Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
"Ten Nekromanta"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Szavik




Dołączył: 27 Maj 2008
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wschowa

PostWysłany: Wto 18:33, 27 Maj 2008    Temat postu: "Ten Nekromanta"

Gabor starał się zapanować nad przyśpieszonym oddechem. Jego bystre oczy nie zauważyły najmniejszego ruchu, który by zdradził czającego się napastnika. Powoli odwrócił wzrok od lasu, który znajdował się po zachodniej stronie traktu i ruszył w stronę swoich sani, które przerażone konie pociągnęły jakieś pięćdziesiąt kroków pod wysoką ścianę skalną, znajdującą się na wschodzie. Gruby śnieg głośno chrupał pod naciskiem jego butów. Krasnolud czuł wywracający żołądek fetor za każdym razem gdy przechodził obok powalonego przez siebie wilczego zombi. Zakrył usta i nos dłonią i pędem ruszył przed siebie. Konie o dziwo przeżyły i to w niezłym stanie, tylko jeden miał ranę od ugryzienia na łydce. Gdy podszedł do sani, poczuł ucisk na żołądku, wiedział od początku, co zobaczy. W głębi pojazdu leżał Gyula, jego wspólnik. Martwe oczy spoglądały w niebo. Śluz zmieszany z krwią na ostrzu trzymanego przez towarzysza noża wskazywał, iż walczył do końca. Krasnolud przykląkł przy ciele i zaczął odmawiać pożegnalną modlitwę. Śnieg zdradził skradającego się napastnika. Gabor podrzucił młot, by poprawić sobie uchwyt i odwrócił się. Poczuł, jak każdy mięsień w jego ciele zastyga w bezruchu. Na granicy lasu stał Wąpierz i przyglądał się krasnoludowi. Na psim pysku potwora malował się wredny uśmieszek. Powoli ruszył w kierunku swojej ofiary, a błoniaste skrzydła połączone z rękoma wydymały się na skutek wiatru. Stworzenie mogło latać tylko w pełnię księżyca, a resztę czasu zazwyczaj przesypiało w grocie. Gabor nie zastanawiał się nad tym, dlaczego ten osobnik postępował inaczej od reszty, bo i tak stanowił śmiertelne zagrożenie. Powoli zataczali koło patrząc sobie w oczy. Wąpierz zaatakował. Wojownik usunął się w bok i wyprowadził cios w rękę-skrzydło przeciwnika. Z uśmiechem na twarzy przywitał odgłos łamanej kości i pisk potwora. Wąpierz wycofał się trzymając za rękę. W chwilę później wyprostował kończynę i krasnolud zobaczył, jak kość wraca na swoje miejsce, prawdopodobnie też zrastając się. Gabor zaklął siarczyście, gdy całkowicie zdrowy potwór skoczył na niego. Nie zdążył zastawić się młotem i dostał kościstą głową Wąpierza w klatkę piersiową. Padł na śnieg, nie mogąc złapać oddechu. Przeciwnik nie poprzestał na tym. Chwycił krasnoluda i ku jego zdziwieniu rzucił nim aż pod sanie. Gabor z trudem zachował przytomność. Nie wiele większy od niego potwór powoli zbliżał się ukazując ostre jak brzytwa zęby. Gdy dzieliło ich tylko kilka kroków Wąpierz zachwiał się i chwycił za gardło, z którego wystawał grot strzały. Srebro zaczęło rozpuszczać się pod wpływem kontaktu z ciałem potwora. Zwierzę starało się bezskutecznie wyciągnąć strzałę, gdy kolejny pocisk przebił jego tors. Wąpierz padł na śnieg, cały czas starając się uwolnić od palącego metalu. Jakaś postać w ciemno zielonym płaszczu stanęła nad nim, chowając łuk i biorąc do ręki kościany kostur. Szybkim ruchem przebiła nim czaszkę potwora, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe dla krasnoluda słowa. Wąpierz zamarł w bezruchu już na zawsze.
- Czy warto było skracać sobie drogę przez Płaskie Góry, mój mały bracie? - zapytał w mowie północy przybysz i pomógł wstać wojownikowi. Gabor naburmuszył się. Tylko jedna rasa tak określała krasnoludy. Elfy.
- Transportuję zaopatrzenie dla okrążonych jednostek pod Glumri. Płyny alchemiczne, bełty i takie tam. Wy elfy w ogóle nie zwracacie uwagi na wojnę, którą prowadzimy pod waszymi stopami.
Dopiero teraz, gdy wstał, mógł zobaczyć twarz wybawiciela. Elf różnił się od swoich kuzynów, których widywał Gabor. Gdyż ich skóra jest zazwyczaj jasna, a jego miała szary odcień. W miejscu zielonych oczu znajdowały się żółte jarzące się nawet w dzień. Z pod kaptura wychodziły srebrne kosmyki włosów. Nie miał więcej niż siedemdziesiąt lat, więcjak na tak długowieczną rasę był zaledwie nastolatkiem. Wędrowiec obrócił się i przyklęknął przy ciele Gyula.
-Nie możemy go tu pochować, wilki wyczują zapach ciała i wygrzebią, nawet jeśli przysypiemy grób kamieniami. - rzekł - W gospodzie "Pod Gryfem" znajdziemy schronienie, a jego będziesz mógł pochować na pobliskim cmentarzu... obok innych, którym się nie udało przejechać traktu.
Podnieśli nieboszczyka i ułożyli go wśród zaopatrzenia. Krasnolud zaczął przygotowywać dobytek do dalszej drogi. Sprawdził sanie czy nie zostały uszkodzone i załadował dwie kusze. Gdy skończył spojrzał na nowego towarzysza. Elf przyklękną przy martwym wąpierzu i ku zdumieniu Gabora zaczął ogołacać ciało. Gałki oczne, zęby, kostki skrzydeł, jądra wszystko lądowało w odpowiednich sakwach przy pasie.
Niespodziewanie coś się zmieniło. Krasnolud bardziej to wyczuł niż zobaczył. Rozejrzał się dookoła. Wędrowiec wyprostował się powoli i zaczął wpatrywać się w niebo, szukając czegoś na nim. Nagle otworzył szeroko oczy z przerażenia.
- Zbieraj się, musimy jak najszybciej dotrzeć do gospody jeśli nam życie miłe. -rzekł pospiesznie.
Gabor bez pytania skoczył do sań i chwycił za lejce. Za sobą usłyszał jak elf z trzaskiem ląduje na jego bezcennym towarze. Krasnolud popędził konie do galopu. Tym czasem wędrowiec już stał na nogach, trzymając w rękach łuk wpatrywał z niepokojem w zachmurzone niebo. Wiedział, że jego broń jest bez użyteczna w walce z dusznicą. Magiczną mgłą spotykaną tylko w kilku miejscach na całym kontynencie. Dla dodania sobie odwagi nałożył strzałę na cięciwę i czekał. Sanie szybko sunęły po świeżym śniegu.



Drewniana brama wzmacniana żelazną kratownicą skrzypiąc otwarła się na oścież i na podwórze gospody wjechały pędzące sanie. Elf poczuł ulgę, gdy zauważył trójkę druidów stojących na drewniano-ziemnych wałach wśród zbrojnych i śpiewających swoje zaklęcia. Słudzy natury z łatwością powinni sobie poradzić z dusznicą, która powoli sunęła w stronę umocnionej gospody. Gabor zatrzymał sanie i przywołał ręką stajennych by zaopiekowali się zwierzętami i pojazdem. Odwrócił się do elfa i posłał mu szeroki uśmiech w którym widać było ulgę. Wędrowiec odwzajemnił uśmiech choć z trochę mniejszym entuzjazmem. Zeszli z sań i elf poszedł sprawdzić ranną nogę konia. Nie była głęboka, lecz on pokręcił z niezadowoleniem głową.
- Jesteś w stanie to opatrzyć? – Zapytał z troską w głosie krasnolud.
- Nie o ranę się obawiam, lecz o wilka, który ją zadał. Któż może wiedzieć co spowodowało przemianę w zombi? Magia, zaraza czy klątwa, trudno je odróżnić i na każdą trzeba innych środków leczących.
Z jednej ze swoich licznych kieszeni wyjął małą fiolkę pełną czerwonawego płynu i podał ją krasnoludowi.
- Podawaj mu trzy krople na wiadro wody codziennie przez cały tydzień. Jeśli… brońcie bogowie jego oczy mimo wszystko zaczną zachodzić bielmem, zabij go. Śmierć będzie lepsza niż los przeklętego zwierzęcia.
Nastała cisza. Wędrowiec wstał i spojrzał na pobliskie góry. Coś musi być przyczyną tych wszystkich anomalii. Dusznica nigdy nie zjawia się od tak sobie – zastanawiał się
Druidzi utworzyli już krąg i zaczęli swą wspólną modlitwę do sił natury. Przed wałami obronnymi pojawiała się ściana z wiatru. Krasnolud oglądał walkę z fascynacją na twarzy. Elf przez chwilę oceniał sytuację, po czym uznał, iż jego pomoc nie jest potrzebna.
- Idę do gospody i zamówię jakieś trunki, odprężymy się i pogadamy trochę,
- Dobrze, ja tym czasem postaram się załatwić pochówek dla mojego towarzysza.
Szaro-skóry wędrowiec pokiwał głową i zwrócił się w stronę budynku. Odprowadziły go okrzyki uradowanych strażników. Otworzył elegancko zdobione drzwi i wkroczył do środka. Gospoda w środku nie wyróżniała się spośród innych elfickich, w których bywał. Na śnieżnobiałych ścianach wisiały kunsztowne arrasy. Na specjalnych stolikach w rogach sali stały misterne figurki, przedstawiające wojowników i magów w wirze walki. Magiczne pochodnie wypełniały pomieszczenie swym białym światłem. Przy stolikach siedziało w sumie pięciu jego białych kuzynów. Zmierzyli go spojrzeniami, w których kryło się zdumienie. On jednak był przyzwyczajony do sensacji jaką sobą sprawiał i nie zwracając na nich uwagi podszedł do lady, za którą stała piękna czarnowłosa elfka. Dla siebie zamówił białego pięciolatka, a dla krasnoluda wziął dużą butlę mocnej gorzałki. Odchodząc puścił oko do uroczej szynkarki i udał się z trunkami do pobliskiego stołu.
Gdy tak smakował swoje wino z misternie wykonanego kielicha, drzwi gospody otwarły się raptownie i do środka wpadł z typową dla swojej rasy gwałtownością Gabor. Otrzepał się ze śniegu, nic sobie nie robiąc z elfów, na których twarzach niesmak mieszał się ze zdziwieniem. Jeden z młodzików wstał i zaczął parodiować ruchy krasnoluda ku ubawie swoich towarzyszy. Gabor położył rękę na rękojeści sztyletu, jakby miał zamiar rzucić go w stronę żartownisia. Jednak odrzucił tą kuszącą myśl i przysiadł się do spokojnie obserwującego zajście szarego wędrowcy. Odkorkował butelkę i przepłukał zaschnięte gardło.
- Nie przedstawiłem się. Gabor Hugant oficer zaopatrzenia księcia Normona II.
Elf kiwnął głową, jakby zastanawiał się czy zdradzić rozmówcy swe imię.
- Artan Ilr… nekromanta. – ostatnie słowo wypowiedział z wyraźną niechęcią. Plebs zawsze reagował z przerażeniem na nie, mimo iż głównym celem nekromantów była pomoc z uciążliwymi duchami i klątwami. Elf uznał, że powodem jest aura tajemniczości wokoło każdego w tym fachu. Dlatego ograniczył ilość osób znających jego zawód by ograniczyć sobie nieprzyjemności.
- Tego się domyśliłem Artan, nikt z poza twojego cechu nie poradził by sobie tak szybko z wąpierzem. Słyszałem ,iż te bestie są w stanie rozgnieść grupę zbrojnych.
Nekromanta się lekko uśmiechnął.
-Bestie… eh w sumie to tylko zwierzęta, co prawda odporne na zwykłą stal, ale nigdy nie atakują dla zabawy jak zwykle się myśli…
Na zewnątrz zapanowało poruszenie. Dochodziły do nich tylko niezrozumiałe okrzyki. Młodziki wstały i dobyły mieczy i rapierów. Tylko siwiejący mag pozostał na swoim miejscu i nie zdradzając żadnych oznak zainteresowania sączył wino.
Do środka gromada postaci niosących swojego towarzysza. Gabor po chwili zorientował się, że nowo przybyli są ludźmi. Ubrania nie różniące się za bardzo od wyprawionych zwierzęcych skór, a do tego smród niemytych ciał. Bogowie wiedzą, co oni robią na północy z dala od swoich stepów. Postać, którą wnieśli wyrywała się i wydawała przedziwne odgłosy.
Szary elf rzekł coś w ich dziwnej mowie, wskazując na pobliski stół. Ludzie wypełnili jego polecenie po chwili zdumienia, kładąc opętana postać na stole. Skąd mogli spodziewać się, iż tu na dalekiej północy spotkają elfa mówiącego w ich języku. Nekromanta wstał i podszedł do leżącego na stole człowieka. Przyglądał się mu przez chwilę, po czym zdjął z pleców laskę. Końcem przedstawiającym orle szpony zaciśnięte na kuli, dotknął piersi opętanego i spokojnie powiedział
- Klid
Ciało zesztywniało, tylko oczy mężczyzny wirowały we wszystkich możliwych kierunkach. Artan spokojnie przeszukiwał kieszenie skórzanej kamizelki noszonej pod płaszczem. Z jednej wyjął mały lśniący czarny kamyk z dziurką, przez która przechodził miedziany łańcuszek. Osoby będące w Sali utworzyły okrąg zachowując pewna odległość od nekromanty, który właśnie rozpoczął inwokację. Puścił kamyk, który pozostał w powietrzu i zaczął rysować błyszczącą elipsę nad opętanym. Gwałtownym ruchem przełożył rękę przez narysowany w powietrzu znak i zacisnął palce na czymś nie widocznym. Przez chwilę siłował się z tym, po czym cały czas nie przestawając wymawiać formuły zaklęcia, wyciągnął dłoń. Nad leżącym człowiekiem pojawiła się srebrzysta dusza. Lewitujący w powietrzu kamień rozbłysnął i wessał ją. Elf schwytał go i wsunął do kieszeni. Poklepał zdezorientowanego człowieka to ramieniu i jakby nic usiadł przy swoim stole.
Ludzie szybko zaopiekowali się swoim towarzyszem, a przywódca grupy podszedł do nekromanty
- Dziękuję ci szamanie za pomoc – rozpoczął rozmowę we własnym języku – zdaje się, iż władasz naszą mową.
- Tak, parę lat temu zawędrowałem daleko na południe – odrzekł elf i wskazał na wolne krzesło, by spoczął.
- Co mu się stało ? – zapytał siadając.
- Opętanie. I nie było by nic strasznego, gdyby ta dusza nie była elfią i w dodatku kobiecą, ale tego ostatniego mu niemów. Z wiadomych powodów miała problemy z panowaniem nad ciałem. – pociągnął łyk wina – a co grupka ludzi robi tak daleko na północy?
- Karawana, prowadziliśmy dwadzieścia wozów z pięcioma dziesiątkami zbrojnych. Trzeciego dnia od wejścia na ten szlak zaatakowała nas wataha zwierząt i kopa bandytów. Okazało się, że to nie bandyci, a ożywieńcy. Na nic zdała się nasza stal więc musieliśmy uciekać. Zostało nas dwudziestu trzech, z czego sześciu rannych leży na wozach niezdolnych do niczego. Wiesz może, co jest przyczyną tego ataku na nas?
Elf wzruszył ramionami
- Wiem tylko tyle, co ty. Mnie i krasnoluda też napadła wataha wilków.
Człowiek westchnął bezradnie, wstał i ruszył w kierunku swoich ludzi, którzy już zamówili napitki. Starali się uspokoić i rozluźnić po ostatnich przeżyciach. Nekromanta zwrócił poważne spojrzenie na krasnoluda.
- Gromady dzikich zwierząt i zombi atakujące wędrowców, ożywieńcy, a na dokładkę zbłąkane dusze szukające ciał. Nie ma szans się stąd wydostać, jeśli nawet dobrze uzbrojona liczna karawana nie mogła się przebić.
- To co zamierzasz – rzekł Gabor i pociągnął głęboki łyk z butelki.
Elf wstał od stołu .
- Pogadam z właścicielem, może zna jakieś przyczyny tych zdarzeń…




Puk, puk…
- Wejść – odezwał się twardy głos i Artan powoli wkroczył do środka.
Pomieszczenie w przeciwieństwie do sali głównej nie miało zbędnych ozdób. Pod ścianami wisiały rzędy półek wypełnione teczkami i stertami papierów. Po środku przy biurku siedział jednoręki elf. Zmarszczki na jego twarzy mieszały się ze starymi bliznami. Jego długie siwe włosy opadały mu na ramiona. Wskazał podbródkiem na stojące przed nim krzesło.
- Co cię sprowadza do mnie, nieznajomy?
- Mam kilka pytań… chodzi o sytuacje zaistniałą w Płaskich Górach.
Stary elf zmierzył go wzrokiem.
- Nie jesteś chyba jednym z tych poszukujących przygód młokosów. Te góry stały się grobem dla wielu takich śmiałków. Lepiej….
- Zapewniam cię, że kierują mną wyższe cele niż chęć zdobycia wrażeń – przerwał mu ostro Artan.
Siwo włosy uśmiechnął się lekko.
- Może się myliłem co do ciebie… Pytaj! Co chcesz wiedzieć?
- Od kiedy się zaczęły te napaści.
- Jakiś niecały rok temu przyjechała tu grupa młodzików. Wypytywali się o miejsca gdzie mogą szukać „skarbu” itd. Wyciągali od mojej córki informacje o krypcie leżącej wgłębi skalnego labiryntu. Nie wiadomo, kto ją zbudował i dla kogo. Raz tylko zapuściłem się w tę okolicę lecz nigdy nie wszedłem do środka. Tam… było coś, co napawało mnie strachem, mnie który przetrwał tyle bitew. Ci głupcy zapewne tam weszli. Pięć dni później powrócił jeden, tylko jeden. Ciągle oglądał się za siebie i prawie nic nie mówił. Tej samej nocy coś go wywlokło z gospody, poza tym zabiło dwóch moich strażników. Został po nim tylko sztylet wbity w ścianę, chyba starał się bronić. – wziął głęboki oddech – …i zaczęło się. Na początku pojedyncze zaginięcia, ataki dzikich stworzeń, lecz z każdym miesiącem było ich coraz więcej. Ostatnio nie było tu żadnych karawan. Ci goście w sali są tu od dwóch miesiący.
Nekromanta słyszał o potężnym labiryncie szczelin. Wielu śmiałków starało się znaleźć drogę poprzez niego do morskiego wybrzeża. Raz nawet kilkoro książąt opłaciło potężną wyprawę, lecz kupcy nie byli w stanie się dogadać co do kierunków i podzielili się na mniejsze grupki i pobłądzili. Całość spełzła na niczym.
- Więc wszystko zaczęło się od krypty…
- Nawet nie myśl o tym!! - wybuchnął – nikt nie wróci stamtąd. Posłałem gołębia z wiadomością do Stalowego Pawręża, twierdzy na drugim końcu traktu…
Szary elf zaczął się śmiać
- Ty nic nie wiesz. Na zewnątrz panuje wojna. Kupieckie miasta atakują się nawzajem i nasyłają najemników. Stalowy Pawręż spłonął jako jeden z pierwszych, a całą załogę wycięto w pień. Opowiedział się nie po tej stronie, później mówiono– Jego głos zmienił się z rozbawionego w twardy. – Nie będzie żadnych posiłków. Jesteśmy zdani tylko na siebie.
- Wiem co chcesz zrobić i wiedz, że nie pozwolę, by ktoś ze straży zbliżył się do tego przeklętego miejsca. Koniec rozmowy.
Artan wpatrywał się we wzburzone oblicze właściciela przybytku.
- Dobrze. Masz może jeszcze ten sztylet?




Mag prychnął z pogardą gdy Artan przechodził obok niego. Usiadł naprzeciwko krasnoluda i zaczął się zastanawiać nad tymi informacjami, które uzyskał.
- O co mu chodziło? – Gabor wyrwał go z rozmyślań.
- Eh… magowie uważają się za lepszych od nekromantów. Oni używają własnej energii do zaklęć, podczas gdy my zbieramy i gromadzimy cudzą., ludzi, dusz, zwierząt itp. Rzadko kiedy nekromanta posiada własne wrodzone zdolności.
- Więc ludzie słusznie się was boją. – rzekł z udawanym strachem na twarzy – Możecie kraść energią od innych. A myślałem, że taki miły z ciebie gość.
Elf uśmiechnął się:
- Humor trzyma się ciebie krasnoludzie bardziej niż twoich kuzynów. Teraz może nam się przydać – Zmarkotniał.
- Jest aż tak źle?
- Trudno powiedzieć… Ustaliłem, iż źródłem prawdopodobnie jest pewna krypta leżąca gdzieś w pobliskim labiryncie skalnym. - Podniósł w ręce sztylet nieszczęsnego młodzika – Kierownik gospody pożyczył mi go, powinienem móc odszukać właściciela, a raczej jego ciało, lecz pozostajemy bez wsparcia. Ten stary elf nie ma zamiaru ruszać stąd swoich ludzi.
- Widocznie ma jeszcze nadzieję na przeczekanie tej sytuacji. A ty? Co masz zamiar zrobić?
- Niedojdę tam sam, czy nawet z dwoma towarzyszami. Płaskie Góry nawet wcześniej nie cieszyły się mianem spokojnego i bezpiecznego miejsca. Bóg wie co można spotkać po drodze.
- Jeśli masz jakiś pomysł na ruszenie się z tego miejsca, jestem z tobą.
Nekromanta uśmiechnął się i wyciągnął na krześle. Powoli skierował wzrok w kierunku gromady ludzi.





Skoro świt drużyna ludzi prowadzona przez nekromantę i krasnoluda wyruszyła do skalnego labiryntu. Już kilka godzin kluczyli tak po wypłukanych przez wodę korytarzach. Huk wody spadającej z niewielkiego wodospadu odbijał się od wapiennych ścian potęgując dźwięk. Nadal płynął dzięki zasilającemu go gorącemu źródłu, mimo późnej zimy. Elf zabronił by, zatrzymywali się przy nim na dłużej niż napełnienie bukłaków świeżą wodą. Wszędzie węszył zagrożenie, co spotęgowało przerażenie u ludzi. Podskakiwali na dźwięk spadających kropel wody i szeroko otwartymi oczami rozglądali się wokoło.
- Po co oni opuszczali swoje ciepłe stepy? Przecież nie są przygotowani do wyzwań czyhających na nich podczas podróży - narzekał krasnolud wiedząc, że zrozumie go tylko elf.
Artan puścił Gabora przodem, by wybadał, czy korytarz jest stabilny.
- Z tego samego powodu, co twoi kuzyni kopią tunele pod naszymi nogami, chęci poznania świata.
- Nie porównuj mojej rasy do tych trzęsących z przerażenia portkami ludzi.
Elf Uśmiechnął się.
- Strach jest zawsze taki sam. Na przykład kto jest bardziej przerażony, mały chłopiec który ma w nocy wejść do lasu, czy wojownik idący do bitwy... – zrobił krótką przerwę gdy przeciskał się przez szczelinę.
- Różnimy się jedynie panowaniem nad nim. Żyjesz już ponad sto lat i nie przeżywasz już tak mocno wszystkiego. Natomiast nieliczni ludzie dożyją twojego wieku i to jako nieruchliwi chorowici starcy. Między innymi dlatego żyją tak intensywne. Chcą zaznać jak najwięcej w swym krótkim żywocie…
Z góry stoczyło się kilka kamyków. Artan stanął w miejscu i zwrócił wzrok ku górze. Jego bystre oczy przeszukiwały każdą część skały znajdującej się nad nimi. Powoli opuścił wzrok i ruszył dalej korytarzem. Nie kontynuował rozmowy z Gaborem, lecz zaczął dyskretnie przeszukiwać swoje kieszenie z komponentami do zaklęć. Coś mówiło mu, że nie są sami w tym labiryncie. Czuł na karku wzrok jakiejś istoty, lecz nie mógł jej zobaczyć. Uznał, iż trzeba ją zlokalizować w inny sposób. Po chwili znalazł to czego szukał. Malutką muszelkę po specjalnym gatunku skorupiaka. Włożył ją pomiędzy dwa palce i wypowiedział ledwie słyszalnym głosem.
- Kés érzék
Zaklęcie podziałało. Możliwości jego słuchu kilka krotnie wzrosły. Do jego uszu dochodziły odgłosy bicia serca każdego z towarzyszy wyprawy. Lecz nie to było jego celem. Odrzucił dźwięki wydawane, przez drużynę i poszukiwał czegoś innego. Nic… cisza, lecz… Dźwięk zniknął chwilę po tym jak się pojawił. Elf skupił się jeszcze bardziej. Odgłos znowu się pojawił, a nekromanta usłyszał go wyraźniej. Był to chichot. Krótki, lecz było słychać w nim złośliwość stworzenia.
Jednak nie zdawało mi się – pomyślał.
Śmiech pojawiał się w nierównych odstępach czasowych. Raz z przodu, a następnie z tyłu.
Jest szybki, a w dodatku nie jestem w stanie go zaobserwować. Kim, lub czy jest ono…
Chichot rozległ się tuż obok. Artan szybko skierował wzrok w miejsce znajdujące się jedynie pół metra od jego ramienia. Z przerażeniem stwierdził, iż wpatruje się w parę czarnych oczu. Pod nimi otworzyła się mała szczelina naszpikowana malutkimi ząbkami. Licho, malutki demon znany z szybkości i tego, że świetnie maskuje się w każdym otoczeniu. Zazwyczaj niegroźny, głównie psoci zwykłym kmiotkom. Ten był, najwyraźniej wyjątkiem od reguły. Skoczył na niego, nim elf zdążył dokończyć ruch ręki mający na celu osłonę głowy. Stworzenie chlasnęło go kilka razy w twarz ostrymi jak brzytwa pazurami. Poczuł krew spływającą mu po policzkach. Demon usadowił się na jego prawej ręce zaciskając z niewiarygodną siłą, jak na tak małe stworzenie szpony dolnych kończyn. Nekromanta czół jak krew przestaje płynąć, przez ściśnięte żyły. Z każdą następną sekundą z powodu odrętwienia tracił coraz bardziej kontrolę nad nią. Drugą ręką próbował zrzucić demona, lecz bezskutecznie. Towarzysze zaskoczeni obserwowali zaistniałą sytuację. Pierwszy zareagował Gabor.
- Won mi stąd poczwaro! – krzykną zamachując się swoim młotem.
Licho pod wpływem uderzenia puściło rękę Artana i skoczyło powrotem na skalną ścianę. Oczom krasnoluda ukazała się poharatana twarz elfa. Cios nie był zbyt mocny, ale i tak ogłuszył biedaka, który zaczął się zataczać. Ludzie otrząsnęli się z zaskoczenia i z różnym skutkiem zaczęli atakować demona, który zaczął skakać pomiędzy nimi slalomem. Zapanowało zamieszanie, którego wytrącony z równowagi umysł Artana nie mógł ogarnąć. Okrzyki i skowyty potęgowały tylko to. Jego mózg z trudem zarejestrował, iż całkowicie stracił kontrolę nad prawą ręką.
Co to stworzenie mi zrobiło.
Czas na rozmyślenia gwałtownie się skończył, gdy licho po raz kolejny rzuciło się na nekromantę. O dziwo tym razem udało u się zasłonić twarz zdrową ręką unikając tym samym unikając kolejnych obrażeń na głowie. Ciężar demona zachwiał odzyskaną przed chwilą równowagą. Artan poczuł jak zęby poczwary przebijają warstwy ubrania a następnie skórę. Ból, który poczuł był jak wiadro zimnej wody wylane na głowę. Jednocześnie obudził w nim gniew, nie tylko na stworzenie, ale i na siebie, że pozwolił zaskoczyć się. Wściekłość łamała w nim wszelkie bariery. Zaczął wymachiwać ręką, starając się zrzucić demona, lecz ten tylko mocniej zaciskał szczęki. Tego było już za wiele.
- Dľin – Krzyknął.
Głos odbijał się od ścian szczeliny tworząc pogłos. Był pełen stanowczości i gniewu, ale było w nim coś jeszcze. Powietrze wypełniła przerażająca pustka. Do ludzi i krasnoluda dotarło co się stało, dopiero wtedy gdy licho bezwiednie zsunęło się na ziemię.
- Jednym słowem – rzekł Harn, przodownik karawany
Wszyscy zadali sobie sprawę z wysokiej mocy elfa, po tym jak wyciągnął duszę z opętanego człowieka. Jednak to, że wystarczyło tylko jedno jego słowo, bez żadnych gestów by zabić to stworzenie. W głowach ludzi ożyły legendy o okrutnych nekromantach siejących śmierć i zniszczenie.
Tym czasem elf oddychał ciężko. Adrenalina powoli opadała, a jednak coś było nie tak. Osłabienie organizmu nie mogło być aż tak duże. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać. Słabość zaczęła ogarniać całe jego ciało. Nekromanta uświadomił sobie co się dzieje, na kilka sekund przed utartą przytomności. Ugryzienie licha zawierało usypiającą truciznę.





Powoli otworzył oczy. Znajdował się razem z resztą drużyny w jamie o kształcie elipsy. Światło, które wpadało do niego przez otwór w sklepieniu było już znacznie słabsze, co oznaczało, iż spał dłuższy czas. Spróbował wstać. Ból w lewej ręce odezwał się gwałtownie, lecz był słabszy niż ostatnio.
- Obudził się nareszcie nasz śpiący królewicz – rzekł Gabor swym głębokim barytonem. – jak się czujesz?
- Już lepiej… - odparł słabo.
- Cy, cy…. Nadal wyglądasz mizernie, czekaj mam coś co postawi cię na nogi – i z cholewy buta wyciągnął flaszkę, którą podsunął elfowi pod nos.
Opary wysoko procentowej gorzałki udrożniły mu całe drogi oddechowe. Delikatnie odsunął butelkę
- Nie, dzięki – i z leżącego obok plecaka wyciągnął własny bukłak z wodą bez procentów – Długo spałem?
- Ponad dwie godziny. Gdy kimałeś zabraliśmy ciebie, oraz tego rannego człowieka i poszliśmy szukać jakiegoś miejsca na spoczynek. Godzinę temu tutaj trafiliśmy, odpoczynek należy się nam po całym dniu kluczenia tymi tunelami.
Nekromanta rozejrzał się. Dokoła oparci o siebie spali ludzie. Wartownicy czuwali przy obu wyjściach z jamy, lecz z jednym coś było nie tak. Człowiek pełniący straż utrzymywał dużą odległość od niego. Z obnażonym mieczem spoglądał co chwila z przerażeniem w głąb ciemnego tunelu. Artan nie dziwił mu się, on sam odczuł nieprzyjemne mrowienie na plecach. Powoli wstał opierając się na kosturze i ruszył w kierunku szczeliny. Wartownik widząc co zamierza, cofnął się jeszcze bardziej w stroną towarzyszy, bojąc się, że z mroku wyskoczy potwór, który zwęszył zapach elfa. Nic takiego się nie stało i młody nekromanta spokojnie wkroczył w ciemność. Uspokoił oddech i zaczął wsłuchiwać się w martwą ciszę. Nic. Nawet odgłosu kropli wody rozpryskującej się na kamieniu. Wyciągnął kostur przed siebie i szeptem wypowiedział krótką formułę zaklęcia.
- Bytśe…
Korytarz wypełniło blade światło. Tunel był przeciwieństwem tych, którymi podróżowali. Ścian nie pokrywały mchy i inne porosty, a po ziemi nie chodziły żadne owady. Elf spojrzał w głąb prostego korytarza starając się wypatrzyć jego koniec. Wzmocnił nawet światło, lecz bezskutecznie. W głębi umysłu instynkt krzyczał mu by uciekał. Stłamsił go i zbeształ siebie za oznakę słabości. Starał się wyczuć zakłócenia w energii, co wskazywało by na klątwę, lub przekleństwo. Niestety, albo raczej na szczęście nic nie wyczuł, lecz wiedział jedno. Ta droga prowadzi w objęcia śmierci. Z za pleców doszły go ciężkie odgłosy kroków krasnoluda.
- Wyczułeś coś?
- Nie. Nic prócz tej aury niebezpieczeństwa, którą wszyscy czujemy.
Nastała cisza, lecz Gabor zaraz ją przerwał. Nie mógł jej ścierpieć.
- To co, jak tylko się obudzą idziemy dalej.
Elf rzucił mu spojrzenie w, którym mieszało się niedowierzanie z ironicznym rozbawieniem. Krasnolud poczuł się jak małe dziecko, które zadało niemądre pytanie.
- Oczywiście, że nie. Wychodzimy stąd. Nie mam zamiaru prowadzić was w paszczę demona. Znajdziemy inną drogę - mówiąc to zgasił światło i ruszył do jamy w której odpoczywali jego ludzcy towarzysze.
- A jaką mas pewność, iż istnieje inna droga?
Nekromanta uśmiechnął się do siebie.
- Nie mam, a tą pójdziemy tylko wtedy gdy nie będziemy mieć wyboru. Koniec dyskusji! - Po chwili zaklaskał w dłonie: - Pobudka panowie, wstawać. Nim nastanie noc musimy być jak najdalej stąd.
Wyrwani ze snu ludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem, nie rozumiejąc dlaczego maja wracać. Harnowi wystarczyło krótkie spojrzenie w oczy elfa i zaraz zaczął poganiać swoich ludzi. Zapanowało zamieszanie, ludzie ziewali, rozmawiali itp. Tymczasem wartownik przy korytarzu, którym przyszli zauważył nieznaczny ruch w nim. Wyciągnął dwustronny topór z za pasa i przygotował się do zamachu.
- Kto tam!
Odpowiedziała mu cisza. Powoli wkroczył do tunelu, w którym panował o tej porze dnia już półmrok. Niespodziewanie do uszu wartownika dobiegł odgłos mlaskania. Zdążył poprawić uchwyt na swojej broni nim tajemniczy stwór ruszył na niego. Jego krzyk ostrzegł nie zdających sobie sprawy z zagrożenia ludzi. W pośpiechu chwytali za broń. Potwór w większości skryty w cieniu wyciągał swoją długą okrytą łuskami łapę w kierunku sparaliżowanego ze strachu człowieka. Długie i ostre jak brzytwa pazury sięgały już prawie jego gardła, gdy rozległ się świst a później ohydny skowyt. Strzała wbiła się w biceps potwora, unieruchamiając go. Stworzenie cofnęło się, co dało chwilę ludziom na ustawienie się w półkolu przy wejściu i większej grupie możliwość atakowania. Nekromanta nałożył kolejną strzałę ze srebrnym grotem na cięciwę i spojrzał w głąb tunelu. Monstrum nie było same, lecz wąski korytarz dawał możliwość przemieszczania się obok siebie najwyżej dwóm osobom. Potwory zaczęły wyskakiwać pojedynczo z tunelu lecz nie były w stanie przebić się przez mur ludzkich ostrzy. Szczęk odbitego ostrza, głuche dudnienie gdy cios spadał na tarcze. Krzyk człowieka, lub monstrum zranionego podczas wymiany ataków. I tak przez kilka minut. Jednak czas grał na niekorzyść ludzi. Kilku z obrażeniami musiało się wycofać do wnętrza jamy, by zatamować krwawiące rany. Linia wojowników powoli przemieszczała się w głąb jaskini. Nekromanta widział jak trudna staje się sytuacja. Nikt nie wiedział ile jeszcze czai się potworów w tym korytarzu. Podjął decyzję. Wystrzelił jeszcze jedną strzałę trafiając przeciwnika w mostek, po czym zarzucił łuk przez ramię i wziął do ręki kościany kostur.
- Za mną!! – krzyknął do towarzyszy i skoczył w mroczny tunel, którego się tak obawiał. Rzucił zaklęcie światła i w duszy modlił się by jego lęk był bezpodstawny. Za sobą słyszał biegnących wojowników, obejrzał się by sprawdzić ilu się udało. Ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że byli wszyscy. Rannych wspierali ich koledzy. Przynajmniej jedna dobra rzecz tego pechowego dnia. Biegli dalej, korytarz prowadził prosto. Nekromanta bardziej poczuł niż zaobserwował, iż tunel opada i prowadzi w dół.
- To nie dla mnie - dobiegł go z za pleców głos Gabora. - Jakiś młodzik powinien biegać po labiryntach i walczyć dla własnej uciechy, a nie ja.
- A co miałeś zamiar spędzić resztę życia w domu popijając trunki z sąsiadami, a żeby żonka wokół ciebie…
Biegli dalej. Odgłosy sapiących uciekinierów wzmagał pogłos w tunelu, gdy nagle z tyłu któryś z ludzi krzyknął.
- Stójcie! Stójcie, już nas nie gonią…
Grupa wojowników wyhamowała. Nastała cisza, każdy wytężał słuch by sprawdzić czy pościg zaprzestał ich gonić. Nic jej nie zmąciło, więc ludzie odetchnęli z ulgą.
- Udało się! Uciekliśmy! – krzyknął ktoś
- Co się udało?! – skarcił go elf. – Nie słychać ich z tyłu. To może oznaczać, że spróbują nas zajść z innej strony, lub co gorsza… jest tu coś czego one się boją. – tymi słowami zdusił radość w zarodku. Nastało nieprzyjazne milczenie.
- Dobra ruszamy dalej… tylko spokojnie, jakbyście coś usłyszeli to zaraz mówcie..
Ruszyli dalej. Atmosfera była grobowa, na dodatek światło wytworzone przez Artana dodawało nieprzyjaznego nastroju. Kilka razy zatrzymali się i nasłuchiwali odgłosów pogoni. Za każdym razem witała ich samotna cisza. Powoli wyprowadzało to wszystkich z równowagi. Elf zarządził postój, wystawił podwójne warty i nakazał wszystkim sen. Ludzie usiedli przy ścianach, lecz nie mieli zamiaru spać. Cały czas czuli niesprecyzowane niebezpieczeństwo kryjące się w ciemności. Nekromanta westchnął, umieścił kostur w szczelinie skalnej, świecącym końcem na zewnątrz. Jako elf był w stanie widzieć w ciemności do kilkunastu metrów, lecz jego ludzcy towarzysze potrzebowali źródła światła. Usiadł pomiędzy Harnem a Gaborem, nie starając się nawet rozpocząć rozmowy. Nawet po gruboskórnym krasnoludzie widać było zestresowanie. Dla swojego dobra nie miał zamiaru wyrywać go z tego stanu. Siedzący wokoło ludzie wytężali tak mocno słuch by usłyszeć jakikolwiek szelest, że aż podskoczyli na pierwsze słowa pieśni. Na początku ze zdziwieniem wpatrywali się w Artana, jak on mógł w takim momencie śpiewać. Pieśń była z rodzinnych stron elfa. Jego pradziadowie śpiewali ją wędrując na górskich graniach, czy pośród śnieżnych zamieci. Spokojna melodia pozwoliła rozluźnić się wojownikom. Nie wiedzieli nawet kiedy zapadali w upragniony sen. Nekromanta śpiewał jednak dalej, kolejne dziś już zapomniane relikty jego kultury pośród głuchych skał…




Korytarz zmieniał się w miarę posuwania się do przodu. Surowe skaliste ściany tunelu zaczęły ustępować miejsca kształtowanym ręką rzemieślnika. Sklepienie przybrało półkolisty kształt, który oznaczał, że budowę przejścia musieli na tym odcinku prowadzić wykształceni inżynierowie. Po odpoczynku atmosfera w drużynie uległą poprawie. Elf wziął to za dobry znak. Artan pierwszy zauważył upragniony koniec tunelu. Był gotów stawić czoło wyzwaniom, które czaiły się za nim.
- Przygotować się – rzucił krótką komendę.
Adrenalina zaczęła podnosić się u wszystkich, ostatnie metry przebiegli. Ich oczom ukazał się niesamowity obraz. Znaleźli się w olbrzymiej komnacie. Sąsiednie ściany i sklepienie nie znajdowały się w zasięgu światła. Na murowanej podłodze znajdowały się… groby. Dziesiątki nagrobków okrytych kurzem znajdowało się przed nimi, kto wie ile skrywało się w ciemności przed ich wzrokiem.
- Cmentarz – rzekł pozbawionym wyrazu głosem Gabor.
Nekromanta podszedł do znajdującej się przed nim tablicy i starł z niej wiekową zawiesinę kurzu. Przez chwilę wpatrywał się w prastare runy.


Zatracony Zdrajca Swej Rasy
Spoczywa W Krypcie Przed Tobą

Nie Sposób Wymienić Jego Grzechy
Przeklęci Wojowie Których Pociągnął Za Sobą
Niech Nigdy Nie Zaznają Odkupienia

Odejdź

Ty Który Czytasz Tę Wiadomość
Nie Zakłócaj Spokoju Zmarłych

Oni Nie Wybaczają


- Przeklęty… - tekst mógł oznajmiać tylko jedno. Ożywieńcy. Co prawda nekromanta nie może sobie wyobrazić lepszego miejsca do walki jak stary cmentarz gdzie cząstki energii życiowej uwolniły się z ciał i swobodnie unosiły się w powietrzu gotowe do użycia, jednak znajdowali się pod ziemią, a on nie wiedział ile może wytrzymać ta komnata. Jego towarzysze także byli narażeni, ponieważ przy tak starym cmentarzu czary nekromanty mogły mieć ogromną siłę rażenia.
- No to przynajmniej wiemy czego bały się te potwory z którymi wczoraj walczyliśmy – rzekł z sarkazmem krasnolud. Rozmawiał on z elfem w mowie północy, dzięki czemu ludzie nie zrozumieli jej. Artan uznał, że lepiej ich nie informować o dokonanym przed chwilą odkryciu. Wiedział jak oni reagują na słowa klątwa albo przekleństwo. Nekromanta rozważył wszystkie możliwości i wybrał najbezpieczniejszą, co nie oznaczało, że była ona bezpieczna.
- Słuchajcie – zwrócił się do ludzi – na moją komendę pobiegniecie do przodu. Nie będziecie wdawać się w żadne walki. Prujecie jak najdalej, tylko pamiętajcie by trzymać się razem. Nikt nie może się odłączyć lub zostać z tyłu. – ostatnie słowa zwrócił do rannych i towarzyszy którzy ich wspierali. – Zrozumiano?
Odpowiedział mu pomruk. Teraz zwrócił się do Gabora.
- Biegniesz z nimi. Gdybym nie dołączył do was, znajdź drugie wyjście, inżynierowie robili zawsze zapasowe na wypadek zawału i wyprowadź ich.
Krasnolud nie odpowiedział tylko pokiwał głową. Elf utworzył świetlaną kulę i podał ją Harnowi by on i jego towarzysze mogli widzieć gdzie zmierzają. Nekromanta spojrzał jeszcze raz na wszystkich, po czym krzyknął - Teraz! – i gromada pobiegła przed siebie.
Harn prowadził swoich druhów. Ze wszystkich stron dochodziły ich zgrzyty odsuwanych pokryw i jęki orzywieńców, powstających ze swoich miejsc spoczynku pierwszy raz od niepamiętnych czasów. To mobilizowało ich do większego wysiłku. Nie zwracali uwagi czy biegną właśnie po kamiennej podłodze, czy szkielecie.
Tym czasem Artan spokojnie szedł do przodu. W ręku trzymał coraz bardziej żarzący się od wszechobecnej energii kostur. Zwinnie uniknął kilku cięć rdzewiejących mieczy i podążał dalej przed siebie. Za nim podążała stale powiększająca się grupa powolnych przeciwników. Niespodziewanie przed nim pojawiła się kolejna wataha, która -prawdopodobnie nie mogąc dogonić Gabora i ludzi – postanowiła - jeśli można uznać, iż ożywieńcy myślą - poczekać na kolejną ofiarę. Otoczyli go. Elf głośno westchnął. A więc to teraz. Wyciągnął przed siebie laskę i skupił się na gromadzeniu energii. Wokół pojawiła się blado zielona poświata, która bardzo szybko rozrastała się. W nadzwyczaj krótkim czasie kostur osiągnął, maksymalną ilość zgromadzonej energii i zaczął wydalać nadmiar. Młody nekromanta wyciągnął z kieszonki kawałek węgla brunatnego, który zdobył kiedyś w dolinach na południu. Umieścił go przed sobą. Kawałek rudy samoistnie unosił się dzięki nagromadzaniu mocy. Elf rozpoczął inwokację zaklęcia. Wrogowie znajdowali się zaledwie kilka kroków od niego gdy skończył. Najpierw na węgielku pojawił się płomyczek, w następnej chwili cała okolica płonęła. Wysuszone ciała zostały strawione przez ogień w przeciągu kilku uderzeń serca. Moc zaklęcia zdziwiła młodzieńca. Zazwyczaj tym czarem był w stanie zapalić jedną, najwyżej dwie osoby. Przeciwników jednak nie ubywało, przeciwnie było ich coraz więcej. Artan tylko się uśmiechnął i zaczął kolejne zaklęcie. Te było specjalnie stworzone do walki z ożywionymi. Rozpraszało energie życiową, tym samym przemieniając ich w zwykłe zwłoki lub kupkę kości i tkanek. Trzeba było jednak uważać by przypadkiem nie rozproszyć własnej siły życiowej, doprowadziło by to do omdlenia, a nawet do śmierci. Wraz z zakończeniem ostatniego słowa ożywieńcy znajdujący się w zasięgu zaklęcia, przestali istnieć. Ich zwłoki rozpadały się na strzępy wysuszonej skóry i kości, których nie trzymała razem żadna siła. Ilość energii w powietrzu znacznie wzrosła i Artan zaczął biec. Teraz wystarczył jedynie ruch kosturem by unieszkodliwić grupę wrogów. Jedni zapalali się, inni znowu rozpadali na kawałki. Nekromanta przeraził się z powodu mocy, jaką posiadał.
- Dobrze, że pobiegli przodem. – uznał – Musiałbym uważać, by nie zahaczyć o nich zaklęciem.
Napastników wciąż przybywało, jak wielki może być ten cmentarz. Jest ich zbyt wielu. Niedługo skończą mi się komponenty do zaklęć. Jeżeli tak wygląda sytuacja muszę zastosować drastyczne środki. Zatrzymał się w miejscu i zgromadził dużą ilość mocy, po czym wypuścił ją w kierunku niewidocznego sklepienia. Nim dotarł do niego odgłos uderzenia i walącego się sufitu, elf zdążył utworzyć wokół siebie strefę ochronną i biegł do przodu. Wokół rozpętało się piekło.





Harn i jego towarzysze dotarli do końca cmentarza zostawiając za sobą niezliczoną rzesze ożywieńców. Stanęli przed dwoma obeliskami na których końcach żarzyło się blade światło. Dzięki niemu mogli dokładniej rozeznać się w okolicy. Znajdowali się na drodze prowadzącej do celu ich wyprawy. Wejście do krypty było wykwintnie zdobione. W niszach znajdujących się po obu stronach stały posągi przedstawiające najprawdopodobniej magów podczas rzucania czarów. Całość przygniatała swoją wielkością i przepychem zdobień. Wydawało się, iż znajdują się przed pałacem jakiegoś zamożnego władcy. Podświadomość przypominała jednak o tym, co zostawili za sobą i tym, co może przed nimi czekać.
- Któż został tu pochowany skoro strzegą tego miejsca potwory? – Harn zapytał rzeźby, nie oczekując odpowiedzi.
- Spójrzcie na to! – ktoś krzyknął.
Wszyscy obrócili się we wskazanym kierunku. Nad cmentarzem pojawiały się przeróżne rozbłyski. Dochodziły także do nich głuche odgłosy walki.
- Co ty tam wyprawiasz? – myślał Gabor. – Czy masz zamiar pokonać ich wszystkich. To może być nawet ponad twoje możliwości.
Drużyna stała w milczeniu i przyglądała się odległej batalii. Niespodziewanie sklepienie komnaty zaczęło się walić nad miejscem walki. Ogromne kawałki spadały w dół niszcząc wszystko co znajdowało się pod nim. Poczuli jak posadzka drży pod ich stopami. W powietrze wzbił się potężny tuman pyłu uniemożliwiając zaobserwowanie czegokolwiek.
- Kryć się! – krzyknął krasnolud. Mimo iż ludzie nie znali jego języka, domyślili się znaczenia tych słów.
Część wojowników schroniła się za obeliskami. Gabor dostrzegł młodego człowieka, który znieruchomiał ze zdziwienia. Wyciągnął z plecaka duży koc i podbiegł do niego. Szybkim ruchem podciął mu nogi. Nim człowiek zdążył się zorientować leżał na ziemi razem z krasnoludem przykryty kocem.
Tuman pyłu przeszedł nad nimi i zderzył się ze skalną ścianą. Odczekali około dwóch minut, poczym zdjęli koc i wstali. Pył w większości opadł, lecz mniejsze kruchy nadal szybowały w powietrzu tworząc sztuczną mgiełkę. Odnaleźli ludzi stojących za obeliskami. Po krótkiej radości, wszystkim nasunęło się jedno pytanie. - Co dalej?
Ich przemyślenia przerwały odgłosy kroków. Sięgali po broń i ustawili się pomiędzy dwoma kamiennymi obeliskami, starając się wypatrzyć twórcę odgłosów. Na granicy widoczności pojawiła się postać. Nie byli w stanie określić jej wyglądu. Do ich uszu doszedł stanowczy głos.
- Čiste vzduch.
Wiszący jeszcze w powietrzu pył natychmiast opadł. Nekromanta spokojnym krokiem ruszył w kierunku towarzyszy. Spoglądali na niego jak na oczywistą iluzję.
- Wszyscy cali?
-Ta… - odezwał się Gabor po czym uścisnął elfa - bardziej martwiliśmy się o ciebie. Coś ty tam wyczyniał?
- Nic nad czym bym mógł stracić kontrolę – odpowiedział mu z uśmiechem.
Ruszyli w kierunku krypty. Nekromanta obserwował posągi i mamrotał coś po cichu do siebie. Stanęli przed zdobionym portalem wejściem. Artan zwrócił się do towarzyszy.
- Dziękuję wam za to, że poszliście ze mną, ale dalej muszę iść sam. Tam na nic zda się wasza odwaga i stal – po chwili milczenia dodał – niedługo wrócę. Z tymi słowami wkroczył w gęsty mrok grobowca…




W pokoju jedynym źródłem światłą były palące się na dwuramiennym świeczniku woskowe świece. Obok nich na biurku leżały wypożyczone przez niego książki. Młody elf zdjął płaszcz i zawiesił go na poręczy fotela, a swój kostur oparł o bogato zdobioną biblioteczkę. Usiadł i podparł głowę ręką przyglądając się stosowi książek. Chwycił pokaźny tom roczników królewskich, obejrzał go w dłoniach i przysunął go do niewielkiego płomyka unoszącego się ze świeczki. Książka nie zajęła się od ognia. Nie omieszkali rzucić podstawowych zaklęć ochronnych, to dobrze o nich świadczy. On sam miał już do czynienia z pożarami, które wybuchły na skutek nie uwagi kronikarzy i skrybów. Artan odłożył ją na miejsce i sięgnął dłoniom do kieszonki w kołnierzu i wyciągnął zielonkawy kryształ. Położył go przed sobą obserwując odbijające się w nim światło. Palce zdrętwiały mu od tego krótkiego kontaktu z nim. Zacisnął więc dłoń w pięść, po czym otworzył pierwszy tom „Badań nad Liczami”. Przeglądał bezmyślnie strony, gdy uwagę jego przykuła pewna ilustracja.
Widniała na niej zakapturzona postać wchodząca do mrocznej krypty. Autor zdołał uchwycić towarzyszące temu wydarzeniu napięcie. Za postacią widać było stojących w bezruchu towarzyszy. Ilr uśmiechnął się, gdy z głębi jego umysłu wyłaniało się powoli wspomnienie. Zamknął oczy.

… ciemność znajdująca się przed nim nabierała wręcz stałego stanu skupienia. Bariera ta umożliwiła elfowi zrobić tylko kilka kroków. Stanął w miejscu zbierając do kupy swoją wolę. Zamknął oczy, ta ciemność była znacznie łagodniejsza i pozwoliła mu się opanować.
- Wszystko w porządku Szamanie Śmierci? – dobiegł go głos jednego z ludzkich towarzyszy.
Odwrócił głowę w jego kierunku i otworzył oczy. Grupa ludzi wraz z krasnoludem Gaborem stała zaledwie kilkanaście kroków od niego. Wszyscy mieli przerażone twarze, najwyraźniej starali się nie myśleć o mrocznym wejściu. On, który zaledwie klika uderzeń serca temu podnosił ich na duchu, był nie mniej przerażony. Czy to nie śmieszne, pomyślał. On nekromanta, który obcuje ze śmiercią niemal na co dzień boi się mroku. Nie była to co prawda zwykła ciemność i dobrze o tym wiedział, lecz jedyna droga prowadziła przez ten tunel. Każda następna sekunda zasiewała kolejne ziarno niepewności, więc czas grał tu na jego niekorzyść.
- Bytśe!! – krzyknął formułę zaklęcia ruszając jednocześnie biegiem przed siebie. Światło rozchodzące się od kostura starło się z ciemnością. Zdawało się, że ciemność absorbowała część światła. Zaklęcie zostało ograniczone do połowy normalnego zasięgu. Elf nie przejmował się tym. Biegł w głąb korytarza zastanawiając się cały czas co, lub kogo spotka na jego końcu.

Ilr uznał, że zacznie od czytania dzieł Sarka. W końcu przebił się przez wyjątkowo męczący, drętwy i wyjątkowo długi wstęp, w którym roiło się od przestróg, iż ta książka jest tylko i wyłącznie dla magów o najwyższym poziomie rozwoju. Od razu przekonał się, iż autor miał rację. Szczegółowe opisy rytuałów spowodowały by, że nie jednej osobie mignął by przed oczami ostatni posiłek. Doświadczenie elfa w także tym kierunku było wysokie. Dziękował po cichu swojemu martwemu mistrzowi za jego nauki. Dopiero teraz zrozumiał co miał na myśli, gdy opowiadał o „krwistych wolumach”. Tak nazywano potocznie księgi o wyższej magii śmierci. Tyle pytań błądziło mu po głowie. Dlaczego ta krypta? Tyle niepowiązanych ze sobą szczegółów, a w samym środku mały, niepozorny zielony kryształ.
Minuty ciągnęły się ślamazarnie jedna za drugą. Musiał już drugi raz wymieniać świece na nowe. Wyobraźnia, pobudzona przez krwawą lekturę, pracowała na najwyższych obrotach przechodząc powoli z umysłu w rzeczywistość. Miał wrażenie, że otaczające go cienie powoli, systematycznie zbliżają się do niego. Właśnie gdy zbliżał się do końca drugiego tomu natrafił na to czego szukał.

Lélekam zwany także Cielistym liczem to jeden z najniebezpieczniejszych rodzajów liczów. Nie wyróżnia się znaczącą ilością mocy, czy asortymentem czarów. Jego największym atutem jest forma jaką przybiera. W przeciwieństwie do swoich” krewniaków” jego dusza nie jest zawarta w żaden sposób w szkielecie, choć go wykorzystuje, ponieważ ukryta jest krysztale. Nie wiadomo jaka magia umożliwia stworzenie widmowego ciała, wokoło kośćca, lecz zazwyczaj zniszczenie klejnotu umożliwia rozprawienie się z nim. To tylko z pozoru łatwe zadanie. Kryształ nasiąknięty esencją licza jest odporny na ogień, kwas, jakikolwiek rodzaj metalu i większość szkół magii. Jednak gdy zostanie zniszczony rozpada się tracąc swoje właściwości.

Artan podniósł wzrok znad lektury. Już nie widział zbliżających się do niego cieni. Wpatrywał się w ciemność znajdującą się poza zasięgiem świecy… w ogarniający wszystko mrok.. To jedyny towarzysz jaki został z nim w korytarzu krypty. Ludzie wraz z Gaborem zostali z tyłu, a on cały czas parł przed siebie. Już jakiś czas temu powstrzymał wydobywające się z jego laki promienie światła. Ciemność znacznie mniej pobudzała jego wyobraźnie, niż stworzone przez światło cienie. Zdał się na słuch i dotyk. Wyczuwał pod palcami obrobiony przez rzemieślników kamień. Od czasu do czasu natrafiał na niszę z posągiem, czy mniejszy korytarz.
Otworzył oczy. Robił to systematycznie, szukając choćby nikłego źródła światła. Jednak zawsze obraz przesłaniała mu ciemność, przywodząca na myśl głębię otchłani. Zdawało mu się, że zauważył leciutką poświatę daleko przed sobą. Zamrugał powiekami dla pewności, że jego własny wzrok nie płata mu figla. Nikła poświata nadal znajdowała się przed nim.
Ruszył powoli przed siebie, choć umysł chciał by pędził na spotkanie z nieznanym, a ciało by pozostał w bezruchu. Światło powoli zwiększało swoje natężenie, lecz minęło sporo czasu nim osiągnęło wystarczającą moc by Artan mógł zobaczyć co znajduje się w jego otoczeniu. Malowidła znajdujące się na ścianach przedstawiały istnie Dantejskie sceny. Demony z najgłębszych czeluści tego świata ku swej uciesze pastwiły się nad zwykłymi śmiertelnikami. Jeden z obrazów przykuł uwagę górskiego elfa. Przedstawiał wieloręką granatową bestię o wielkich szkarłatnych ślepiach. Naprzeciwko niej stało dwóch uzbrojonych we włócznie i noszących kunsztowne stalowe zbroje Raklinów. Raklinianie byli rasą wywodzącą się od gadów. która w ciągu ostatnie go tysiąclecia upadła do poziomu barbarzyńskich ludzi. Nekromanta nigdy nie słyszał by nawet w czasach swojej świetności osiągnęli oni poziom pozwalający na wytwarzanie stali. Albo artystę poniosła wyobraźnia, albo nie wiemy wszystkiego o Raklinach. Artan popierał tą ostatnią wersję, a to oznaczało, że pomylił się w ocenie wieku grobowca o co najmniej półtora tysiąclecia.
Światło miało zielonkawy kolor i zdawało się nekromancie, że przekazuje sobą jakąś wiadomość dla niego. Wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, tworząc najmroczniejsze wizję tego co znajduje się na końcu tunelu. Bogowie raczą wiedzieć, który już dzisiaj raz młody elf nadal szedł przed siebie pchany tylko wyłącznie swoją niezłomną wolą.
Doszedł do końca korytarza. Powoli wychylił głowę by spojrzeć do wnętrza krypty. Widok jaki ujrzał spowodował, że krtań zacisnęła mu się uniemożliwiając wydobycie, jakiegokolwiek dźwięku. Zamiast sarkofagu otoczonego przez nieruchome malowidła, zobaczył coś co mogło przypominać warsztat szalonego rzeźnika. Rzędy półek zastawione szklanymi pojemnikami ciągnęły się wzdłuż ścian pomieszczenia. W każdym z nich znajdował się jakiś narząd. Rozpoznał trzykomorowe serce smoka wodnego. Małą czarną gałkę oczną jakiegoś gatunku wampira. Na kolumnach podtrzymujących strop wisiały ciała młodych elfów. Artan nie miał wątpliwości, że jego dalecy kuzyni są martwi. Niektórzy z nich byli okaleczeni. Inni byli porozcinani w wielu miejscach, co wskazywało, że ktoś przeprowadził na nich sekcję i nie zadał sobie trudu pozszywania zbezczeszczonych ciał.
Po środku pomieszczenia przy kamiennym podeście stała odwrócona tyłem do elfa, ubrana w długą szarą szatę z kapturem naciągniętym na głowę, tajemnicza postać. Zajmowała się właśnie „krojeniem” jednego z niedoszłych poszukiwaczy przygód. Młodzieniec omal nie podskoczył gdy postać, nie odwracając się, wykonała przywołujący gest w jego kierunku.
Artan pozbawiony złudzeń co do zamiarów nieznajomego zbliżał się do niego recytując na głos zaklęcie ochronne. Przed sobą trzymał kostur z którego nadal biła niezwykle dużą moc zaabsorbowana od orzywieńców kilkadziesiąt minut temu. Materializowała się wokoło nekromanty tworząc ochronny bąbel.
Postać zatrzymała się w połowie cięcie skalpela i przez chwilę wsłuchiwała się w słowa nekromanty, po czym zaczęła je wypowiadać z kilku słownym wyprzedzeniem. Artan miał wrażenie, że zachwalę pomyli słowa i zniweczy zaklęcie. Udało mu się skupić i utrzymał recytację. Postać przestała mówić i odwróciła się twarzą do elfa.
Młodzieniec spojrzał w martwe widmowe oczy. Przez bladą „skórę” nieznajomego prześwitywały kości bez żadnego kawałka ścięgna. To był elf… a raczej był elfem jakieś kilkadziesiąt wieków temu. Przyglądał się Artanowi przez chwilę, po czym z niezwykłą szybkością i gracją wykonał kilka magicznych gestów. Dla Młodego nekromanty świat dosłownie wybuchł. Płomienie otoczyły go, lecz nie przedarły się przez bąbel ochronny. Po chwili poczuł uderzenie i wylądował na jednej z kolumn. Płomienie znikły tak samo jak pole ochronne i elf osunął się na kamienną posadzkę. Nie pozostał na niej długo. Odturlał się na bok. W ułamku sekundy wstał i ruszył biegiem przed siebie. Usłyszał kolejne słowa wypowiadane przez licza. Zrobił wślizg wskazując kulą na kosturze w przeciwnika.
- Blesk! – krzyknął w tym samym czasie gdy nad jego głową przelatywała kula ognia.
Piorun pomknął w kierunku licza. Nie patrząc na efekt rozpoczął od razu następne zaklęcie. Naprzeciwko nie umarłego pojawił się olbrzymi trójpalczasty szpon. Licz pochwycił rękoma dwa pazury podczas gdy trzeci zatopił się w jego ciele, najwyraźniej bez większych efektów prócz rozdarcia szaty. Artan skrył się to za kolumną unikając morderczych zaklęć. Zdawał sobie sprawę, że żaden z jego ataków nie wyrządził przeciwnikowi, żadnych ran. Musi istnieć jakiś sposób… Huk pękającego kamienia rozległ się za jego plecami wyrzucając go kilka metrów w przód. Zamortyzował upadek przewrotem. Spojrzał za siebie. Kolumna za którą chował się zniknęła zostawiając pustą przestrzeń rozdzielającą sklepienie od podłogi. W jego głowie zaświtała pewna myśl. Wiązała się z dużym, naprawdę dużym ryzykiem ale…
Jego ciało przeszył okropny ból. Nie ma na co czekać. Skandując słowa kolejnego zaklęcia podrzucił kostur który obracając się zaczął go okrążać. Lewą dłoń położył na swoim mostku, gdy drugą wskazywał na nie umarłego i krzyknął.
- Raskolnik!!
Biała poświata otoczyła go i powoli zaczęła zbliżać się w kierunku licza. Ten wybuchł szyderczym śmiechem, który po chwili przerodził się w okrzyk pełen strachu, którego nie okazywał od czasu śmierci. Artan jednak już go nie słyszał…





Uczucie, że jest obserwowany towarzyszyło, mu już pewien czas. Był sam w małym pokoju, choć podświadomość mówiła mu co innego.
- No cóż…. - rzekł cichutko do siebie – zobaczmy kogo interesuje moja osoba.
Wsparł głowę na dłoniach i ułożył swobodnie nogi, po czym opuścił swoje ciało. Świat zmienił barwy. Nie było już cienia tylko lekka srebrzysta światłość bijąca od jego duszy. Zostawił swoje ciało przy biurku i obszedł pokój. Zatrzymał się przy jednej ze ścian. Powoli wsunął ręce w nią, a następnie resztę swojego „ciała”. Przeszedł przez zgarbionego głównego bibliotekarza, który przez szparę obserwował jego nieruchome truchło. Obejrzał się po tajnym korytarzu. Ruszył nim. Znalazł kilka innych wizjerów przez które widać było identyczne pokoje do czytania zbiorów biblioteki, ponieważ ta nie wypożyczała ich.
Idąc dalej kamiennym tunelem znalazł okute żelazem drzwi. Przyglądał się im przez chwilę po czym przeszedł przez nie jak poprzednio przez ścianę. Nim dobrze rozejrzał się po pomieszczeniu, spojrzał za siebie na zabezpieczenia drzwi. Podwójny rygiel, pułapka ze strzałą i inne typowe systemy ochrony przed nieproszonymi gośćmi. Wrócił do pokoju, który jak się okazało był wypełniony stosami ciężkich woliumów.
- A więc to tu trzymają zakazane księgi.
Zaczął przeglądać księgozbiór. W pewnym momencie szybko cofną rękę. Dłoń przez chwilę pulsowała zdeformowana, po czym wróciła do naturalnego stanu. Przeczytał tytuł widniejący na boku księgi. Był napisany w Staroiderlickim, ale Artanowi udało się przetłumaczyć go z grubsza.
- Jak zniewolić duszę… dobra już rozumiem, dlaczego się tutaj znalazła.
Gdy już zamierzał wychodzić jego wzrok przykuł pewien znak na żółtej okładce jednego z wolumów. Przedstawiał serce trzymane w sześciopalczastej dłoni…





Jego oczy były martwe, podobnie jak całe ciało. Mimo wszystko stało wyprostowane z ręką wyciągniętą przed siebie, a kostur nadal je okrążał. Artan wpatrywał się w swoje ciało, z którego przed chwilą dosłownie wyszedł i stanął obok, z niemałym zdziwieniem.
- A więc to miał na myśli Mistrz mówiąc o trwałym opuszczeniu ciała.
Zwrócił teraz swój wzrok w kierunku licza. Jego samotny szkielet nadal okrywała szara szata, lecz było coś jeszcze. Nad miejscem gdzie znajdowały się żebra wisiał świetlisty znak. Przedstawiał serce trzymane przez sześciopalczastą dłoń, na pewno nie ludzką, czy elficką. Powoli i niezgrabnie podszedł do szkieletu. Dotknął świetlistego symbolu. Jego dłoń przeszła przez niego nie napotykając oporu. Skierował ją ku żebrom licza. Znowu przeszłą przez materiał i kości jakby ich niebyło. To na nic, pomyślał. I wrócił do swojego ciała. Wytężał pamięć starając przypomnieć sobie co Mistrz mówił o takiej sytuacji.
- … do poprzedniego stanu nie ma już powrotu. Dusza w takiej sytuacji ma dwie możliwości. Ruszyć w stronę korzeni świata, lub związać się ze swoim ciałem podobnie jak robią to licze…
Artan więcej nie potrzebował sobie przypominać. Przywołał do swojej dłoni esencję życiową, która podążyła z głowni kostura do jego dłoni. Zaczął formować łańcuch którym związał szyję swojego ciała a drugi koniec przyłożył do swojej duszy, która natychmiast go pochłonęła, łącząc się z nim.





Proces łączenia duszy trwał jakieś pół dnia. Powolny i skomplikowany. Nie wystarczyło połączyć duszy z ciałem łańcuchem eterycznym. Należało uruchomić wszystkie narządy i powoli i z umiarem przelewać duszę w tą kruchą kupę mięsa i kości.
Głęboki i chrapliwy oddech wyrwał się z piersi Artana. Padł na kolana nie mogąc się utrzymać w pozycji stojącej. Miał wrażenie jak by się obudził po trwającej tydzień ostro zakrapianej procentami zabawie. Całe ciało krzyczało z bólu, w głowie mu się kręciło. Zamknął oczy by odciążyć mózg od ich niepewnych informacji. Ból malał powoli. Może to jego mózg zaczął nadążać za napływem informacji, albo układ nerwowy przestaje przekazywać impulsy z zastanego ciała.
Ocknął się. Leżał rozciągnięty na podłodze. Po chwili uświadomił sobie, że musiał stracić świadomość. Ból minął co prawda, ale odrętwienie pozostało. Powoli zmuszając kończyny do ruchu usiadł. Wziął kilka głębokich wdechów. Wręcz czuł każdy atom tlenu, który docierał do jego komórek. Spojrzał w kierunku szkieletu. Symbol zniknął i wyglądało jak by go w ogóle nie było. Na czworakach dotarł do niego i zdarł szarą szatę. Wśród żeber znalazł zielony błyszczący kryształ. Chwycił go prawą dłoniom i wyciągnął ze szkieletu. Ręka która właśnie odzyskała krążenie ponownie zdrętwiała. Kamień wysunął się z dłoni u upadł na posadzkę. Elf zauważył, że przyniósł ze sobą prócz odrętwienia, esencję dziwnej mocy. Nie życiowej jakiej, on nekromanta, używał do tworzenia zaklęć, ale najzupełniej magiczną. Po raz pierwszy spotkał się z czymś takim. Szybkim ruchem podniósł kryształ z posadzki i schował go do jednej ze swoich licznych kieszeni. Wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Chciał je jak najszybciej opuścić i słusznie.
- Ciekawe – rzekł sam do siebie – czy Gedeon nadal czeka z ludźmi pod kryptą.
Ruszył w kierunku wyjścia, śmiejąc się z tylko sobie znanego powodu, a śmiech przynosił mu ulgę.





Mały płaskodenny statek kołysał się lekko płynąc wraz z nurtem w dół rzeki. Wiatr lekko wydymał żagiel przyspieszając jego nieuchronne spotkanie z morzem. Na sterburcie stał młody białowłosy elf o szarej karnacji skóry. Wpatrywał się w powoli mijany krajobraz. Rozmyślał. Od ponad półtorej roku szuka odpowiedzi, czym jest ten mały kryształ znajdujący się w jego kieszeni. Płynął teraz na spotkanie z Hablinem Frustem. Jedynym magiem na północnym wschodzie który posiadał wystarczającą moc i wiedzę by mu pomóc rozwiązać tą zagadkę. I nic w tym trudnego gdyby nie szalejąca na Szubaryjskich wyspach, wojenna zawierucha. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Znowu zaczął przyglądać się bezmyślnie krajobrazowi. A stara księga z tajemniczym znakiem ciążył mu w jego plecaku…


październik 2007 – maj 2008 Wschowa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1