliżowało nogi, odwodnienie otępiało umysł strach wpychał wole w ramiona śmierci. Uciekali instynktownie , trzej mali chłopcy wydarci przez wojnę z piersi swych matek. Błądzili między resztakami tego co pamiętali. Każda droga wydawała się taka sama jak poprzednia. Pusta ogrodzona tym co nazywali domem. Boso , spoceni, obładowani bronią której nigdy nie użyli, starali się skończyć tę gre. Powiedzieć”my się już nie bawimy” wbiec do domów i przytulić swe matki, ze swobodą iść spać do swoich łóżek wyczekując aż przyjdą i całując na dobranoc zgaszą światło. Jeden z nich, niższy wyraźnie na skraju wyczerpania runął na ziemie rysując niewyraźne zartys swojego wątłego ciałka na piasku. Ten który szedł na przedzie cofnął się, rzucił odruchowo broń i podniósł przyjaciela. Mrużył oczami, mamrotał coś pod nosem wisząc mu na plecach. Trzeci chwycił pewniej swój karabin i wysunął się na przód. Starając się przezwyciężyć zmęczenie usiłował badać wzrokiem szczątki drogi. Pomimo tego, że wychowali się tutaj błądzili w nieznanym, nowym mieście. Wzniesionym ciało po ciele przez śmierć.
Dotarli do targowiska, po środku którego stała fontanna. Kobieta która niegdyś trzymała dzban z którego lała się woda teraz nie posiadała rąk. Jej niegdyś piękna twarz nad którą rzeźbiarz spędzał godziny, była tylko fragmentem, połową uśmiechu który dawniej witał kupców. Stała po środku basenu piasku. Targowisko było splądrowane. Poprzewracane wazy z winem , misy z przyprawami, i przegnite owoce rozsypane po ziemi świadczyły , że ludzie w pośpiechu opuścili to miejsce. Wszędzie unosił się dławiący zapach zepsutych owoców, warzyw i ciał. Wyłamane przez eksplozje ściany budynków zasypały część straganów i dróg pozostawiając tylko jedną. Wysianą trupami uliczkę w której skłębili się uciekający ludzie. Odór śmierci nie opuścił tego miejsca. Przystanęli na moment w poczuciu chwilowego bezpieczeństwa. Chłopiec który niósł niskiego oparło go fragment ściany która uchowała się od wybuchu. Spał. Pozostała dwójka usiadła obok. Krople potu spływały im po twarzach. Z trudem przecierali oczy podrażnione przez piasek. Spojrzeli na siebie.
- Co z nami będzie ?- Zapytał czarnowłosy o twardych rysach twarzy.
- Nie wiem – westchnął brunet którego twarz pokrywała gruba warstwa mieszanki błota i potu- Uciekamy już piąty dzień te potwory zajęły całe miasto. Nie wiem dokąd mamy pójść. Przyszli z południa powinniśmy iść na północ. Ale tam pewnie też są.
- Co z nami będzie? To przecież w końcu musi się skończyć.
-Ludzie nie mają w zwyczaju rezygnować z tego czego bardzo pragną. Nawet za cenę życia innych. Władza psuje. Tak już jest.
- Ale dlaczego to się dzieje?- wyszeptał niemal sam do siebie, oczy zwilżyła cienka warstwa łez.
-Mogliśmy poddać się Imperium jak inni. Przestać być suwerenni , a jednak zaoszczędzić krwi naszego narodu. Ale nasz rząd był zbyt dumny, zbyt zuchwały by przystąpić na taki rodzaj ultimatum. Nacisk ze strony polityków, zmusił Cesarza do wszczęcia wojny. Przegranej wojny. Wojska imperium zalewają świat. Albo jesteś z nimi, albo jesteś martwy. Takie rzeczy pojawiały się na świecie bez przerwy. Zawsze znajdzie się jakiś przesycony ambicjami psychopata, który stwierdzi , że chce mieć cały świat dla siebie. Problem polega na tym, że temu może się udać.
-Skąd ty to wszystko wiesz?
-Książki, gazety, radio. Ojciec też dużo mówił o zbliżającym się konflikcie.
Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko, wymuszając na sobie jakiekolwiek pozytywne emocje.
-Co?- zapytał brunet, zaciekawiony postawą przyjaciela.
-Odkąd pamiętam zawsze czytałeś książki-powiedział spoglądając w zielone oczy chłopca-wolałeś je od dobrej zabawy. I czytając jadłeś słodycze- spojrzał w niebo, tym razem szczerze się śmiejąc.
-Tak, to było przyjemne- wyszeptał i spojrzał w górę śladem pierwszego. Zbliżał się koniec dnia. Nieboskłon przybrał barwę purpury spowitą w ciemnych kłębach palonego miasta.
Z nostalgii wyrwał ich ten przerażający dźwięk który usłyszeli pięć dni temu, wczesnym rankiem. Dźwięk zbliżającej się śmierci. Zerwali się na równe nogi. Czarnowłosy odruchowo pochwycił śpiącego chłopca i przerzucił ponownie na plecy. Mamrotał coś niewyraźnie pod nosem o truskawkach ze śmietaną. Rozejrzeli się dookoła. Głos narastał. Przypominał pisk jastrzębia. Ale był stały. Niezmienny, o jednej częstotliwości. Zbliżał się zewsząd. Otaczał ich jak powietrze. Napawał lękiem. Brunet ruszył poprzez stos trupów w niewielkiej uliczce. Zamknął się w najdalszym zakątku umysłu by nie widzieć pomordowanych ludzi pod swoimi butami. Czarnowłosy miał mniej szczęścia. Nie miał butów, czuł włosy, ręce, nogi i twarze. Każdy bodziec uderzał z impetem w niewielki mur otaczający jego świadomość. Nieprzerwany pisk śmierci przezwyciężał strach dobudowując nowe ściany muru. Cegła po cegle. Wziął głęboki oddech i ruszył. Trzeci obudził się, spojrzał na ziemię i pisnął w duchu po czym zamknął oczy i wtulił się w plecy przyjaciela. Brunet czekał po drugiej stronie. Na jego twarzy nie było widać nawet cienia zniesmaczenia. Oczy zdawały się być takie jak dawniej. Bystre i jakby wszechwiedzące. Czarnowłosy opuścił towarzysza. Zachwiał się i zwymiotował kilka metrów dalej. Z oczu płynęły mu łzy.
-Zapłacą za to, wszyscy- Krzyknął zagłuszany przez niezmienny, paraliżujący pisk.
-Tak, chyba ,że tu zostaniemy. Wtedy będziemy martwi. Dołączymy do nich i nie będzie żadnej sprawiedliwości.- powiedział beznamiętnie.
- Dobrze- wstał, otarł oczy.
Ruszyli ponownie. Dźwięk nasilał się coraz bardziej. Wbiegli do wielkiego splądrowanego budynku. Jakby znajomego. Mnóstwo szkła i kartek na podłodze. Rysunków dzieci. Długi korytarz ciągnął się przez pięćdziesiąt metrów. Poobwieszany uśmiechniętymi buziami, nieco przypalonymi. W budynku panowała głucha, martwa cisza. Utopijny obrazek idealnej szkoły w której dzieci cichutko czytają, uczą się i zdobywają wiedzę. Szkoła ideał. Bez uczniów. Bez życia. W powietrzu unosił się zapach kredek.

Powlekli się powoli wzdłuż korytarza. Ostrożnie zaglądali do każdej pracowni. Wszystkie drzwi były wyłamane. Ludzie przeczesujący to miejsce robili to w pośpiechu. Niedbale rozrzucali wszystko na swojej drodze. Byli w połowie. Jedne drzwi były całe. Czarnowłosy sięgnął po nie uchylając lekko. Ręka bruneta powstrzymała go. Z pokoju ulatniał się dławiący zapach śmierci. Wyrwał się z uścisku by zakryć usta. Chłopiec na jego plecach mruknął coś niewyraźnie i skrzywił się. Przeszli korytarz. Wielkie metalowe drzwi były wyłamane , blacha wygięta we wszystkie strony wyglądała jak pocięty nożyczkami papier. Weszli do wielkiej Sali. Wszystko przykrywała cieniutka warstwa pyłu. Kosz po drugiej stronie był zgięty w pół i niemalże dotykał podłoża. Drabinki poodrywały się od ścian, większość szyb wypadła z futryn, ślady po kulach znaczyły równomierny ślad od jednego końca ściany po drugą. Przez otwory po kulach do Sali docierało słońce, w panującym wszędzie pyle były niemalże namacalne. Najdziwniejszym były dwie wyrwy po dwóch stronach dłuższych ścian. Wyglądało to tak jakby coś weszło jedną ścianą i nie zważając na brak drzwi wyszło drugą . Odcinek Sali zapadał się na głębokość stopy , w wielu jednak miejscach widoczne były wyraźne odciski. Ludzkich stóp tyle , że większych, długich jak wzrost chłopców i szerokich jak rozpiętość ich rąk. Obraz ten napawał bruneta lękiem. Nie brali udziału w żadnych walkach. Kazano im uciekać jak tylko zabrzmiały syreny. Słyszeli wybuchy, krzyki i płacz ale nic poza tym. To co zostawiło te ślady musiało być niebezpieczne. Nie wiedział jednak co to, i to go martwiło najbardziej.

Powinniśmy jak najszybciej opuścić to miejsce- stwierdził po chwili namysłu przyglądając się śladom- Tu nie jest bezpiecznie.
-Nigdzie nie jest bezpiecznie- odparł czarnowłosy.
Miał racje. Piskliwy dźwięk trwał nieprzerwanie. Wchodzą do szkoły zupełnie o nim zapomnieli. Teraz nasilał się z każdą chwilą. Otaczał ich. Wyodrębniał strach i pozwalał mu ogarnąć człowieka. Rozglądali się uważnie. Popękane ściany budynku zdawały się za chwile runąć. Poczuli swąd oleju. Tynk sypał im się na głowy, promienie światła poczeły drgać niespokojnie zaburzając swój kształt. Coś się zbliżało. Instynktownie zerwali się do ucieczki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OSA
Administrator



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Europy

PostWysłany: Nie 19:49, 11 Lip 2010    Temat postu:

Najpierw zapis: Brakuje Ci przecinków, zwłaszcza przed "który" i wszelkimi jego pochodnymi. Przecinki, kropki etc. umieszcza się w tekście w następujący sposób: "tekst,[spacja]tekst".
Jeśli używasz myślników jako pauza (długi myślnik) lub półpauza (krótki myślnik), umieszczasz go w tekście ze spacjami z obu stron: "tekst[spacja]-[spacja]tekst"; natomiast jeśli używasz go jako łącznika (łączenie dwóch słów np. biało-zielony) spacji takich nie umieszczasz - jak widać w przykładzie.

Ponadto w tekście masz sporo literówek i/lub błędów w odmianie poszczególnych słów. Jeżeli chodzi o odmianę to na pewno widziałam trzy, które by się do tego kwalifikowały. Polecam przejrzeć tekst jeszcze raz pod tym względem.

Momentami brakuje akapitów. Zwłaszcza w tym pierwszym dużym.

Opis chłopców i tego, który co robi czy mówi jest dosyć chaotyczny, przez co trudno się chwilami połapać.

Bardzo podoba mi się tytuł. Lubię s-f więc z pewnością przeczytam kolejną część. Poza tym lekko zaskakuje (przez prawie cały tekst byłam przekonana, że "atakują ich" ludzie).

Z bardziej zwracających uwagę błędów:

"Pomimo tego, że wychowali się tutaj błądzili w nieznanym, nowym mieście. " - zbędne "tego" i moim zdaniem brak również przecinka przed "błądzili".

"Powiedzieć”my się już nie bawimy” wbiec do domów i przytulić swe matki, ze swobodą iść spać do swoich łóżek wyczekując aż przyjdą i całując na dobranoc zgaszą światło." - moim zdaniem przecinek przed "wbiec". Dodatkowo masz "swe" i "swoich" w jednym zdaniu. Uważam, że gdyby "swoich" zastąpić przez "do własnych łóżek", to ta część zdania brzmiałaby lepiej.

Witam na forum.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:31, 11 Lip 2010    Temat postu:

dziękuje za konstruktywną opinie. Miło widzieć , że oprócz podoba mi się ludzie opracowują tekst. Hmmm przecinki.... taaaak to duzy problem moje dyktanda mialy zero ortograficznych i minimum 5 interpunkcyjnych.

Witam serdecznie ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:26, 12 Lip 2010    Temat postu:

Podbiegli do jednej z wyrw. Brunet wychyl się, ostrożnie badając teren.
-Idziemy- rzucił do pozostałych.
Szli ni wolno ni szybko. Popędzani rozrywającym powietrze piskiem, chamowanistrachem przed wykryciem. Im dalej tym dźwięk stawał się głuchy i nieobecny. Czuli się coraz bardziej bezpieczni.
"idziemy w dobrą strone " pomyślał brunet, cały czas rozglądając się. Przypominał nieco myśliwego skradającego sie za niczego nieświadomą zwierzyną.Przyspieszyli nieco tempo ośmieleni ciszą. Niezmienny obraz zgliszcz przyprawiał umysł o mdłości. Drepcząc w piasku czuli ból. Ostre, kamienie, odłamki pocisków. Obejrzał całą droge, ślady krwi na ścianach, doły po eksplozjach. Nie było żadnego ciała. "Dlaczego?" szepnął w duchu.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Świeciło nieprzerwanie, mogło wreszcie odpocząć. Miasto zlało się z niebem w bezkształtną masę purpury. Brunet spojrzał na malucha. Nadal spał. Zazdrościł mu. Odwrócił się w stronę pustej ulicy. Nie zrobił kolejnego kroku gdy ziemia zatrzęsła się pod nim. Cała trójka otworzyła szeroko oczy. Adrenalina zalała mózg.
Jedynym słyszanym przez nich dźwiękiem był nierówny oddech zakłócany biciem ich serc.Klatka po klatce, widzieli walący się budynek. Cegły odbijały się głuchym uderzeniem o piaszczystą drogę. W powietrze wzbił się tuman kurzu. Gruba warstwa pyłu i gruzu zalała ulice. Potem cisza. Stali w osłupieniu zdając sobie sprawę z bliskości zagrożenia. Brunet krzyczał w duchu do swych nóg " Ruszcie się! Zginę przez was tutaj! No dalej! ".Pozostawiły to bez odpowiedzi. Maluch wtulił się w plecy, zamknął się w samym sobie. Usilnie wmawiał sobie, że to sie nie dzieje. Czarnowłosy stał z otwartymi oczyma wpatrując się w powolny obraz przed jego oczyma. Każda komórka jego ciała chciała patrzeć. Krzyż na jego piersi błysnął odbitym światłem słonecznym. Ujrzał Boga. Zza ściany budynku wychyliła się wielka dłoń, niewyraźna w tumanie pyłu który wznosił się i powoli ich ogarniał. Gruchot miażdżonych cegieł wywoływał dreszcze na ich sparaliżowanych ciałach. Potężna metalowa kończyna wychyliła się za ręką." No ruszże sie!" krzyczał brunet "Nie daj mi tu zginąć". Jego ciało oddało nad sobą kontrole. Chwycił za ramie czarnowłosego, który niczym ćma wpatrywał się w trzy iskrzące się w pyle punkty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:02, 14 Lip 2010    Temat postu:

Biegli nie zważając na to co jest przed nimi. Budynek szkoły rysował się w oddali. Podświadomie czuli, że będą tam bezpieczni. Jako dzieci. Dystans zmniejszał się, choć sądzili, że biegną w miejscu. Nieustannie gonieni śmiercią. Czarnowłosy, odwrócił się W pyle na środku drogi dostrzegł zarys giganta. Zamknął oczy i biegł jeszcze szybciej zmuszając wycieńczone nogi do nadludzkiego wysiłku. Ból był nieznośny. Nie czuł go jednak. Już nie. Pochylił głowę i parł przed siebie. Byle znaleźć sie jak najdalej. Byle przeżyć. Z transu wytrąciły go plecy jego przyjaciela. Wpadł na niego. Maluch spadł z jego pleców i obaj wylądowali w piachu. Uniósł się lekko, widział w oczach bruneta skupienie. Wiedział, że myśli. Modlił się w duchu by znalazł sposób jak wyjść.Ten jednak nie myślał nad drogą ale nad tym co było przed nim. Z jednej z uliczek które minęły wychylił się kolejny moloch. Czarny, blaszany potwór dosięgający drugiego piętra. Humanoidalna bestia wpatrywała się w nich całą swoją masą. Jedynym punktem na który patrzyli były trzy iskrzące się punkty u nasady korpusu. Korpus był nieforemny w stosunku do reszty. Szeroki, wysunięty w przód. Potężne ręce trzymały w dłoniach ogromne działo mierzące niespełna dwa metry długości. Kończyny lekko rozkraczone, pewnie utrzymywały całą konstrukcje. Stopy stworzone zostały na kształt ludzkich stup. Z daleka dostrzegł pięć błyszczących palców. Żelazny rycerz stanął po środku drogi. Nie celował do nich. Nie sposób było określić czy ich obserwuje.Dosłyszeli chrobot za ich plecami. Z chmury pyłu wysunął się drugi, równie wielki. Stanął w tej samej pozycji. Trwali tak w osłupieniu dłuższą chwilę. Czarnowłosy rozglądał się niepewnie na boki szukając drogi ucieczki. Obraz zgliszcz zlał mu się w jedną wielką ścianę. Mur niepozwalający mu uratować swego życia. Malec skulił się pomiędzy nim a brunetem. Mamrotał coś pod nosem.
- Boje się - tyle dosłyszeli. Brunet zaklął po cichu. Nie wiedział co spotkali. Wiedział, że było to niebezpieczne i nie mieliby najmniejszych szans na ucieczke. Wyczekiwał co zaraz sie stanie. Od strony szkoły, zza pleców żelaznego monstrum pojawiły się trzy postacie. Wielkości dorosłego człowieka. Im byli bliżej tym brunetowi łatwiej było określić kim, lub też czym są. Ich ciała tworzyły jedną opancerzoną forme. Zlewali mu się z pobliskimi domami. Wyglądali jakby ich ciała pokrywał piach. Kańcaste zakończenia kolan, stóp i ramion tworzyły z nich mniejsze, bardziej ludzkie kopie żelaznych gigantów.

Brunet odwrócił się. Zlustrował obydwie strony." To chyba ludzie" pomyślał. Nie widział ich twarzy. Przeanalizował całą sytuacje jeszcze raz. Rzucił swój karabin na ziemię. Podniósł ręce do góry nie odwracając od nich wzroku. Trzy postacie ruszyły w ich stronę. Potężne molochy po obu stronach ulicy chwyciły pewniej broń, która tym razem wymierzona była w chłopców. Zbliżali się. Po czole bruneta spływały krople potu. Cała trójka wyglądała okropnie. Brudni, wymizerowani o wzroku ludzi na skraju życia.
- Zabiją nas - spytał czarnowłosy, nieco zmieszany całą sytuacją. Ściskał ręce w pięści. Jego niepewność wzrastała z każdym krokiem wroga.
- Zamknij się do cholery - rzucił brunet lekko uchylając usta.
Czarnowłosy skamieniał. Wpatrywał się w nieczułą twarz swego przyjaciela. Jego bystre, władcze spojrzenie przepełniało go lękiem. Nigdy nie widział go w takim stanie. Nigdy nie sądził, że ma w sobie tyle opanowania i siły. Miał go za samotnika, słabego człowieka odepchniętego przez świat, który siedzi zamknięty w więzieniu własnego umysłu.
Odwrócił się w stronę zbliżających postaci.
Dopiero teraz do niego dotarło, że nie wiedzieli z kim walczą. Kto zabijał ich rodaków. KTo palił ich domy. Przez kogo ulicami płynęła krew. Zawsze dostrzegali urywki walk. Słychać strzał, człowiek padał na ziemię, eksplozje wznosiły tuman kurzu, słychać było krzyk a potem ciszę. Gdy kurz opadał, ulice zapełnione były ciałami. Teraz , bliskość tych którzy tak łatwo zrujnowali całe miasto przyprawiała go o mdłości. Niepokój zapanował nad ciałem. Trząsł się ze strachu. Jego wnętrze zwijało się z bólu, prosiło by stąd uciekł. Ratował siebie i skończył tę potworną agonie. Kusiło go by skoczyć do najbliższych ruin. Skryć się choćby pod najmniejszym kamieniem.
- Ocknij się - warknął brunet. Czarnowłosy momentalnie przestał się rozglądać. Spojrzał wielkimi pełnymi przerażenia oczami na twarz chłopaka. Zielone oczy przyjaciela, przenikały go, docierały do najdalszych zakamarków mózgu.Czuł, że jest w jego władzy. Chciał oderwać od nich wzrok ale go pochłaniały. Wyciągały z przerażenia i napawały spokojem. Miał wrażenie , że jeden rozkaz tego władczego spojrzenia i rzuciłby się na ów metalowe bestie.Szarpał je samymi paznokciami. Tłukł pięściami do krwi byleby przestały na niego patrzeć. Brunet odwrócił się spowrotem do nadchodzących. Czarnowłosy wstał i uniósł ręce ku górze. Mały nadal kulił się za ich plecami. Zbliżyli się na odległość kilku metrów. Widzieli ich dokłądnie, wysocy barczyści o wiele więksi od normalnych dorosłych. Postać stojąca z przodu nie miała broni, uniosła ręce do twarzy. Ręce czarnowłosego drgnęły.
Rozczochrane, przetłuszczone włosy w niełądzie padały na twarz przysłaniając bystre oliwkowe oczy. Delikatne chłopięce rysy twarzy pokrywał rzadki zarost.
Lustrował ich pojedyńczo. Patrzył na nich z góry, wyraźnie zadowolony z lęku małego i czarnowłosego. Zawiesił wzrok na brunecie. Ten patrzył na niego bez cienia strachu. Wręcz prowokował swoją postawą. Mężczyzna nieodrywał od niego wzroku. Wpatrywali się w siebie nie okazując emocji. Czarnowłosemu zdawało się, że jest świadkiem pewnego rodzaju batalii, małej niedostrzegalnej w wielkim świecie wojny. Ich oczy nawet nie drgnęły. Przenikali przeciwnika jednocześnie broniąc się przed nim. Zadawali niewidzialne ciosy starając się przebić przez skorupę umysłu. Rzeczywistość zatrzymała się dla nich. Zaciekawiony czas omijał ich w obawie przed zachwianiem tej interesującej sceny. Brunet czuł, że musi przestać. Jeśli tego nie zrobi konsekwencją może być życie. Umysł brał górę nad dumą. Spuścił wzrok na ziemię. Mężczyzna uśmiechnął się niewyraźnie. Był zadowolony.
- Pójdziecie z nami - rzekł nie bez dumy w głosie, wskazał na czarnowłosego podtrzymującego malca.
- Wy dwaj wstańcie!
Czarnowłosy uniósł się, chwycił malucha i podciągnął go. Ledwo trzymał się na swoich kościstych nóżkach. Falował w rękach towarzysza jak szmaciana lalka. Mężczyzna obserwował jego nieporadne ruchy. W jednej ręce trzymał hełm, drugą zaś sięgnął do pasa wyciągając masywny czarny pistolet. Wycelował w wycieńczoną, chwiejąca się na boki głowę malca.
- słabi winni być unicestwieni - rzekł bez krzty uczuć. Jego oczy momentalnie poszarzały. Straciły cały wyraz i stały się nieme. Powoli palec przyciskał spust. Czarnowłosy zdębiał. Wewnątrz jego ciała uczucia wypierały strach. Rzucił się do przodu puszczając ciało. Wytrącił pistolet szybkim silnym ruchem ręki, wparował całym ciałem w mężczyznę. Ten zachwiał się lekko cofając. W tym samym momencie wyprzedziło go dwóch pozostałych. Nim czarnowłosy odwrócił głowę kolba karabinu trafiła go w potylice. Padł na ziemię. Brunet obserwował obydwu. Widział zbliżającego się drugiego. Nie było sensu się uchylać czy bronić. Przeanalizował całą sytuacje. Kolano wgniotło mu żołądek, zemdlał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niespokojna




Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nibylandia

PostWysłany: Nie 12:37, 25 Lip 2010    Temat postu:

Z reguły nie przepadam za s-f, jednak ma swój swoisty klimat, czekam na ciąg dalszy oraz pozdrawiam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:03, 25 Lip 2010    Temat postu:

Po Poliku spływała mu cieniutka stróżka krwi. Wyraźnie słyszał dudniące uderzenia kropel w piachu. Oczami wyobraźni dostrzegał każdą krople. Stawał się nię. Przemierzał przestrzeń by rozbić się o piszczystą tafle, zmienić się w drgania i dotrzeć do uszu. Przeistoczyć się w impuls by trafić do mózgu i wrócić do duszy. Obudził się. Prawy policzek niemiłosiernie wygniatał bolesny odcisk w piasku. Przymrużył oczy podrażnione ostrym światłem, czując tym samym jak wstęga zaschniętej krwi pęka od czoła po nos. Przez świetlista mgłe dostrzegł poruszające się smugi. Ostrość powoli wracała. Część kadru zajmowała ziemia na której leżała głowa. Reszte zaś wypełniali żołnierze. Dziesiątki żołnierzy. Poruszył ciałem. Nogi związano mu z dłońmi. Dość mocno bo wyraźnie czuł przepływ krwi w nadgarstkach. Szorując twarzą po podłożu spróbował ogarnąć wzrokiem to co było wokół niego. Niecały metr od niego leżał człowiek, po posturze nastolatek. Czarnowłosy poruszył się.Chciał zbadać to co było po drugiej stronie. Przymrużył oczy ryjąc w piachu własną twarzą tylko po to by zrozumieć, że cały obraz przysłaniają mu jego własne nogi. Wiedział jedno, położeni zostali pod ścianą, która niewątpliwie cuchnęła zapachem krwi. Ten fakt mu się nie spodobał. Spojrzał badawczym wzrokiem na prowizoryczny obóz wielkości małej wsi. Żołnierze krzątali się po całym placu. Dziwiło go, że przy czterdziestostopniowym upale chodzą w grubych mundurach. Pot mieszał mu się z krwią. Mózg odmawiał powoli posłuszeństwa, włosy oblepione brudem wchłonęły pot. Zdawały się być teraz starą i zużytą szmatą. Upał dla niego nieznośny. Dla nich musiał być zabójczy. Uśmiechnął się sam do siebie uświadamiając sobie, że przez jakiś chory i bezsensowny rozkaz zmusza ich do noszenia mundurów podczas każdej czynności. „ Przynajmniej trochę pocierpią „ pomyślał uśmiechając się jeszcze szerzej. Imponowała mu ich dyscyplina, pomimo skwaru jaki panował na całym otwartym terenie placu, żołnierze pracowali równym tempem. Dynamicznie chwytali potężne blaszane skrzynie i czwórkami znosili je na drugi koniec obozu, gdzie potężne ramiona mechanicznych żołnierzy ładowały je na równie masywne transportowce. Na widok tych żelaznych bestii brunet lekko drgnął. To czego nie ogarniał umysłem niepokoiło go. Sam fakt istnienia tego monstrum był dla niego niezrozumiałym i podchodzącym pod jakąś boską ingerencje. Nadludzka postać zdolna zmiażdżyć go jednym ściśnięciem blaszanych palców wywoływała w nim coś w rodzaju chęci ucieczki. Jego obawy potęgowało to, że ktoś usilnie starał się sprawić by ten gigant przypominał człowieka, ktoś stanowczo zbyt ambitny. Brunet wpatrywał się w jego ruchy. Miarowe, jednostajne , powtarzające się w określonym szyku. Jak nakręcana zabawka. Obóz przypominał wielkie mrowisko pełne zapracowanych mrówek. Każdy żołnierz miał zajęcie, praca jednych wspomagała pracę drugich. Zdyscyplinowanie i przemyślane działa sprawiało, że cały obóz niknął w oczach. Szare, potężne namioty, którymi wysypany był cały plac składały się jeden po drugim. Efekt domino przewracał je na wzór domków z kart. Każdy namiot miał przydzieloną grupę składająca jego części i transportującą je do punktu zbiorczego. Po pierwszym namiocie przechodzili do drugiego. Namioty składały się z kilku części niesionych dwójkami. Każdy wiedział dokładnie co i gdzie ma robić.
To zorganizowanie imponowało mu. Ale było w nim coś dziwnego. Brak błędów, nawet jednego potknięcie. „ to takie.. nieludzkie” – pomyślał przyglądając się ich idealnie przemyślanym ruchom. Jednocześnie wykonywanym, jak gdyby w scalonych ze sobą częściach maszynerii. Ten idealizm go podniecał. Czuł ciarki przechodzące mu po kręgosłupie. Ciepło rozpalające klatke piersiową oraz ekstazę która ogarnęła jego umysł. Od razu zrozumiał dlaczego miasto upadło tak szybko, dlaczego nie widział zabitych przeciwników. Byli Zyt doskonali by ginąć lub też nie byli ludźmi, a o tym wolał nie myśleć.
Plac w połowie opustoszał. Słońce schowało się za wpół zwaloną dzwonnice kościoła. Brunet nie odrywał wzroku od pracujących, analizował ich możliwości, zasięg ruchów i wytrzymałość. Upał zmniejszył się tylko trochę. Z myśli raz po raz wyrywało go pieczenie wielu zakamarków ciała. Spojrzał ponownie na najbliższą grupę oddaloną niespełna o piętnaście metrów. Żaden z nich nawet na nich nie spojrzał. Chwycili stelaż i ruszyli z nim w stronę transporterów. Źrenice chłopca gwałtownie zwężyły się. Krew wzburzyła się w żyłach. Dotarła do mózgu i rozbiła się o jego powierzchnie. Oddychał ciężko. Przyglądał się jednemu z żelaznych w przeciwległym rogu obozu. Chwytając, napełniał nieco szerszy transporter. Brunetowi zazgrzytały zęby. Jego oddech stał się nieregularny, wręcz chaotyczny. Długie łapy giganta ładowały transporter, ludźmi. Robił to bez najmniejszego poszanowania wręcz niechlujnie. Wyglądał jakby zbierał jakieś odpadki. Pośpiesznie upuszczał je i chwytał następne. Nie pokwapił się nawet by je włożyć, wrzucał je do środka. Głuchy dźwięk ciał uderzający w stalowy pancerz. Jego umysł krzyczał, targał jego mózgiem waląc nim o ścianę czaszki. Palce wrzynały się w sznur gotowe rozedrzeć go. Ciało skręcało się w konwulsjach. Jego stanowczość i opanowanie pękły pod naporem uczuć. Wyrwały one wielką wyrwę murze otaczającym jego świadomość. Żelazny zbierał ostatnie ciała gdy brunet dojrzał go. Niewielkie ciałko zwisało spomiędzy palców. Krótkie sino brązowe włosy i ta zgniłozielona koszulka. Ramiona uniosły go razem z innymi zatrzymując się nad transporterem.
-nie… - wymamrotał ledwie słysząc samego siebie. Uchwyt puścił, ciało zniknęło w ciemnościach transportowca.
Z paznokci popłynęła mu krew, żeby miażdżyły się nawzajem, oczy zdawały się opuszczać oczodoły , reszta ciała zaś zgięła się w nagłym skurczu. Położył bezwładnie głowę na piasku. Emocje powoli ulatywały wraz ze łzami, które zmyły ślady krwi z Polików. Wiedział, że i on miał swoje granice. W myślach rozrywał blaszane monstra, gołymi rękami wyrywał im kończyny i miażdżył korpusy wrzucając je w porywie zemsty na wielką kupę złomu.
Ocknął się gdy przez myśl przebiegł mu czarnowłosy. Momentalnie wygiął obolałą głowę w jego strone. Nie ruszał się, nadal był nieprzytomny. Odetchnął z ulgą wiedząc, że chociaż jemu oszczędzono tego widoku. Powlókł na wpół śniętym wzrokiem za odjeżdżającym transporterem. Kałuża krwi zdążyła już wyschnąć.
Gruda piachu sypnęła mu w oczy. Zdumiony przymrużył powieki i wypluł z ust piasek. Oczy ponownie załzawiły wypłukując ziarenka z oczu. Spojrzał na parę nóg stojącą przed nim. Uniósł głowę mierząc wzrokiem jednego z żołnierzy. Przyglądał mu się uważnie. Ta sama postura i srebrny miecz w zębach lwa na ramieniu. Żołnierz zdjął hełm. Te same delikatne rysy, lekki zarost ciemno brązowe włosy, przysłaniające blado szare źrenice. Brunetowi od razu rzucił się w oczy fakt, że mężczyzna nie był spocony. Był wręcz świeży, a jego włosy dosłownie lśniły. „ A więc to te mundury..” przemknęła mu przed oczami myśl.
- Jak się spało – odezwał się w końcu żołnierz. Wyszczerzając białe i równe zęby. Biła od niego wyższość i duma. Brunet nie zaszczycił go odpowiedzią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MaW




Dołączył: 16 Lip 2010
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:52, 26 Lip 2010    Temat postu:

Przeczytałem wczoraj całość oprócz ostatniego fragmentu (skończyłem na kolanie wbitym w żołądek Laughing ) bardzo mnie zaciekawiło. Fajny klimat (trupy leżące na ulicach, krew itp) i ciekawe miejsce akcji
Bardzo ciekaw jestem dalszego ciągu, który na pewno przeczytam!

Maciek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OSA
Administrator



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Europy

PostWysłany: Śro 19:46, 28 Lip 2010    Temat postu:

Cyberpunk? Coraz przyjemniej.

W ostatniej zamieszczonej części, jeśli chodzi o błędy, jest dużo lepiej. Zwłaszcza w porównaniu do dwóch przedostatnich, które pod tym względem wypadły najgorzej, mimo że jeszcze się coś zdarza. Jeśli chodzi o samo kreowanie świata i zainteresowanie czytelnika, jest moim zdaniem naprawdę bardzo fajnie.

Problem z Brunetem i Czarnowłosym trwa nadal (przynajmniej dla mnie, nie mam pojęcia jak odbierają to pozostali użytkownicy), bo jakby nie patrzeć oba słowa oznaczają to samo.

Czekam na kolejne części, mimo laga pomiędzy tymi, a ostatnią przeze mnie komentowaną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 10:14, 29 Lip 2010    Temat postu:

To faktycznie problem... zawsZe s ądzilem ze brunet... od brunatny.... i tak dalej xD ze to brązowe hahahahha ale wtopa xD

No nic... zmieni sie na szatyna i bedzie cacy ;]
Powrót do góry
patka1054




Dołączył: 15 Kwi 2010
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:40, 05 Sie 2010    Temat postu:

szczerze powiedziawszy trochę przerażające jak czytałam to wieczorem to mnie ciarki przeszły ale podobało mi się masz fajny sposób pisania

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:06, 06 Sie 2010    Temat postu:

- Skąd ta straszna mina? Czyżbym coś ci zrobił? - powiedział powoli, jak małe dziecko w obawie przez zdenerwowanym ojcem. - Nie chciałem by ci się stała krzywda - zmienił ton na opiekuńczy i pełen ciepła. W głębi był dumny ze swojej pozycji względem chłopca. Cudowne uczucie wyższości i posiadania jego życia we własnych rękach podniecało go jeszcze bardziej - No? Powiesz coś wreszcie? Do twojej wiadomości zostaniesz przetransportowany do punktu B7 a potem już zobaczysz gdzie cie zabiorą. Spodoba ci się tam gwarantuje. Plusem jest to , że mają mydło - wycedził marszcząc nos. Chłopak nadal go nie widział patrzył w pustkę wypełnioną piaskiem pod jego ciałem. Liczył przeskakujące ziarenka piasku, porywane lekkim wiatrem, który nie przynosił mu ukojenia. Żołnierz zniecierpliwiony postawą dziecka chwycił dłonią za jego włosy i podniósł do góry stawiając go na klęczkach. Brunet czuł jak silna dłoń chwyta go za czuprynę i unosi, nie odezwał się jednak gdy tysiące zakończeń nerwowych we włosach zawyło z bólu. Pozostał niezmiennie skupiony na niczym. Piach wbił mu się w obolałe kolana. mężczyzna szarpnął jego głową odchylając w tył. Przybliżył twarz tak by musiał na niego spojrzeć. Ciepły oddech oblał poparzoną słońcem twarz. Zdawał się być człowiekiem, który nie oddychał lecz pluł ogniem. Zielone oczy zagłębiły się w szare. Gniew odpuścił zupełnie. Żołnierz, który nim się napawał pobladł i rozluźnił uścisk zaszokowany nagłą zmianą dziecka. Uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Zielone oczy bez jakiegokolwiek wyrazu wpatrywały się w mężczyznę. Przypominał nieco kołyszące się zwłoki człowieka , który nie zdążył zamknąć oczu w spazmie śmierci. Odstąpił od niego na krok.
- Powinieneś być wdzięczny, mój wniosek uchroni cię od tego co czeka twojego kolegę - Stwierdził wskazując podbródkiem na leżące z boku ciało. Zrobił przepisowy zwrot w tył i równie odpowiednik krokiem oddalił się w stronę żołnierzy. Gdy tylko zniknął mu z oczu jego twarz powróciła do dawnej formy. Odruchowo spojrzał na ciało towarzysza. Nie ruszał się, jedynie miarowe unoszenie brzucha świadczyło o tym, że jeszcze żyje. Uspokoił się. Czarny nie słyszał rozmowy. Tak sądził.

wybaczcie ze takie krótkie ale mam w cholere kartek i musze je wszystkie przepisac do worda xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mime




Dołączył: 10 Lip 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:55, 06 Sie 2010    Temat postu:

Oddychał miarowo. Klęcząc miał pewny obraz placu obozu. Był jeszcze większy niż mu się zdawał. Zastanawiało go co to za miejsce. Żył w tym mieście od dziecka i nigdy tu nie był. Idealnie wyrównany teraz niemalże z precyzyjną dokładnością. Prostokąt o równych bokach idealnym zerowym nachyleniu. Może wcale nie był w swoim mieście. Ale wieża kościoła była wieżą tego samego budynku do którego często chodził się modlić. Miał jeden wielki mętlik w głowie. Jego uwagę przykuł jakiś obiekt po jego lewej stronie. Tej której ten cały czas nie był w stanie dostrzec.Za ramieniem dostrzegł wpierw niewielkie stópki, a następnie inne ciała. Identycznie skrępowane o różnej wielkości. Począwszy od niewielkich dziecięcych po większe dorosłe. Żadne się nie ruszało. Wpatrywał się w nich osłupiały. jego umysł stał się jakby nie czuły na tego typu rzeczy. A jednak serce podeszło mu do gardła. Nie rozumiał poco ktoś ustawił ich wszystkich pod ścianą. W równych odległościach. Skrępowanych, skazanych na cierpienie ostatnich chwil w ramionach słońca. To nieludzkie. Ale czy te stworzenia były ludźmi. Czy człowiek potrafi zatracić się do takiego stopnia by uśmiechać się widząc ból. Napawać się nim. Spijać ostatnie krople cierpienia z wyszczerzonymi zębami? TO chore. Ciał było około 20. Ciała starych, młodych i w średnim wieku. Obrócone w lewo przymkniętymi oczyma do czyichś pleców. Odwrócił wzrok. Nie czuł smutku, bólu lecz niemoc i żal. świadomość, że okrucieństwo, które im zadano jest nieodwracalne. Westchnął.
- A więc tak ma się to skończyć - padło zdanie od strony ciała towarzysza.
Serce zabiło mu mocniej. Krew napłynęła do mózgu ponownie rozbijając się o jego ściany. SŁYSZAŁ! Wie o wszystkim. Słyszał i nic się nie odzywał Zdziwiona twarz przybrała wyraz zrozumienia i pobłażliwości. Stała się przyjazna i otwarta. Spojrzał na jego ciało. Nie był w stanie powstrzymać łez, powiedzieć czegokolwiek. Czarny szarpnął raz po raz swoim ciałem ryjąc ramieniem i twarzą w piachu. Odwrócił się na tyle by spostrzec twarz przyjaciela.
- I czego się marzesz co?! - rzucił pozwalając sobie na mały uśmiech - Będzie dobrze. Zawsze jest dobrze trzeba tylko chcieć by tak było. Człowiek może zrobić wszystko jeśli się zaweźmie. Dokonać niemożliwego gdy inni stracą nadzieje. Pamiętasz czyje to słowa?! - Pamiętał - No! Więc przestań się mazać. Ehh , że też musiało to spotkać akurat nas. Właśnie!? Gdzie Sebastian! - Brunet poczuł skurcz na twarzy - Nie wiem nie widziałem go - wymamrotał zmuszając swe ściśnięte usta do posłuszeństwa - Pewnie go gdzieś zabrali


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TmK




Dołączył: 24 Kwi 2011
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:53, 20 Cze 2011    Temat postu:

Piszesz ciekawie, ale zbyt patetycznie, przez co tekst staje się zbyt cięzki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1