Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Wino

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GallAnonim




Dołączył: 19 Sie 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z nienacka

PostWysłany: Czw 15:02, 19 Sie 2010    Temat postu: Wino

Witam, jestem tu nowy, a to będzie mój pierwszy post, a właściwie moje pierwsze opowiadanie tu zamieszczone. Nie jest ono do końca sformatowane. Wynika to z mojego lenistwa. Mam nadzieje, ze się nie obrazicie i uda wam się przeczytać te smenty:)


Kolejny upalny dzień już dawno się rozpoczął. Każda cząstka miasta zdawała się, tętnić wesołą iskrą życia. Kurz na ulicach wirował w swym dzikim tańcu, którego żaden choreograf nie potrafiłby pojąć. Budynki wyglądały, jakby chciały na chwilę ukryć się w swym własnym cieniu przed morderczymi promieniami słońca, a ludzie pędzili jak opętani z miejsca w miejsce, na darmo szukając szczęścia. W tym pędzie pełnym szaleństwa i namiętności tylko jedna postać zdawała się, żyć na przekór wszystkim. Nieogolony mężczyzna w podartych łachmanach, śpiący obok latarni właśnie, otworzył powoli oczy. Nie przytomnym spojrzeniem zbadał miejsce, w którym jest. Nie pamiętał jak się tu znalazł, ani jak długo tu przebywa. Usiadł, spojrzał swoimi paciorkowatymi oczami na ludzi przechodzących obok niego. Kilka osób odwróciło, ze wstrętem głowę w drugą stronę. Inni Patrzyli z obrzydzeniem. Natomiast paru nastolatków krzyknęło szyderczo. „ O patrzcie śpiąca królewna się obudziła”. Po czym odeszli zataczając się ze śmiechu. Mężczyzna zabluźnił siarczyście pod nosem i zaczął sprawdzać zawartość swoich kieszeni. Powoli wkładał rękę do każdej z nich. Robił to z taką dokładnością, jakby od tego miało zależeć jego życie. Prawa kieszeń spodni nic. Lewa kieszeń spodni nic. Kieszonka na piersi portfel. Mężczyzna poczuł nagłą euforie. Pospiesznie wyciągnął go z kieszeni. Otworzył. Zajrzał do środka. Posmutniał. Jedyne, co znalazł to monetę dwu złotową. Ujął monetę w rękę i przyjrzał się bezmyślnie cyfrze wyrytej na niej. „ Co się stało wczorajszej nocy?”, „Jakim cudem się tu znalazłem?”. Zadawał sobie pytania w myślach nie chcąc znać na nie odpowiedzi. Przecież nie wiedza jest pięknem, a milczenie złotem. Mężczyzna cofnął rękę do tylu chcą się podeprzeć, gdy nagle poczuł zimny dotyk szkła, a następnie usłyszał jego brzdęk. Odwrócił leniwie głowę i spojrzał na zakorkowaną butelkę wina marki „Marycha”. Wyciągnął po nią rękę. Chwycił. Mocnym szarpnięciem odkorkował ją. I wypił ostatni łyk trunku. Otarł rękawem kąciki ust. Rozejrzał się jeszcze raz po ulicy. Wstał. „ Muszę iść sprawdzić, czy moje rzeczy nadal są tam gdzie je zostawiłem”. Postawił jeden chwiejny krok do przodu i ruszył w nikomu nieznane miejsce. Szedł przez ulice niepewnym krokiem sprowadzając na siebie drwiące spojrzenia przechodniów. W ogóle nie zwracał uwagi na ich drwiny. Był pochłonięty własnymi myślami. Zastanawiał się czy jego rzeczy nadal znajdują się w tej komórce. I czy przypadkiem nikt, nie postanowił ich sobie przywłaszczyć.
- Tato, tato. Co się stało temu panowi- Rozległ się nagle głos dziecka?
- Chodź synku. Ten pan jest biedny. Nic się nie uczył i teraz jest bezdomny. Widzisz jak nie będziesz się uczył to też tak skończysz.
Nieogolony mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. „ Brak wykształcenia. Co za bzdura? Jeszcze byś się zdziwił”. Pomyślał drwiąco. Skręcił ostro w lewo. Wszedł w piękne podwórko, na którym stała cała masa zadbanych i drogich aut. Ściany budynku otaczającego go nie zostały w żaden sposób nadszarpnięte zębem czasu. Były nieskazitelnie czyste, jakby przed chwila oddano je do użytku. Z jednego z okien wypolerowanych na najwyższy połysk dobiegała dziwnie znana melodia. Mężczyzna stanął. Zamyślił się. Uniósł delikatnie głowę i nadstawił uszu. Wsłuchiwał się przez chwilę w melodie. Nagle zaczął się delikatnie bujać.
- Dziewiąta symfonia „Głuchego Mistrza”.
Nagle utwór się skończył i na podwórzu zapanowała cisza. Tylko w oddali słychać było szum przejeżdżających samochodów.
-Plaudite, amici, comoedia finita Est. - Rzekł i z pochyloną głową, powędrował w głąb podwórka.
Nagle w jego głowie wybuchła wojna, w której główną stawką było odzyskanie wspomnienia dotyczącego tego utworu. Nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy pierwszy raz go słyszał? Jednak nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Może później. Nie teraz. Mężczyzna podszedł niepewnym krokiem do drzwi komórki, które znajdowały się, za srebrnym Nissanem. Spojrzał na niszczejące drewniane drzwi pokryte papą. Wyglądały jak drzwi piekła, których otworzenie grozi wypuszczeniem na ten nieskazitelny teren wszystkich grzeszników i demonów. Bezdomny podszedł do drzwi bliżej. Chwycił jedną z odstających desek. Pociągnął pewnym ruchem. Otworzył. Nic się nie stało. Postawił stopę na jednym ze stopni i poczuł jak ogarnia go chłód tego miejsca. Chłód dokładnie taki sam jak ten tamtego wieczoru. Zamyślił się. „Ileż to czasu minęło, od kiedy to rzuciłem”. Zamknął oczy. Opadł ciężko na stopień, na którym przed chwilą stał. Zamknął oczy. Przypomniał sobie pewien październikowy wieczór. Właśnie rzucił prace w akademii muzycznej. Niebo tego dnia było wyjątkowo bezchmurne. A gwiazdy, nad jego głową zdawały się świecić mu na złość. Wyszedł dziarskim krokiem z budynku i pewnie zmierzył w stronę swojego samochodu. Otworzył drzwi jednym szybkim ruchem. Rzucił swoją teczkę na tylnie siedzenia. Usiadł na fotelu. Zatrzasnął drzwi samochodu z ogromnym hukiem. I spojrzał w kierownicę pochmurnym wzrokiem. Nie miał już siły dłużej borykać się z walką o przetrwanie, jaka panowała na akademii. Nie tak sobie to wyobrażał. Za czasów młodość, gdy jego przygoda z muzyką dopiero się rozpoczynała nigdy by nie pomyślał, że zajdzie tak daleko. Ale, też nie przypuszczał, że jego życie będzie tak wyglądać. Ono nie miało tak wyglądać. Przecież wszyscy tam byli artystami. To powinno być ponad nich. Pieniądze, hierarchia społeczna. Czymże one były wobec stworzenia dzieła, które może przetrwać wieki. Czymże, one były wobec nieśmiertelności. Wsadził brutalnie kluczyki do stacyjki. Przekręcił. Wrzucił pierwszy bieg. Wyjątkowo mocno depcząc sprzęgło. Jechał przez miasto nie zwracając na nic uwagi. Zatrzymywał się jedynie na czerwonym świetle. Zastanawiał się, co powie żonie. Dobrze wiedział, że z jej pensji nie utrzymają domu. Już nie wspominając o tym, że mają mieć dziecko. Sprzęgło. Co właściwie powinien jej powiedzieć? Że nie mógł tam wytrzymać. Sprzęgło. Oraz że jego wrodzony idealizm mu na to nie pozwalał. Sprzęgło. No, ale dziecka przecież nie wykarmi idealizmem. Już nie wspominając o ubraniu go.
- Kurwa. W co ja się wpakowałem.- Krzyknął, bijąc pięścią z całej siły w kierownicę. Skręcił w prawo.
Wjechał w małą uliczkę, na której panował mrok. Jedynie nie liczne latarnie oświetlały to miejsce i nadawały mu zapach grozy. Mężczyzna spojrzał na pięknie zagospodarowany domek jednorodzinny z ogródkiem. Wziął głęboki oddech. Przez chwile poczuł jak chłodne powietrze, pali go w płuca. Wydech. Nie chciał wchodzić do domu. Bał się tego. Jednak z drugiej strony wiedział, że musi. Spojrzał w okna sypialni. W pomieszczeniu były zapalone światła. Na zasłonach pojawił się cień, który stawał się coraz większy. Nagle z pomiędzy zasłon delikatnie wysunęła się czyjaś ręka, a następnie twarz. „Agata”. Zaschło mu w gardle. Kobieta uśmiechnęła się promiennie. I znikła za zasłoną. Znowu powróciło do niego pytanie, co ma zrobić. Co jej powiedzieć? Wysiadł z auta i od niechcenia powędrował do drzwi wejściowych. Stanął przed nimi. Przez chwile zaciskał i rozluźniał dłoń, aż postanowił położyć ją na klamce. Nacisnął ją niezdecydowanym ruchem. I wszedł do ciepłego domu.
Mężczyzna otworzył gwałtownie oczy. Spojrzał na miejsce, w którym siedział od dobrych pięciu minut. Zamrugał kilkakrotnie. Wstał. Zszedł schodami na sam dół piwnicy. Odnalazł po omacku drzwi jednej z piwnic. Wybadał dokładnie miejsce, w którym się znalazł i skierował się w prawą stronę. Szedł powolny krokiem. Jego chód był pełen przerażenia. Jakby, bał się, że za chwilę pod jego stopami zmaterializuje się skarpa tartanu, do której wpadnie. Nagle się zatrzymał. „ To chyba tutaj”. Złapał za okrągłą klamkę i pociągnął drzwi do siebie. Otworzył kolejne puste pomieszczenie, które niczym czarna dziura zdawał się pochłaniać wszystko, co było w pobliżu i zamieniać to w nicość. Mężczyzna jak ślepiec wyciągnął przed siebie ręce i po omacku, i parł powoli naprzód. Nagle wpadł na jakiś przedmiot. Zasyczał z bólu i zaczął go powoli badać. „Stół. Więc, gdzieś tu powinno to być.” Zaczął powoli wodzić dłońmi po stole wyraźnie czegoś szukając. Nagle jego prawa ręka natknęła się na jakiś przedmiot.
- Jest!- Powiedział na głos.

Chwycił, jakiś bliżej nieokreślony przedmiot i wybiegł z komórki, potykając się na progu. Wracając przez ciemny korytarz rozglądając się nerwowo na boki. Jednak oprócz ciemności, która wlewała mu się do oczu, nic nie zauważył. Dotarł do schodów. Spojrzał na wielki karton, który kurczowo trzymał w rękach. Odstawił go na jeden ze stopni z taką ostrożnością, jakby był z porcelany. I powoli otworzył. W jego wnętrzu znajdowały się stare polarojdowe zdjęcia. Sięgnął po kilka z nich i zaczął im się badawczo przyglądać. Patrzył na roześmiane twarze osób na fotografiach. W oczach mężczyzny pojawiły się łzy.
- To nad morzem. O! A to w górach.- Mówił sam do siebie z, niekrytym wzruszeniem.
Wertował zdjęcia i każdemu z osobna, przyglądał się z fascynacją. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. Tylko on i jego zdjęcia. Nagle na oglądane przez niego zdjęcie wkradł się cień. Zamarł w bezruchu. Uniósł powoli głowę. I w chwili, gdy spojrzał przed siebie. Poczuł jak na jego twarzy ląduje z niesamowitą siłą cios zadany nogą. Mężczyzna wyczuł na swym policzku ciepłą, lepką krew, która wyciekała mu z nosa. Spadł. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Spojrzał na osobę, która mu to zrobiła. Był to człowiek ubrany w elegancki, kremowy garnitur. W lewej dłoni trzymał kluczyki od samochodu. Jego oczy łypały groźnie na bezdomnego. Natomiast twarz przybrała wyraz nieskrywanej nienawiści.
- Co ja ci kurwa mówiłem staruchu. Żebyś nigdy więcej tu nie przychodził i nie grzebał w zdjęciach moich i mojej rodziny.
- Ale, ale… To są moje zdjęcia. Tam jest moja żona i mój syn.
- Nie to jest moja rodzina i moje zdjęcia. A tobie radzę stąd, jak najszybciej wypierdalać dopóki mam jeszcze cierpliwość. Następnym razem ci nie daruje i wezwę policję.- Krzyknął gniewnie.- Masz tu pięć złotych. Kup sobie coś do jedzenia i już nigdy tu nie wracaj.- Rzucił monetę.
Bezdomny pospiesznie podniósł pięciozłotówkę i zerwał się na równe nogi. Już chciał popędzić do wyjścia, jednak jeszcze do końca nie oprzytomniał po ciosie zadanym mu przez młodego mężczyznę. Poczuł jak kolana, pod nim się uginają. Stał przez sekundę, w bezruchu łapiąc równowagę. Ruszył. Kroki, które stawiał, na schodach były chwiejne i niezdecydowane. Gdy przechodził obok młodego mężczyzny, rzucił jeszcze jedno tęskne spojrzenie w stronę zdjęć. Zauważył na nich twarze osób, których zupełnie nie znał. Przerażony tym, co się stało wtulił głowę w barki jakby bał się, że na sam koniec zostanie jeszcze raz uderzony i pospiesznie wyszedł z komórki. Został wyrzucony. Został wyrzucony z jedynego miejsca, które przypominało, chociaż trochę jego dom. Czuł się smutny i nikomu nie potrzebny tak samo jak wtedy, gdy pokłócił się z żoną i wyprowadził z domu. Wlepił wzrok w chodnik. Szedł przed siebie na, nic nie zwracając uwagi..
- No, i jak fajnie było z tą dziwką.
- Ale, o co ci chodzi? Kobieto.
- Nie udawaj, że nie wiesz
-Marta cię z nią widziała. Przekazała mi tylko, żebym się nie zdziwiła jak kiedyś mi oświadczysz, że masz romans.
- Ale, ja nie wiem, o czym ty mówisz kobieto.
- Przestań dobrze wiesz, o czym mówię. Tylko wstyd jest ci się przyznać. Rozumiem to, że straciłeś pracę. Ale upaść tak nisko. Zacząć romansować po bokach.- Wykrzyknęła, ze złością kobieta do mężczyzny stojącego w progu kuchni.
Na jego twarzy zapanował chaos. Nie wiedział dokładnie, co się dzieje. Nie był przygotowany na coś takiego. Zastanawiał się, kiedy go zobaczono? Gdzie go nakryto?
- Agata, zrozum to nie tak jak myślisz.
- Oczywiście, że nie. Nigdy, nie jest tak, jak ja myślę. Ja nic nie wiem. Za to ty wiesz najlepiej.
- Ja po prostu umówiłem się na prywatne konsultacje, w sprawie postępów jej dziecka w nauce.
- No jasne. Bardzo interesujesz się edukacją jej dziecka. Chyba, aż za bardzo. Szkoda tylko, że ci za to płaci swoja dupą, a nie pieniędzmi.
- Agata przestań!
- Nie, nie mam zamiaru przestawać.- Krzyknęła gniewnie kobieta uderzając ręką w blat stołu.- Ty masz syna. Czemu nim się tak nie interesujesz?
- Sama mi powiedziałaś, żebym zaczął udzielać lekcji. I nie mów, że Jarkiem się nie interesuje.
- Tak, ale nie kazałam ci się pierdolić z każdą matką. Przypominam ci, że to jest mój dom. A teraz wynoś się z niego. Nie chcę cię widzieć na oczy. Pakuj swoje rzeczy i wynocha!- Przeszła szybkim krokiem obok niego nawet nie patrząc mu w oczy. Otworzyła wielką szafę stojącą w przedpokoju. Wyjęła z niej torbę. I rzuciła mu pod nogi.- Masz pół godziny spakuj najważniejsze rzeczy i wynoś się stąd. Po resztę możesz wejść, kiedy indziej.
Mężczyzna schylił się powoli po torbę. Złapał ją w rękę, nie wierząc w to, co się dzieje. Do czego doprowadziło go rzucenie pracy. Do zdrady. Wyrzucenia z domu? Czemu to zrobił? Przecież miał wszystko. Zacisnął rękę mocniej na torbie. Wyprostował się. Spojrzał żonie prosto w oczy i bez słowa powędrował do sypialni. Idąc ogarniał smutnym wzrokiem swoje mieszkanie, które było miejscem tylu pięknych wspomnień. Wszedł do sypialni. Spojrzał na łóżko, które dzielił z Agatą. To właśnie na nim odbyli tyle wspaniałych uniesień. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie tak spełniony, tak szczęśliwy. Ciągle miał w pamięci ich pierwszy wspólny raz. Pamiętał uśmiech zadowolenia Agaty po ich pierwszym stosunku oraz jej ciche „chodź do mnie” przed. Przełknął ślinę. Oderwał wzrok od łóżka z pogardą. Podszedł do szafy i zaczął wyjmować z niej całymi garściami swoją bieliznę. Z kuchni dochodziło, go łkanie Agaty. „ Płacz głupia, płacz to ty do tego doprowadziłaś. Gdybyś dała mi spokój, nie byłoby żadnego problemu, a tak proszę”. Wsadził do torby, ze złością niezłożoną parę spodni. Usłyszał jakiś szelest. Był przekonany, że w progu ujrzy Agatę, która zacznie go popędzać jednak się mylił. Drzwi pokoju otworzyło małe dziecko w chodziku. Mężczyźnie napłynęły łzy do oczu. Podbiegł do dziecka i uściskał je. Spojrzał na jego dziecinną twarz, która nic nie rozumiała i zaśmiał się przez łzy.
- Długo jeszcze?- Zabrzmiał kobiecy głos.
- Nie mogę się z synem pożegnać.
- Możesz. Żegnaj się do woli.
- Dziękuje.
- Nie ma, za, co.- Odrzekła ozięble kobieta i wyszła z pokoju.
Mężczyzna jeszcze długo wtulał się w dziecko, aż rzekł do niego:
- No dobra szkrabie ja musze iść stąd, a ty nie daj się. No głowa do góry.- Rzekł i spojrzał w puste nic nierozumiejące oczy dziecka. Złapał torbę. Przerzucił ją przez ramię i wyszedł z pokoju. Popędził do drzwi nie oglądając się na nic, w obawie, że sentyment nie pozwoli mu wyjść. Stanął przed drzwiami. Otworzył je. Wyszedł. Przygarbiony i płaczący. Nieżałujący niczego.
Uniósł głowę. Spojrzał przed siebie. Nie miał pojęcia, gdzie się znalazł. Zdał sobie sprawę z tego, że w chwili rozpamiętywania swojej przeszłości oraz przeprowadzki, w ogóle nie zwracał uwagi na to, gdzie idzie. Znalazł się na opustoszałej ulicy, na której wszystko zdawało się umierać. Kamienice, chociaż zadbane już dawno popadły w marazm. Natomiast chmury na niebie zaczynały, zwalniać i przybierać dziwne kształty, które nijak szło zdefiniować. Woń osamotnienia i smutku potęgowała, niedająca się znieść cisza, która uderzała w bębenki z taką siłą, że człowiek był w stanie ogłuchnąć. Mężczyzna stanął. Spojrzał w bramę obok niego. Omiótł wzrokiem łukowate wejście i postąpił kilka kroków wewnątrz. Brama była obskurnym miejscem. Sprawiała wrażenie przedsionka piekła. Człowiek tutaj mógł tylko z nadzieją czekać na pojawienia się mitycznego Charona, który bezpiecznie przeprawi go na drugą stronę. Jednak w obecnej chwili były to tylko pobożne życzenia zagubionej duszy, która pragnie spokoju. Nagle pod stopami zachrzęściły drobinki szkła, które były porozrzucane po całej bramie. Bezdomny spojrzał na drzwi jednej z klatek schodowych. Były pokryte grubą warstwą wymiocin. Wszędzie unosił się fetor uryny. Postawił kilka uważnych kroków. Bojąc się, niespodziewanego ataku. Uśmiechnął się sam do siebie. Ale, po, co miąłby go atakować? Co miałby mu zabrać? Resztki zdrowego rozsądku. Nagle za sobą usłyszał skrzypnięcie drzwi. Cały zadrżał. Stanął. Obrócił nerwowo głowę do tyłu. Spomiędzy starych, drewnianych, zabrudzonych wymiocinami drzwi wyszedł smukły czarny kot. Mężczyzna odetchnął głęboko. Kot zmierzył go, obojętnym spojrzeniem swych zielonych oczu. Mrugnął i odszedł w przeciwnym kierunku. Bezdomny przyglądał, się uważnie odchodzącemu zwierzęciu. Gdy nagle usłyszał zgrzyt otwieranego okna. Rzucił zlęknione spojrzenie w stronę podwórka. Cisza. Wodził przestraszony wzrokiem po ścianach kamienicy, aż ujrzał biel firanki. Po raz drugi w ciągu kilku minut odetchnął z ulgą. Obrócił się na pięcie i miał już wychodzić z bramy, ale coś za uchylonymi drzwiami klatki schodowej zwróciło jego uwagę. Podszedł bliżej. Położył rękę na czystej powierzchni drewna i delikatnie pchnął. Nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały. Na schodach klatki schodowej leżał pijany mężczyzna, nad którym unosił się ohydny smród: potu, alkoholu i kału. Z jego ręki nagle wypadła pusta szklana butelka. Uderzyła z brzdękiem o posadzkę i poturlała się w stronę stóp bezdomnego. Spojrzał na nią łagodnym wzrokiem. Schylił się. Chwycił ją. Przyjrzał się jej uważnie. W oczach stanęły mu łzy. Zacisnął mocniej palce na butelce, a szyjką dotknął swego czoła. „ Tak to się zaczęło. Od niewielkiego znieczulenia. A dokładnie tak się skończyło.” Powiedział do siebie w myślach.
Siedział sam na tapczanie i patrzył w swój prawie pusty portfel. Już praktycznie nie miał pieniędzy. Nawet nie miał, z czego żyć, nie wspominając o zapłaceniu rachunków. Zacisnął palce na skórzanej powierzchni portfela i poczuł jego chłód. Zacisnął mocno zęby. Zgrzytnął. Wstał gwałtownie. Wziął głęboki zamach i cisną portfelem o ścianę. Ten odbił się od niej i wylądował na podłodze. Odbijając na swej gładkiej skórzanej powierzchni promienie zachodzącego słońca. Mężczyzna ogarnął pokój nienawistnym spojrzeniem. Nie mógł znieść klimatu panującego w tym pomieszczeniu. Ściany w kolorze mdłej czerwieni przyprawiały go o wymioty. Cały pokój był miejscem ciasnym i dusznym. Swobodne poruszanie się było niemożliwością, ze względu na niezliczone ilości szafek i stojaków z kwiatami. Fajnsiarskiego wyglądu całemu pomieszczeniu dodawał stary telewizor z wypukłym kineskopem oraz stary żyrandol rodem z okresu PRL-u. Złapał się rękoma za głowę i ze złością szarpał sobie włosy. Był wściekły. Chciał pić. Musiał pić. Nie mógł wytrzymać bez alkoholu. Podszedł do szafki, w której zazwyczaj trzymał wódkę. Otworzył ją. Nic w niej nie było. Nawet najmniejszej kropli.
- Co mam zrobić- Powiedziały bezgłośnie jego usta.
Zdesperowany pochylił się nad swoim portfelem. Z cichym pyknięciem odpiął portfel i zaczął z niego wygrzebywać drobne.
- Dwadzieścia, siedemdziesiąt, złotówka, dwa, trzy. Trzy piędzie siat.- Powiedział sam do siebie bezbarwnym tonem.
Złapał pewnie pieniądze w rękę i zmierzył energicznym krokiem do białych drzwi od swojego pokoju. Otworzył je. Znalazł się w dużym korytarzu pomalowanym żółtą farbą olejną. Wewnątrz, którego znajdowało się jeszcze trzy wejścia do innych mieszkań. Mężczyzna zamknął delikatnie za sobą drzwi, jakby bał się, że ktoś go przyłapie i powędrował w stronę przeszkolonych, żółtych drzwi na końcu korytarza. Już wyciągał rękę, żeby je otworzyć, gdy za drzwiami pojawił się czyjś niewyraźny kontur ciała. Zamek gwałtownie szczęknął. Drzwi rozwarły się na oścież. Mężczyźnie zaschło w gardle. W progu stała tęga kobieta, o surowym wyrazie twarzy, który próbowała ukryć pod sztucznym uśmiechem. Brzydoty jej twarzy dodawały liczne wągry na nosie, które dodawały jej męskości. Była to właścicielka pokoju, który wynajmował. W prawej ręce trzymała wiklinowy koszyk z zakupami. Natomiast lewa dłoń cała pokryta licznymi pierścionkami, kurczowo zaciskała klucze. Uśmiechnęła się jadowicie:
- Dzień dobry proszę pana.
- Dzień dobry.
- Gdzie się pan wybiera.- Zapytała udając obojętność. Jednak mężczyzna doskonale wiedział, że właścicielka, chce dokładnie wiedzieć, gdzie się wybiera.
- Na miasto.
- Ach… Na miasto rozumiem. No cóż to nie będę przeszkadzać. Do widzenia.- Rzekła przechodząc obok mężczyzny, który wyraźnie wyczuł zapach jej tandetnych perfum. Za chwilę dodała, jakby od niechcenia.- A już dwunasty, kiedy zapłaci pan za wynajem?
- Już niedługo. Czekam na przelew.- Powiedział z przyspieszonym biciem serca, i czym prędzej wyszedł z domu.
Schodził po schodach w wielkim pośpiechu, jakby goniło, go jakiś drapieżnik, a on był ofiarą. W ogóle nie zwracał uwagi na okropny wygląd klatki schodowej, której ściany były pokryte licznymi śladami po kredzie, natomiast w każdym kącie znajdowała się gruba warstwa pajęczyny. Mężczyzna zszedł na sam dół i otworzył drewniane rozlatujące się drzwi mocnym kopniakiem. Wyszedł. Rzucił badawcze spojrzenie na puste podwórko i ruszył, przez bramę w stronę ulicy. Znalazł się na małej ciasnej bocznej uliczce, na której nie było żywej duszy. Nawet wiatr tutaj nie wiał, tylko umierał zaraz po przekroczeniu rogu ulicy. Jednak z dala do uszu człowieka dochodził zgiełk dnia codziennego. Wsadził ręce w kieszenie swoich spodni i skierował się w lewo. Gdy doszedł do najbliższego skrzyżowania przemknął przez nie jak najszybciej i poszedł dalej prosto. Po drodze mijał kolejne puste i wyludnione uliczki. Gdyby nie hałas dochodzący z centrum miasta, mógłby by sądzić, że został jedyną osobą na tym świecie, która żyje na przekór Bogu i ewolucji. Minął kolejne skrzyżowanie. Hałas był coraz wyraźniejszy. Obok niego przemknęła para nastolatków, trzymających się za rękę. Doszedł do kolejnego skrzyżowania. Znalazł się na ruchliwej ulicy. Samochody tutaj stały w jednym wielkim korku. Ludzie przechodzili miedzy nimi zniecierpliwieni, niezmieniającymi się światłami ruchu. Żaden z kierowców nie wpadł na pomysł, by skręcić w jedną z bocznych alejek i nią dojechać do celu swej podróży. Podążali za innymi*, jakby bali się, że tam w tych pustych uliczkach czyha śmierć, która tutaj ich nie dosięgnie, ponieważ, ona lubi cisze i samotność, których tu nie ma. Mężczyzna spłoszonym wzrokiem zaczął szukać numeru ulicy, na której się znalazł. Wodził na pół wystraszonym wzrokiem po szarych od dymu spalin ścianach budynków go otaczających, ale nic nie znalazł. Ruszył wzdłuż ulicy w nadziei, że znajdzie jakiś bodziec, który ułatwi mu poszukiwania. Kluczył miedzy ludźmi słysząc strzępy ich rozmów. Dowiedział się jak nazywa się kobieta, w czerwonym żakiecie oraz, że chłopak w białej bluzie ma być za pół godziny w domu. Te informacje, które na nic mu były jednak cieszyły go w głębi duszy. W końcu miał jakiś kontakt z ludźmi. Wiedział coś o nich. Nie był zdany sam na siebie. Jakże człowiek samotny jest nieszczęśliwy. Nie, dlatego, że jest sam i nikomu na nim, nie zależy, tylko, dlatego, że on sam nie ma, o kogo się troszczyć, i o kim myśleć. Zadarł głowę, by nie uronić łzy. Spostrzegł, że obok niego znajduje się dziwnie znajoma brama. Zastanawiał się, czy to właśnie, nie o tej bramie mówił mu jeden z współlokatorów. Zatrzymał się. Obejrzał dokładnie prostokątny wjazd do niej. Nie wiedział, czy to na pewno tutaj. Wszedł. Rozejrzał się po niej bacznym wzrokiem i ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie. Przeszedł przez nią. Znalazł się na małym owalnym podwórku, którego ściany były tak poniszczone, że wydawały się płakać, z tęsknoty, za swą dawną świetnością. Zniszczone ramy okien oraz brudne szyby nadawały temu miejscu aurę grzechu, która odstraszała i jednocześnie prosi człowieka, o popełnienie go. Na ciele mężczyzny pojawiła się gęsia skóra. Zadrżał z zimna, które nie wiadomo skąd się pojawił. Ruszył bezwiednie przed siebie. Nie dowierzając własnym stopą i ciału. Szedł do klatki naprzeciw siebie, która zdawał się wołać go i jego ciało. Wszedł do niej. Panowała w niej taka cisza, że słyszał własne bicie serca i oddech. Każdy szelest swoich włosów na ciele. Nawet pająk, który wspinał się po swej misternie tkanej sieci zdawał się naruszać tę ciszę. Swymi stąpnięciami wprowadzał codzienność i przeciętność do tej sfery*. Mężczyzna zaczął dokładnie badać pomieszczenie. Starając się, przy tym jak najmniej hałasować. Bał się nawet mrugnąć powiekami, by nie zostać ukaranym przez Bogów. Ściany klatki pokryte beżową łuszczącą się i odpadającą się farbą zdawały się żyć własnym rytmem. Natomiast niepotrzebnie świecąc żarówka, sprawiała wrażeni obserwatora, który odnotowywuje, jaki kol wiek ruch na klatce. Postawił stopę na stopniu, który zaskrzeczał boleśnie pod naporem jego ciężaru. Zaczął iść w górę. Na pierwszym piętrze zauważył drzwi, nad którymi było napisane czerwony sprejem „Love R.G”. Natomiast na wycieraczce przed wejściem stały dwie puste butelki. Jedna po „ACE”, a druga po oranżadzie. Podszedł bliżej do drzwi. Pochylił się nad butelkami i powąchał ich gwinty. Wyczul mieszaninę zapachów: tytoniu i spirytusu. Z wyrazem obojętności na twarzy odstawił je na miejsce i zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Za drzwiami rozległ się krzyk dziecka. Nikt nie otwierał. Krzyki ucichły. Mężczyzna zaczął się niecierpliwić. Doskonale wiedział, że ktoś jest w mieszkaniu, ale nie wiedział, czemu nie chce mu otworzyć drzwi. Po irytowany po raz kolejny położył dłoń na dzwonku i zadzwonił. Tym razem dziecko nie zaczęło płakać. Zapanowała cisza, którą przerwało szczęknięcie zamka. Drzwi, przed, którymi stał mężczyzna otworzyły się. Stanęła w nich młoda kobieta, o pulchnej, pochmurnej twarzy. Jej wystraszone oczy uważnie omiotły klatkę. Spojrzała spode łba na mężczyznę.
- Czego pan chce?
- Napić się.
- Sklep jest po drugiej stronie ulicy.
- Wódki.
- No, więc właśnie. Niech tam pan sobie kupi. – Odrzekła i powoli zaczęła przymykać drzwi.
Mężczyzna położył stanowczo rękę, na drzwiach uniemożliwiając ich zamknięcie.
- Dobrze wiem, że można u pani kupić alkohol. Proszę mi go sprzedać. Naprawdę go potrzebuje.- Rzekł patrząc kobiecie prosto w oczy i postępując krok do przodu.
- Dobrze tylko szybko.
Kobieta otworzyła na oścież drzwi i zaprosiła mężczyznę do środka. Wszedł do małego mieszkania, któremu już dawno przydałby się remont. Stanął w ciasnym przedpokoju o zniszczonych wysokich ścianach, nad którymi królował zniszczony szary sufit, upraszający się o odnowienie. Mężczyzna spojrzał w pęknięte lustro na prawo. W odbiciu dostrzegł swoją wychudzoną sylwetkę oraz twarz pokrytą tygodniowym zarostem. Spojrzał na siebie z pogardą. Nie mógł uwierzyć, że doprowadził siebie, do takiego stanu. Policzki, kiedyś pulchne teraz zapadnięte zdawały się wyśmiewać własnego właściciela. Natomiast brudne paznokcie i żółte palce wyglądały, jakby same chciały wytknąć swojego pana. Przełknął głośno ślinę. Nie chciał patrzeć na siebie. Nie sprawiało mu żadnej przyjemności, patrzenie na własną degradację. Ze wstrętem oderwał wzrok od lustra i zaczął przyglądać się wieszakowi, jakby dostrzegł w nim coś fascynującego. Nagle otworzyły się drzwi, których mężczyzna wcześniej nie zauważył. Stanęła w nich kobieta trzymając w ręku pełną butelkę, jakiegoś przezroczystego płynu.
- Proszę siedem złotych.
- A mogę spróbować.
Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
- Tak.- I znikła za tymi samymi drzwiami, za których, przed chwila wyszła.
Zabrzęczało szkło. Kobieta wróciła trzymając w dłoni kieliszek. Otworzyła przy kupcu butelkę i nalała mu płynu*. Mężczyzna wziął go do ręki. Spojrzał na niego badawczym okiem. Przysunął pod usta. Poczuł intensywną woń alkoholu. Przechylił kieliszek i wlał całą zawartość do gardła. Poczuł najpierw gorzki smak w ustach, a następnie ciarki na całym ciele. Twarz wykrzywił mu grymas. Spojrzał na kobietę i pokiwał głową:
- Biorę.
Odsunął gwint butelki od czoła. Spojrzał na pustą butelkę z odrazą i postawił ją cicho na podłodze. Nie chciał pić. Wiedział, do czego picie go doprowadziło. Nic mu ono przecież nie dało. Wręcz przeciwnie. Odebrało mu resztki tego życia, które mu zostały po rozstaniu z żoną. Nie wiedział, czemu zaczął pić. Może, dlatego, że smak alkoholu był mu najbliższy po wszystkich jego życiowych porażkach. A może, dlatego, że świat po nim był po prostu łatwiejszy. Jednak z drugiej strony, co ma zrobić. Nic nie ma. Jedyne, co mu zostało to siedem złotych w portfelu. Od czego powinien zacząć, jeśli chce zacząć żyć od nowa. Czy wystarczy po prostu przestać pić? Pijany człowiek na schodach nagle się poruszył. „ Trzeba stąd iść” pomyślał. Obrócił się na pięcie i wyszedł z klatki. Przeszedł przez próg i skierował się w stronę ulicy. Na zewnątrz już dawno zapadł mrok. Delikatny blask latarni oświetlający ulice tworzył wielką świetlną autostradę, która w nie udolny sposób zastępowała gwiazdy, chowające się za chmurami. Cień bezdomnego rozdwoił się. Uniósł głowę. Zaczął wodzić wzrokiem po dach budynków szukając, jakiegoś punktu orientacyjnego pozwalającego, mu określić, gdzie dokładnie jest. Nic nie znalazł. Skierował się przed siebie. Mijał kolejne ulice i uliczki. Obserwował, jak dotąd puste ulice miasta, zaludniają ludzie, którzy wraz z wyjściem na ulice, zaczynają tracić całe swoje człowieczeństwo. Bardziej przypominali śmiertelne wampiry karmiące się nawzajem swoim hedonizmem i brakiem godności. Szedł dalej. Był zagubiony nie wiedział, co zrobić. Minął grupkę rozchichotanych dziewcząt. Wyczuł intensywną, zmieszaną woń ich perfum. W oddali usłyszał czyjś jęk. Szedł dalej. Rozglądał się nerwowo dookoła siebie. Stanął na światłach. Czerwone. Czeka. Nagle zapaliło się zielone. Przeszedł przez ulicę. Już miał skręcić w następną mroczną uliczkę, gdy dobiegł jego uszy: pisk opon, niesamowity huk, zgrzyt gniecionej blachy, brzdęk kruszonego szkła i przerażone krzyki ludzi. Obrócił się. Na samym środku przejścia dla pieszych stały dwa rozbite samochody. Bezdomnemu zrobiło się słabo usłyszał, jakby z daleka „Tato”. Zamknął oczy. Przycisnął palce do skroni.
Jechał samochodem, przez miasto. Był pijany. Wiedział, że nie powinien jechać w takim stanie, ale musiał odwieźć syna na czas do domu matki. Jadąc miał nadzieje, tylko, że nie złapie go policja. Nie chciał płacić mandatów. Już miał dość niezapłaconych kar.
- Daleko jeszcze tatusiu.- Zapytał się syn z tylniego siedzenia.
- Nie już nie daleko. Zapnij pasy.
-Ale tato, ja nie chce.
Autem nagle gwałtownie zarzuciło. Mężczyzna próbował korygować jego tor jazdy, jednak strącił panowanie nad całym pojazdem. Opony piszczały. Uderzył w latarnie. Cały przód samochodu został zgnieciony. Nagle cos śmignęło z niesamowitą prędkością obok jego głowy, przebijając przednią szybę. Wziął głęboki oddech. Dobrze wiedział, co się stało, ale kręcił przecząco głową, jakby mogło to coś zmienić. Spojrzał na mały dziecięcy bucik, na samym środku maski samochodu.
-Dzwońcie po karetkę.- Usłyszał nagle w oddali głosy ludzi zebranych wokół wypadku.
Mężczyznę, już to nie obchodziło. Właśnie zatoczył się w ciemną bramę. Usiadł. Objął swoje kolana i zaczął płakać. Czemu te wszystkie rzeczy spotkały właśnie jego? Czyja to zasługa? Boga, a może jego sama? Nie znał odpowiedzi, na żadne z tych pytań. Nawet nie chciał, ich poznawać. Świat bez nich jest łatwiejszy do zniesienia. A najłatwiejszy jest, jak jest się pijanym.
Bezdomny zapukał głośno do drzwi. Stanął. Nagle się otworzyły. Stanął w nich tęgi mężczyzna z duży nosem, który w połączeniu z blizną, na czole nadawał mu wygląd rzeźnika z zeszłej epoki. Gospodarz miał, na sobie podarte dżinsy i przyciasny, t-shirt. Spojrzał na gościa nieprzytomnym wzrokiem. Przetarł oczy.
- Kurwa Marek, to znowu ty.
- Daj mi to!
- A masz pieniądze
- Mam.- Odrzekł mężczyzna, nazwany Markiem i zaszeleścił jedną dwu i jedną pięciu złotówką.
- No, to wchodź.
Marek wszedł do dużego przedpokoju, o wysoko zawieszonym suficie. Stanął obok drewnianego wieszaka. Omiótł wnętrze ironicznym spojrzeniem. Wiedział, co będzie dalej. Nie chciał tego, jednak nie był wystarczająco silny na to by samemu sobie, z tym poradzić. Postąpił dwa kroki do przodu. Zauważył mignięcie swojej sylwetki w lustrze. Już miał skierować tam wzrok. Powstrzymał się. Do przedpokoju wrócił tęgi mężczyzna.
-To chyba twoje.- Rzekł
Marek złapał butelkę, która przed chwilą znajdowała się w dłoni nieznajomego. Przechylił i wypił duży łyk.
-Tak to moje.
Słońce świeciło w zenicie. Oświetlając i doprowadzając do wrzenia ulice miasta. Ludzie, w tym skwarze cały czas, gdzieś pędzili, jakby obawiając się, że dłuższe stanie w jednym miejscu, może sprawić, że zapalą się i spłoną na samym środku ulicy. Nawet wiatr popadł w to szaleństwo, gdyż wiał z zawrotną prędkością, smagając ludzi po twarzach masą upalnego powietrza. Tylko jedna osobą zdawała się opierać temu szaleństwu i walce o byt. Był to starszy mężczyzna, który spał pod ścianą jednej z kamienic, dzierżąc w ręce pustą butelkę i monetę dwu złotową.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OSA
Administrator



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Europy

PostWysłany: Czw 22:00, 19 Sie 2010    Temat postu:

Jak na te dziewięć stron, to długo się to czyta, zwłaszcza do piątej. Na tyle ile przeczytałam do tej pory mogę powiedzieć, że bardzo fajny jest motyw ze swoimi nieswoimi zdjęciami.
Ponadto dodam, że masz problemy z płynnym opisem miejsc, co łączy się z dużą ilością powtórzeń. Dodatkowo momentami jest chaos w akcji: już wybiegł z komórki, ale jeszcze nie, bo nadal przedziera się przez ciemność.
Widać też, że zapominasz jak pisać "nie" z przymiotnikami. Pisze się je łącznie, wyjątki przy stopniowaniu i przymiotnikach przysłownych z tego co pamiętam.
Nawalają też przecinki, najgorzej jest w zdaniach na początku. Mam na myśli te dwa "zdawała się, tętnić/żyć".
Przejrzyj tekst jeszcze pod kątem literówek. Jak będę miała jeszcze chwilę to skończę czytać i wypiszę wszystko dokładnie.

Ponadto witam na forum - byłabym zapomniała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez OSA dnia Czw 22:01, 19 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 23:42, 19 Sie 2010    Temat postu:

hmm... wiem masz racje wynika to pewnie z tego, jak to wcześniej napisałem, że moje lenistwo sprawia, iż nie zawsze chce mi się formatować tekst pod względem przecinków, składni zdań itp. Ja po prostu pisze i rzadko kiedy chce mi się robić coś po za tym xD
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1