Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
książka bez tytułu c.d

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
demira




Dołączył: 08 Maj 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:56, 10 Maj 2010    Temat postu: książka bez tytułu c.d

Po przejściu przez próg znów wrócił do siebie.Szedł jak zawsze nie zważając na nikogo,ani na żadne przyziemne sprawy.Chcąc się poprawić pociągnął nakrycie i ukuło go coś w nogę.

"kurwa te pijawki mnie wykończa"westchnął już znużony.Automatycznie złapał się za ranę pomimo iż nie czuł bólu.Igła wbiła mu się prawie do kości.Wyjął ją obojętnie, szybkim ruchem i przytłoczony rzeczywistością ruszył dalej w poszukiwaniu krwi.


+++++++++++++++++++++++

Valentine przez chwilę zastanawiał się nad Marko.Wiedział, że ma problemy ze sobą i, że on nie jest odpowiednią osobą,która mogłaby mu pomóc.Był przez moment w jego umyśle i nie wyglądało to za dobrze.Przemierzał miasto pogrążony w swoich myślach,kiedy nagle wyczuł dziwny zapach i jakby ciągnięty za nos delikatnie zawrócił i poszedł w nieznane.
'hmm...smażony kurczak?'-pomyślał z uśmiechem, bo przecież nie przepadał za ludzkimi wymysłami.Jednak po przejściu połowy miasta i zbliżaniu się coraz bliżej do nieznanego miejsca wampir wyczuł coś dziwnego, znanego mu z przed bardzo wielu lat.Ten zapach nie wróżył niczego dobrego,był zakazany w tych czasach i na pewno wymagał interwencji Valentine'a.Przyspieszył kroku,złapał się balkonu,podparł na parapecie i już przeskakiwał kolejny dach w mgnieniu oka znajdując się na malutkiej plaży jedynej w tej okolicy.Morze miało tu dostęp przez różnego rodzaju pagórki i zarośla dlatego i granice plaży nie sięgały dalej niż 2km.Ostatni dach i szybki skok w krzaki.Narastający smród i ogromny szok.Valetine stanął jak wryty nie wierząc własnym zmysłom,co nie zdarzało mu się często.Na środku piaszczystego kręgu paliło się wielkie ognisko,na około tańczyło i śmiało się trzech mężczyzn w średnim wieku,a nad ogniem na wielkim kiju był przywiązany człowiek..dosłownie jak kurczak pieczony na rożnie.Wampir nie zastanawiając się ani chwili dłużej skoczył na mężczyzn jak wściekły drapieżnik nie kryjąc się ze swoją zwinnością,szybkością i dwoma kłami wystającymi z górnych warg.Nie było czasu na czerpanie przyjemności z ich śmierci dlatego dwum skręcił kark, a w trzeciego wbił kły,pożywiając się przy okazji jakimiś resztkami.Jak wściekły tygrys przeskakując ogień wylądował na czterech kończynach. Żucił na bok poszkodowanego,sam wracając do normalnej pozycji.Potrząsnął głową jak ktoś kto się właśnie wybudził ze snu,spojrzał za siebie i na skrępowanego mężczyzne.Otrzepał się z piasku,uśmiechnął się do siebie,postawił kołnierz płaszcza i głośno westchnął.

"na co sie gapisz?mam Ci może jeszcze podziękować ?"-zaczął krzyczeć już rozwiązujący się mężczyzna.

"słucham?chyba się nie zrozumieliśmy"-niczym nie poruszony wampir rozszeżył uśmiech ukazując ząbki.

Wzruszył ramionami,odwrócił się i zaczął szykować się do szybkiego biegu kiedy usłyszał za sobą:

"dziękuję za uratowanie Panie Valentine chyba powinienem być Twoim dłużnikiem haha"-to był udawany złowieszczy śmiech.

Valtine już lekko poirytowany odwrócił się i odskoczył jednocześnie w bok doskonale przewidując w pore atak.Teraz ofiara z paleniska nie była ofiarą, ale postacią w masce zasłaniającą tylko pół jego twarzy.Poszarpana na końcach wyglądała tak jak by ktoś celowo urwał jej drugą częśc.Ciało,które było wcześniej lekko podpalone zdążyło się już zregenerować .Stali teraz oboje na pustej plaży,w pozach gotowych do walki.Dwie jak by się wydawało na pozór ludzkie postacie zataczały krąg,zdolne do przewidzenia w pore każdego ruchu,myśli czy ataku.Oba wampiry jednak z różnych klanów,z różnymi osobowościami i intencją nie znaną człowiekowi były gotowe na śmierć ,tylko po to by uratować swoją godność .Wampir w masce usmiechnął się i ukazał swój ułamany ząb którym zapewne zajęli się wczesniej sprawcy ogniska,które nadal płonęło.Leżeli oni teraz martwi oblepieni piaskiem.Z paskudnego pyska wampira ciekła krew,spływając właśnie po szyji.Drażniące milczenie przerwał właśnie on:

"Masz dwa wyjścia.Pierwsze poddasz się z własnej woli lub drugie ja Ci ją odbiore razem z godnością."

"hm..kusząca propozycja,ale jestem skłonny odmówić i zająć się Twoja skażona duszą czy co ty tam masz"-zupełnie spokojnie odpowiedział Valentine

"hehe,śmieszny jesteś.Wiesz, że mam Maomi?hm..miewa się całkiem dobrze,nie licząc kilku złamań i otarć "-drażnił nieznajomy.

"Skoro nie ma innego wyjścia..."-tu Valentine się zatrzymał i wyciągnął obie dłonie przed siebie nadgarstkami do góry dodając:

"dobrze poddaje się,tylko zaprowadź mnie do niej.. błagam"-uklęknął i czekał na to co nieuniknione.

"wiedziałem,że jesteś słaby.Twoja córeczka czy gówno mnie obchodzi kim ten bachor jest napewno się ucieszy"-wampir w masce odrazu zbliżył się do klęczącego Valentine'a wyjął sznurek ze spodni i zaczął związywac jego nadgarstki.

Ścisnął mocno,aż popłynęła krew z otarć.Valentine jedynie zacisnął niewidocznie zęby po czym spojżał z szerokim uśmiechem na wroga.

"co Cię tak kurwa bawi?idziemy"-pociągnął go jak psa za sobą.

"zobaczysz...zobaczysz..."-śmiał się pod nosem Valentine

"hm?"-zażucił przez ramię wampir w masce.

"niespodzianka hehe"-tu już Valentine nie mógł się powstrzymać i zaczął cicho i przeraźliwie rechotać jak ktoś psychicznie chory,a jego wzrok był jak opętanego.Dwie czarne kule rozszeżały się z każda sekundą,aż białka stały się niewidoczne.
+++++++++++

Przez całą drogę żadna z nadludzkich istot nie odezwała się ani słowem jedynie od czasu do czasu rechot Valentine'a odbijał się o uszy jak echo nigdy się nie kończące.
Miejsce, do którego dotarli było dobrze znane valentinowi z dzieciństwa.Hm...o ile można to tak nazwać ,no w każdym badź razie w początkach bycia wampirem.Była to opuszczona grota grożąca zawaleniem dlatego i odludna.Wejście było zagrodzone wielkim głazem,bezproblemowym do transportu dla takich istot o nietypowej sile.Szli ciemnym korytarzem,małe kamyczki odbijały się od scian,a w tle było slychać maly strumyczek spływający gdzieś ze ściany.Co kilka metrów były przczepione pochodnie,chyba jedynie dla dodania efektu mroczności,gdyż wampiry doskonale widziały w ciemności.To również rozbawiło Valentine'a.

"morda tam"-warczał już zirytowany wampir w masce.
Gdy skończył się korytarz pojawiła się mała przestrzeń,okrągła jak,by to był jakiś salon. Po prawej stronie na ścianie byly powbijane kołki na ktorych wisiała Maomi,jak doskonale wiedział Valentine w bardzo dobrym stanie przynajmniej fizycznym.

"hej mała"-zawołał przyjaźnie i wesoło przyjaciel Maomi.

Nie podniosła główki,ani się nie poruszyła.

"nie to nie"-powiedział do siebie Valentine

Po lewej stronie było zgromadzenie najróżniejszych trumien.Drewniane,metalowe,z krzyżem na środku,całe czarne lub czerwone.Jedna była wypełniona po brzegi znanymi juz maskami Valentinowi,kolejne były przyczepione do ściany.Na środku stał fotel,a na nim siedziała kobieta oczywiście w masce.Była zrobiona na wzór kota.Strój jej był skórzany i tworzył kombinezon podkreślający jej kształtną figure.

"mmm...smaczny kąsek"-oblizał wargi związany i prowadzony na środek wampir.

Chmara najróżniejszych postaci otoczyła Valentine'a,który nawet w takiej sytuacji nie tracił poczucia chumoru.

"A wiec powrócił słynny Valentine"-rzekła postać w czerni

"Milo mi Cię widzieć Leno"-odparł kłaniając się z wdziękiem.

"Znów się w coć wplątałeś widze.To dziecko należy do mnie."

"taa?A to ciekawe,a gdzie tatuś?zresztś pozwól,że usiąde zmęczyła mnie ta pozdróż w Twoje strony,a z tego co widze gościnna nie jesteś"-znów się usmiechnął.Przemieścił się ,a razem z nim kilka otępiałych wampirów gotowych do ataku.

"spokój"-uciszyła ich gestem Lena,podchodząc przy okazji do gościa.

"A więc mówisz, że to twoje dziecko?"-ciągnął dalej Valentine, obchodzony do okoła przez Lenę, która bacznie mu się przyglądała.

"Owszem.Przyszła tu do mnie i tu zostanie."

"Co jej zrobilaś?Poiłaś krwią?Jest otępiała.Kobieto to jeszcze dziecko,uważaj bo opieka społeczna ci się dobierze do skóry hehe"-zarechotał Valentine,a jego śmiech wywołał nerwowe warczenie u zgromadzonych wampirów.

"Pani dobrze się spisałem?"-wtrącił się pokornie nowo poznany wróg Valentine'a.

"Nie.Za długo to trwało.Czekaj czekaj...gdzie masz ząb ofermo?!"

"No wiec...to był wypadek o Pani,zaatakowali mnie od tyłu,zwabili krwią...to była zasadzka..było ich dziesięciu..ale dałem im rade"-ostatnie słowa wypowiedział już z radością podbudowujac się i szczerząc ukazujac wielką szpare.

"buahaha ...ups to ja się zaśmialem?wybacz 'o pani'-Valentine wykonał ku niej ponowne skłonienie zataczając krąg ręką i ciągnąc dalej:

"ale gdyby nie ja to ten tu nieudacznik właśnie ginął,by w płomieniach"

"Milczeć obaj!Ty Valentine pod ściane!A ty Taro nie pokazuj mi się na oczy!"-krzyczała Lena

"Droga Pani bez nerwów.Idę udać się na spoczynek i oczekuję dogodnego posiłku jak niewolnikowi przystało"-wstał i podszedł do Maomi.

Szeptał jej coś do ucha głaszcząc po główcę,ale nie reagowała.Lena znała już dość dobrze Valentine'a dlatego nie interweniowała.Wkońcu wylądował obok niej przykuty z dłońmi w góry,co połechtało czule jej ego.
alentine przez całą noc mówił do Maomi nie dostając rzadnejodpowiedzi.W jej umyśle panował haos jak u człowieka,który jest w pewnego rodzaju spiączce.
Taro nie spuszczał z nich oczu wykonując tym samym posłsznie rozkaz.Reszta wampirów udała się do osobnego pomieszczenia.

+++++++++++++++++++++++

Zaczynało już świtać kiedy Marko znużony wrócił do zamku, w którym dotychczas przebywał.Wchodził ospale po schodach,licząc je pokoleji.

"jeden,dwa..trzy,czte..."
Bum!!CZERŃ..
Schody,sufit i podłoga zlały się w jednej sekundzie w całość .Marko wylądował na samym dole odbijając się od marmurowych stopni.

"żesz kurwa"-steknął i stanął niczym nie wzruszony wchodząc ponownie.

BIEL

Marko dalej stoi na schodach kurczowo trzymając się poręczy.Lekki zawrót głowy staje się nie zauważalny.
"..ry,pięc,sześc.."nagle poczuł zapach krwi.Odwrócił się raptownie,ale nikogo jednak nie zobaczył..ani nie poczuł ludzkiego zapachu.Zeszkoczył sprawnie całe sześć stopni,przebiegł hol i już stał spowrotem na poprzednim miejscu. Płommienie świec zgasły pod wpływem nagłego wiatru,migocząc wcześniej złośliwie iż ktoś raczy zbudzić ich spokoj.
"siedem,osiem, gdzie..oj"Nagle zobaczył źródło specyficznego zapachu.Krew z jego dłoni i paznokci spływała spokojnie już po nadgarstku tworząc własną linie życia.Z obrzydzeniem wytarł ręke o spodnie.Wszedł do sypialni.Przywitał go kot mrucząc najpierw i ocierając się o noge.

"Idź mi stąd"warknął Marko,kot odpowiedział syknięciem niknąc gdzieś w ciemnym kącie pomiędzy ogromną kolekcją ksiązek swojego własciciela.

Marko wysypał cała zawartość igieł jaką posiadał do szuflady.Jedne zapełnione czerwoną substancją,inne do połowy puste.Zamknął gwałtownie i już chciał odchodzić gdy coś sobie przypomniał.Ponownie otworzył szafke.Zaczął ją przeszukiwać rozrzucając na podłogę to co wczesniej się tam znalazło.

"wiedziałem"-trzymał teraz w ręku maskę..tą samą,którą znalazł w swoim mieszkaniu z blizną na pól twarzy przecinająca oko.Obracał ja do okoła w świetle księżyca wpadającego przez okno i małego płomienia w kominku.

"zaraz..zaraz..."wypuścił ją z rąk,a ona upadła z hukiem.Zaczął się haotycznie przeszukiwać po kieszeniach.Nie znalazł tego co szukał.Tą samą maskę wział przecież jakiś czas temu ze sobą i nie wyjmował z kieszeni.

"ale jak to..możliwe?"-zdezorientowany wymacał na oślep łóżko siadając na rogu.Głowę skrył w dłoniach,prubując ogarnąć natłok myśli co nigdy nie było dla niego problemem.Nie zastanawiając się ani chwili wstał jakby wracając do życia.Wyraz jego twarzy przypominał teraz tego samego Marko, który jeszcze nie znał Maomi i żył samotnie w swoim świecie.Bezlitosny,wyżuty z uczuć i pełny obrzydzenia do wszystkiego.
W biegu chwycił maskę wżucając ją do ognia, które zatańczyło dziękując za pożywienie i już biegł przez opustoszałe miasto.Jego miasto...

++++++++++++++++++++++


Valentine nie zmruzył oka przez całą noc prubując nawiązac jakikolwiek kontakt z Maomi.Bezskutecznie.
Do swojej komntaty wkroczyła Lena z całym arsenałem i biczem w ręku.

"Witam Najdroższa"-przywitał ją uśmiechem wampir.

Skineła jedynie palcem nic nie odpowiadając,a Taro już ciągnał za sobą pół przytomna dziewczynkę.Valentine chciał się wyrwać z kajdanów,ale analizując szybko swoją pozycję postanowił poczekać na odpowiedniejszy moment licząc na wsparcie chcoiażby Marko.Taro połozył Maoimi na stole i przywiazał każdą kończynę osobno.Z tuzin wampirów otoczyło ją trzmyając przerożne przedmioty w rękach.Każdy,bez wyjątku miał na sobie maskę w innym kształcie i inna rzeczą charakterystyczną.Dziewczynka zaczęła coś mamrotać pod nosem,chyba odzyskując świadomośc.

"Jeśli mnie słyszysz udawaj nieprzytomną,proszę.."-zapadał w trans Valentine prubując przekazać przyjaciółce wiadomość tylko dla niej slyszalną co było trudne w tak dziwnym gronie.Prawie każdy wampir posiadał zdolność czytania w myślach,nieliczni jednak potrafili wszystko kontrolować .
Maomi momentalnie ucichła co mogło świadczyć o pogorszeniu się jej stanu,albo powrocie do żywych o ile można tak stwierdzić .
Grono poddanych zaczęło kołysac się w różnych kierunkach nucąc pieśn w nieznanym języku.Nie znamym dla ludzi.Valentine wiedział,że w starozytności kiedy panowało inkwizytorium podobne pieśni zapowiadały pewien rytuał.Zawsze inny, ale posiadały jedną wspólną rzecz.Ofiarę.Valentine poruszył się niespokojnie,ale zaraz przyponiał sobie, że teraz nie powinien zwracać na siebie uwagi.Sprubował skontaktować się z Marko mimo iż wiedzał,że teoretycznie nie ma żadnych szans na powodzenie z takiej odległości.Jednak wytężył wszystkie swoje wampirze zmysły i zdolności, wysyłając wiadomość w nieznane.Błękitne żyły pojawiły się na jego skroni i nadgarstkach.Przez czarny golf było widać jak lekko i prawie nie zauważalnie drga wisiorek z kozłem.Zamknał oczy,by nikt nie zauwazył iż w tym momencie nie posiada białek.Jego oczy były całe czarne z czerwonąpoświatą.
Gdy Valentine robił co w jego mocy Lena kładła właśnie czarne,drewniane pudełko na stole obok Maomi.
Gdy pieśń rytualna zaczynała przypominać refren pudełko zostało otworzone.Było wysłane atłasem,a wewnątrz znajdowała się nowa maska.Nie miała ona otworu na usta,jedynie na oczy.Była cała czarna,czysta,nieskalana duszą,nie używana.Była przeznaczona dla Maomi.Pomruki wampirów stawały się coraz głośniejsze,a lekkie kołysanie zammieniało się w coś co przypominało taniec.Zaczęli zmieniać się mmiejscami i przeskakiwać z nogi na nogę w zwolnionym tępie.Wygladało to pięknie pomimo okoliczności.Robili to z gracją godną podziwu.
Valentine ciężko dyszał,czując jak jego uścisk kajdan robi się luźniejszy i napływa nowa fala energi, a coś mokrego spływa po jego dłoniach.Zadrapane dłonie znów krwawiły.Wampir pijący własną krew nie zyskiwał większej mocy,działało to na niego jak woda na ludzi.Orzeźwiało i wampir zyskiwał trzeźwiejszy umysł.
Spiewy narastały wprawiając w drżenie jaskinie.Lena dołączyła do nich nie zwracąjac uwagi na otoczenie.Maomi i Valentine pozostali bez ruchu.Maska w pudełku zaczynała dymić ...niecierpliwa nowego właściciela....

++++++++++++++++++

Marko gwałtownie zatrzymał się w biegu.Stanął jak zahipnotyzowany.Przestał widzieć .Jego oczy zalały sięnajpierw czernią przechodzącą w czerwień i szarość.Pojawiły się dziwne plamy jak by ktoś wylał coś na płótno.Kolory stawały się ostrzejsze,a barwy wyraźniejsze.Zaczął dostrzegać powoli przedmioty.Wpierw były to same skały,później pojawiły się mniejsze kamyczki.Jacyś ludzie w kręgu stojąc nieruchomo.Stół i Maomi na środku.Obok Valentine.Ludzie...nie to wampiry zaczynały się ruszac mowiąc coś w nieznanym dla niego języku.Poruszały się flegmatycznie jak by znajdowały się w jakiejś substancji lub pod wodą.Marko widział jak usta Valentine'a poruszają się powoli nie wydając żadnego dźwięku.Marko zaczął krzyczeć do niego,by mówił wyraźniej,że nic nie rozumie, ale fala ognia zalała jego obraz,mieszając się teraz z oślepiającą bielą.Znów stał w tym samym miejscu powoli odzyskując wzrok i zdając sobie sprawę,że to Valentine przeslał mu wiadomość .Maomi jest w niebezpieczeństwie.Już poderwał się do biegu,ale analizujac z nadludzką szybkością zrezygnował w ostatniej chwili.

"To napewno jakaś pułapka..nie ufam temu zdrajcy"

Zaczął więc biec w przeciwną stronę.


Słońce już zachodziło gdy drzwi kawiarni otworzyły się z hukiem.W środku nie było gości ,tylko na stolikach leżały puste kieliszki.Za barem nie znalazł Scotiego,a w kuchni przypalało sie jedzenie.Marko powyłączał wszystko i nie zawracając sobie głowy brakiem kogokolwiek pobiegł w jeszcze jedno miejsce.Nasączony był agresją i nienawiścią.
Sprawdzał każda ślepą uliczkę.Minął wiele swoich ofiar,które zasługiwały na bezlitosną karę,lecz nie mógł sobie teraz na to pozwolić .Stanął przy starym domku,gdzie swiatło paliło się tylko w jednym pokoju.Wszedł po schodach przeciwpożarowych i zapukał głośno w okno.Przestraszona dziewczyna otworzyła w nadzieji iż zobaczy kogoś innego.

"Pan Marko jak mniemam?.."-skrzywiła się Weronika nie ukrywając wrogości.

"Owszem ja, musisz iść ze mną.Ubierz się ciepło, weź plecak i znajdź to co ci powiem"

Marko opierał się o parapet z założonymi rękoma wymieniając pokoleji potrzebne narzędzia

"latarka,scyzoryk..no co? nie patrz tak na mnie.Jesteś nędzną istotą i śmiertelną jak mniemam"-wyszczerzył zęby szydząc z rudej dziewczyny.

Ona zamruczała coś pod nosem zamykając już plecak.

"Ładne znamię może i ja tego sprubuję?"-Marko straszył Weronikę pieszcząc jej dwie dziurki i przybliżając się zbyt blisko.

"Łapy przy sobie"-udała odważną odtrącając jego rękę.

Wyszli tą samą drogą,ktorą przybył Marko.Weronika odruchowo skręciła w lewo w stronę przystanku autobusowego.
Gdy się odwrociła jej znajomy stał nadal w tym samym miejscu.

"co tym razem?"

"nie mam biletu"-odpowiedział sarkastycznie Marko patrząc z pod byka na rudą dziewczynę.

Westchnęła głośno.Odworciła się i zaczęła biec w jego kierunku.Marko stał już z wystawionymi plecami gotowy do zabrania nadbagażu.Wskoczyła susem,nie zdążając się nawet dobrze złapać ,gdy Marko wskakiwał już na kolejny dach pędząc w kierunku plaży.


+++++++++++++++++++++++++++++++



Pieśń grona wampirów zaczynała cichnąć. Nagle w tle dało się słyszeć dźwięk skrzypiec...Jakby z daleka przychodził coraz bliżej i bliżej. Dołączył lekki bas przypominający uderzenia bębna, wprawiający w drgania wnętrze Valentine'a. Gdy dotarło to do zmysłów Leny było juz za późno. Armia wampirów z miasteczka Valentine'a wkraczała właśnie do
komnaty. Dźwięki, które dało się słyszeć wcześniej pochodziły od dwóch znajomych dobrze postaci Valentinowi. Był to Marlow i Wiliam. Obaj byli bezlitośni dla swoich
ofiar. Wykorzystywali je do swoich fantazji i zabaw. Dwójka
ta była również znana z wielkiej pasji do muzyki i sztuki. Z minami cwaniaków i istot, które są gotowe na wszystko
wygrywali przepiękna melodię, która zdawała się hipnotyzować grono przeciwników. Żaden z wampirów w masce nie był zdolny się ocknąć z transu. Energiczne poruszanie smyczkiem w akompaniamencie bębna było czymś przepięknym dla tak wrażliwych zmysłów. Słuch zdawał sie być dzieckiem któremu pokazano wór słodyczy, a dano jedynie lizaka. Wyrywał się błagalnie, by melodia pozostała wieczna, by zmieniła swój rytm, tworzyła nowe piękno i przedstawiała kolorowe wizje.

"Ciszaaaaa"- Z pięknego zamyślenia wszystkie istoty
wyrwała Lena, która jako jedyna pozostała obojętna na
brzękanie wymyślnych instrumentów.

"Ah, ludzka niewiedza i głupota. Nie zrozumiesz tego moja
droga" -Podnosząc się już na nogi i otrzepując z kurzu
ubranie powiedział spokojnie Valentin dodając:

"witajcie bracia" skłonił się grzecznie.

Przedstawiciel Armii przybyłych wampirów odpowiedział tym
samym.Nastąpiła niezręczna cisza. Nikt nie chciał wykonać
pierwszego ruchu, który zapowiadał nieuniknioną i tak
wojnę.

Marlow uśmiechając się ciągle zaczął delikatnie stukać w
bęben nadając sytuacji mroczniejszy wymiar.

"Brać ich"-Krzyknęła Lena rzucając się na otwarty kufer z
maską.

Zgromadzone nad Maomi wampiry w maskach rzuciły się na
przybyłych intruzów.
Valentin wykorzystując swój dar w sekundzie znalazł się u
boku Leny przygwożdżając ją do ściany.
Rozpoczęło się piekło...Piekło na ziemi, które było już od
dawna. Świat wampirów był wbrew pozorom mniej groźniejszy od ludzkiego. Oni rządzili się swoimi prawami. Ludzie zabijali się dla pieniędzy, władzy. Pogrążali się w
plotkach, zabobonach...

Lena zaczęła szarpać sie z Valentinem nie dając za wygraną. Próbowała dobyć kołka,który walał się gdzieś na
ziemmi.Valentine leżał teraz na niej szczerząc się i usiłując wbić kły w tętniącą życiem żyłe na szyji...
Kilka masek walało się roztrzaskanych pod stopami
wampirów.Zmieszały się one w jedną całość .Warki i charkot
wydobywający się z gardeł besti wypełniał całą jaskinię
wprawiając ją w lekkie drgania.Kamyczki spadały z góry
przypominając o słabej konstrukcji budowli.
Wiliam jednym ruchem skręcał karki i wgryzał się w tętnice
wapirów z klanu Leny.We wszytskich oczach pałała żądza
mordu.Wampiry ociekały krwią nie chowając ani na sekunde
swych kłów.

Maomi powoli budziła się z transu i odzyskiwała
świadomość .Gdy zobaczyła Lene walczącą z Valentine'm przed
oczami przeleciały jej migawki z kilku poprzednich godzin
lub dni...sama nie była pewna.Jeden obraz pozostał jej w
pammięci.Mieszkanie Marko i jej zdjęcie nad oknem..i ta
złość ogarniająca ją powoli.Nagle poczuła lekkie uderzenie
w plecy i coś mokrego przy ręce.Prawdopodobnie było to
serce lub nerka któregoś z wampirów.

"mniam"uradowała się Maomi.

Czyjeś ręce momentalnie chwyciły ją za gardło.
Zaczęła się dusić ,usiłując oderwać brudne ręce zawężające
uścisk.Poczuła,że traci resztki sił,które przed chwilą
odzyskała.Obraz przed oczami stawał sie czarny.

"Pardą ale ona jest moja"-usłyszała znajoy głos

"Markooo!"-wrzasnęła i poczuła wielką ulgę.Ręce
momentalnie puściły zamieniając się teraz na pocałunki i
uściski obojga.

"Witaj kochanie.Na to będzie czas później szybko musimy
stąd wyjść "-powiedział Marko

"ale Valentine.. ja go nie zostawię..on..on przyszedł po
mnie"-łamał się głos Maomi

"a ja nie? już idziemy.To zdrajca!Znalazłem maskę w jego
pokoju"-nie dawał za wygraną Marko

"To przecież była Twoja maska.Ty ją tam włozyłeś!"

"Ja?niby kiedy?cały czas miałem ją w kieszeni"-irytował się
Marko

"jakiś czas temu kiedy czytałam jedną z książek Valentine'a
bez słów podeszłeś, włożyłeś tam coś drewnianego i
wyskoczyłeś przez okno...Marko ty nic nie pamiętasz?o
Boże.."-zaczęła się odsuwać z niepokojem od przyjaciela

"e..nie ważne,rób co chcesz mam cię dość "

Tym czasem w chaosie wampirów przewagę zdobywali znajomi
Valentine'a.
Jeden w masce zdeptał właśnie skrzypce należące do Wiliama,
który nie lubił jak ktoś niszczył jego własność .Wrzasnął i
z hukiem żucił zbrodniarzem o ściane nasłuchując tylko,
które kości właśnie pękały.

Lena opadała z sił, nie doczekując się na pomoc od swoich podwładnych.Wymacała nagle kołek i chcąc zaatakować
Valentine'a od tyłu raptownie ktoś szarpnął ją za włosy.

"Dzien dobry słońce.Stęskniłam się."-żucając Lene na bok
Weronika przywitała się szybkim,namiętnym pocałunkiem z
Valentine'm

"Skarbie nie powinno Cię tu być .Szybko w dół!"-kucając
pociagnął ją za sobą,a Lena nadbiegająca do nich potknęła
się o żywa przeszkodę i wylądowała już ostatecznie
unieruchomiona przez Valentine'a.

"Żegnaj na zawsze"-i bez wachania wyrwał jej kołek z ręki i
przebił jej serce.

Krew trysła we wszystkie strony.Ubranie
Valentine'a ociekało teraz wilgocią i czerwoną substancją.

"dobrze, że mam zapas koszul"-powiedział z chumorem.


Chwycił za ręke swoją ukochaną i prubując ją wyprowadzić z
przeklętej jaskini zauważył brak Marko i Maomi.Pomyślał,że
już dawno znajdują się na powietrzu i są bezpieczni.Torując
sobie drogę musiał wybić kilka nieznośnych pijawek.W jednej chwili uswiadomił sobie, że już po wszystkim.Zaczeło mu dzwonić w uszach.Nastąpiła cisza..Było tylko słychać lekkie dyszenie armi wampirów.Wszyscy obejżeli się po sobie w poszukiwaniu ukrytych pijawek.Nie znaleźli ich.Usmiechnęli
się do sobie.Valentine powoli podszedł do Marlowa,by
porozmawiać nie puszczajac przy tym dłoni Weroniki...

+++++++++++++++++++++++++++++

Marko ciągnął za ręke Maomi wychodząc na powierzchnię.
Gdy znaleźli się juz na plaży uspokoił się i spojrzał w jej
przerazone oczka...

Nie zdając sobie sprawy z tego co robię zacząłem przysuwać
się coraz bliżej i bliżej.Chwyciłem jej małą buzie w swoje
masywne dłonie czując jak płoną jej poliki.Szepnąłem nad
jej uchem"żegnaj" i w jednej chwili zmiażdżyłem jej
głowę.Podloga zalała się krwią,a naokolo mnie leżaly jej
szczątki.Klęczałem tak z wyciągnietymi rekoma i
przygladałem się jak spływają po nich krople krwi.Nie
mogłem się oprzeć urokowi tego widoku.To było coś pięknego
nie do opisania.Zacząłem wąchać swoje dłonie i wycierać je o twarz.Teraz i ja byłem cały w krwi.Pachniała nadzwyczaj pięknie.Kuszaco, a zarazem odrzucająco.Miałem wrażenie jak bym brał kąpiel przynoszącą niewierygodną ulgę.Rozmażylem
się to fakt.Nie lubiałem tego.Uważałem to za
nieodpowiedzialny stan nieważkości.Jednak tym razem było to
cudowne uczucie i nie chciałem się go pozbywać .
Czułem,ze kręci mi się w głowie.
Zacząłem tracić równowagę nad ciałem i lekko się
chwiać .Czułem jak lecę do tyłu.Upadłem z hukiem.Ciemność .I znowu
znajomy głos.

-Koniec drzemki! musisz zwolnić łóżko!


Powoli podniosłem powieki i odrazu oślepiło mnie białe
światło. Było ono nadzwyczaj białe, nie takie jak w
domach.Biały sufit,ścian, pościel, a nawet kobieta przedemna była w białym fartuchu. Szpital pomyślałem. Zamknąłem z powrotem powieki wyłączając receptory słuchu i
skoncentrowałem się na sobie. Prubowałem odtworzyć
poprzednie zdarzenia do momentu znalezienia się w owym
miejscu.
Zaraz,zaraz....Maomi?Valentine?
Nie mogłem pojąć co się stało...pamiętam wizje jak zabijam
moją cudowną księąniczkę..wizja...wizja..napewno wizja..
Chciałem wstać , ale moją dłoń coś trzymało.
"kajdanki?!"
Nie rozumiałem nic.Pozbyłem się ich jednym szybkim ruchem.Wyskoczyłem przez okno ze szpitala i
skręciłem w pierwszą wolną ślepą uliczkę,by móc odreagować
i znaleść jakąś ofiarę.
Stała tam mała dziewczynka,najwyżej 5 lat.W ręku trzymała
misia.Coś mi to przypominało,instynkty przed czymś
ostrzegały.Kolejna wizja?

"Ma..Ma...Maomi?'-szepnąłem niepewnie
Odwrociła się.To nie była ona.Jej oczy były ludzkie,serce
biło zwyczajnym rytmem, a ona była jedynie moją kolejną
ofiarą...podeszłem bez skrupułów i zabrałem się do swojej
pracy wracając tym samym do codziennej rutyny....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez demira dnia Pon 8:59, 10 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alojzy.G.Cłopenowski




Dołączył: 24 Kwi 2010
Posty: 531
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 12:11, 12 Maj 2010    Temat postu:

Dobre zakończenie. Jak dla mnie za szybko się skończyło. Cała ta walka ciut za krótka. Jeszcze więcej błędów i literówek niż poprzednio. Mimo wszystko opowiadanie jakoś całość podobało mi się.
Valentine był całkiem sympatyczny, ale i tak nie przebił Lestata Razz Marko taki troszkę... mało wyrazisty mi się wydawał. Czekam na dalszą twórczość, która zapowiada się obiecująco.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1