Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Nicość - powieść metafizyczna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jan Różwicki




Dołączył: 04 Gru 2012
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:36, 04 Gru 2012    Temat postu: Nicość - powieść metafizyczna

Witam, poniżej wklejam fragment mojej powieści.Chciałbym prosić o wszelkie opinie.W chwili obecnej napisane mam około 60 proc. , zainteresowanym więc mogę wysłać to w całości na maila.Za wszelkie błędy przepraszam, korekta odbywa się na bieżąco. Książka pisana jest z dwóch poziomów narracji.zapraszam.









JamWędrowiec..... 26 październik.




Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam komukolwiek to wszystko wyjaśnić...
...co związane jest tak mocno z moimi przeżyciami, tak niesłychanie mi potrzebnymi
do wszelakich doświadczeń bez uszczerbku na własnej godności.

To jedynie miejsce w tej chwili gdy puszczam siebie swobodnie , jakby podświadomie czując, iż
tylko tak mogę siebie poznać dogłębnie tworząc absolutne metafizyczne przestrzenie.
Powiernikiem moim i kapłanem jest więc w tym względzie tylko i wyłącznie moje sumienie.
Często niczym batem chłoszcze mnie i prowadzić do zatracenia nie pozwala.

Jako teraz stoję w bezpiecznej przystani i grzeję się ciepłem kaflowego pieca,tak ego moje
rozrywane jest haczykami na strzępki,kawałki...

To rozkosz mnie zabija...nie strach.

Upadków moich i potknięć,zawirowań kiedyś musi przyjść kres1,a do tego czasu wydrę życiu tyle,
by zachować możliwie najczystszą elementarną cząstkę mojego filozoficznego istnienia.

Wewnątrz rozdarty chadzam po wielu ciemnych stronach świata,jednak rozsądzam wszystko
świadomie i odpowiednio się ukarać zawsze potrafię.
Wśród dusz schylonych o północy..wyruszam....
wyruszam....o sztuka,nauko...miłości moja...



Karol Pietrycha


Słowa te napisał w młodości , gdzieś około 1910 roku ,w swojej posiadłości w Czechowicach -
Dziedzicach. To jedyny pozostawiony przez niego zapisek .
W zwyczaju miał głównie niczym Arystoteles głoszenie swoich mądrości wszelakich ,jakby gardząc słowem pisanym ,chciał koniecznie pozostać w zapomnieniu szczególnym.

Fizycki większość swego życia , szukał wszelkich śladów istnienia tego wielkiego duchowego guru.


S.G

1 - śmierć



1 Zapętlenie.



Miałem w tych dniach chwilowo dość Zizi i gdy właśnie pukała do drzwi mego krakowskiego mieszkania , chcąc koniecznie przed wyjazdem się ze mną zobaczyć, ja w tym czasie odczytywałem list od Magdy Strzygi , który to został mi dostarczony przez Stasia .
Wcale też niestety nie chciałem jej otwierać.
Zofia [ Zizi ] miała w zwyczaju czasem żałośnie się zachowywać , co z racji tego , iż znałem ją krótko, zaczęło dopiero jawić się w mej głowie pełnym tej obrazem.
Nie rozumiałem również tego jak wiele znaczy dla niej znajomość ze mną.
Z pewnością zaś , jak zza mgły patrzyłem na wielkość tego co mi daje , wciąż utkwiony między jeszcze starym światem , a tym nowym , który chciałem budować.
Teraz musiałem to zostawić na czas jakiś , parę chwil...., wrócić do tej matni straszliwej i uporać się raz na zawsze z przeszłością , nie zakończoną jeszcze żarliwą miłością...

Wtedy to napisała do mnie tymi słowy, czytanymi wśród ogłuszającego huku walenia w drzwi przez Zofię.

Kochany mój.

Jakże ciężko mi pokazać Tobie kim jestem.
Kiedy pragnę mówić , słowa kamieniem stają w gardle. Chcę być tylko Twoja...właściwie jestem,tak...bardzo Twoja.
Twoją opiekunką...Twoja dziwką , a przede wszystkim Twoją przyjaciółką.
[Karol twierdzi,że płakała wtedy]
Kocham Cię człowieku moich pragnień.
Mężczyzno o wielkie pępku , ach..... jakże jesteś mi bliski.
Trwogą pokrył się mój mózg. Szukam spokoju i nadziei między marzeniami...
Ale tylko stary dom mi się śni , stare serce i mój pokój zły....
Lubię wracać do naszych chwil. Boję się ,że to co było jest już nie do odtworzenia , że znikniemy od siebie na zawsze....tak się boję.
Przemyślałam to bardzo mocno. Cokolwiek się zdarzy , gdziekolwiek teraz zapragniesz pójść ,
nigdy , przenigdy nie będę żałowała , że poznałam takiego człowieka ja Ty.
Twoja czułość mnie onieśmiela , Twoje zdecydowanie i pożądanie mnie olśniewa.
Tworzę wielkie obrazy w swojej głowie dzięki Tobie. Dzięki Tobie jestem teraz spokojna , dzięki
Tobie odkrywam wciąż o możliwości swojej wyuzdanej kobiecości.
Pragnę Ciebie tak bardzo , że wilgoć pokonała moje majtki...
Proszę przyjedź do mnie możliwie prędko , wieczorem jak zawsze będę czekać na Ciebie.

Twoja Magda.

ps. 1 listopad , mam dużo zniczy przy sobie ,a ich światło błyszczy i tańczy na mym gołym ciele...dla Ciebie tylko.

...echa walenia ustały...,
..a ja w zamyśleniu jeszcze raz wszystko analizowałem. Nic nie przychodziło mi do głowy ,co to ma znaczyć , mam jej uwierzyć?
-dumałem , jednocześnie gdzieś w głębi ciesząc się , że będę miał okazję znów ją zobaczyć.....
Zapaliłem papierosa , stęknąłem ciężko i patrząc w okno czekałem aż wspomnienia wspólnych chwil wypełnią mnie ciepłem , niepokojem , namiętnością...
..wszystkiemu temu towarzyszyła dziś jakby wcale nieurocza panorama Kazimierza.
Drzewa szalejące na wietrze zdawały się tylko machać do mnie jak do bezwolnej rośliny.

Spoglądałem na wydłużony rynek , ze starymi synagogami , pałacem i dostojnymi domami ....
Wzniesiona z cegły bożnica , podparta kamiennymi szkarpami , jednonawowa i nakryta sklepieniem , poprzez kolebkowe lunety spoglądała na mnie złowieszczo potęgując strach.
Przypomniałem sobie jeszcze z opowieści babci , ażurowo rzeźbione odrzwia , piękny przykład dawnej snycerki ,które zdobiły tą synagogę. Przedstawione na nich wizerunki lwa , orła, lamparta i jelenia symbolizować miały zapewne siłę i ludzkie zdolności. Dodałem sobie trochę otuchy.
Z drugiej , północnej strony budynek rytualnej łaźni, z basenem zasilanym przez źródełko namawiał do oczyszczenia.

Chyba nie tego się spodziewałem , a może jednak czekałem na to....miałem w głowie mętlik z pustką wymieszany idealnie – anty harmonia.
Ocknąłem się po chwili i by nie stracić zdrowego osądu tej materii skrzętnie zacząłem pakować torbę do podróży , do Stasia , jego najprędzej chciałem zobaczyć zanim cokolwiek postanowię.
Dopiłem zimną już kawę rozglądając się jeszcze czy wszystko zabrałem. Nałożyłem płaszcz ,w rękę złapałem worek i wyszedłem.
W drzwiach napotkałem kolejny , tym razem krótszy liścik od Zizi.


....cóż...trudno mi poradzić sobie z tą całą sytuacją , z niepewnością , niepokojem , pragnieniami..
emocjami...w sumie się tego spodziewałam...muszę coś z tym począć.

Z.

Wychodząc zauważyłem jeszcze parę niedopałków rzuconych obok wycieraczki , zapewne była zdenerwowana,a ja stałem tam...zamiast ją przytulić- pomyślałem wyrzucając sobie.
Schowałem i ten list w kieszeń płaszcza udając się wśród strug deszczu na stację kolejową.
Uwielbiam deszcz , uwielbiam namakać nim i cieszyć się jego świeżością , zapachem , wilgocią.
Na ile było to możliwe wybierałem zawsze spacerowanie wśród melancholijnych łez natury....
Dziwne to uczucie ale moja dusza najlepiej się właśnie czuje w tych stanach.
Ponury dworzec zdawał się jeszcze bardziej mnie przytłaczać , ludzie obijali się mnie , a delikatna mgła wsuwała się z wolna na perony , zasłaniając mi buty.
W niecierpliwości oczekiwałem przyjazdu , jakbym koniecznie chciał już odpocząć.
W pociągu próbowałem się czymś zając na tyle skutecznie by nie myśleć absolutnie o niczym.
Otwierałem książkę próbując czytać....zaglądałem w nuty szukając ukrytej mowy wśród fraz....na próżno.
Każda próba odwrócenia swej uwagi od Strzygi i tak niechybnie stawała się bezowocna.
Magda zwyczajnie żyła jeszcze we mnie , a ja nie do końca byłem pewny czy ta diabelska miłość może mi cokolwiek dać. Jak patrzeć w przyszłość z takim wielkim mimo wszystko niepokojem?.....
Jak to wszystko ułożyć w głowie, kogo skrzywdzić, komu wybaczyć....
..Znów pozostanę gdzieś kłamcą.....
..Jak wybierać te dobre drogi.....
Zmęczony tym rozmyślaniem uradowałem się wreszcie , gdy pociąg wjechał na stację.
Drogę do Stasia przez listopadowy rześki dzień , przebyłem dość szybko , tu i ówdzie poprawiając poły płaszcza , w osłonie przed chłodnym powietrzem.


u Stasia Grzyca...

-Julek! Jak miło Cię widzieć - wymawiałem ze ściśniętym gardłem słowa powitania .
Nie widzieliśmy się przecież jakiś czas.
Nie miałem zamiaru teraz o nic go pytać , wiedziałem iż jeśli zechce sam opowie mi o wszystkim w jemu właściwym , monologicznym i dekadenckim stylu.
Pora była jeszcze wczesna. Spokojnie rozsiedliśmy się w salonie , popijając kawę i dymiąc papierochami jak lokomotywy.
Ciszę wypełniało zaciąganie i wydychanie. [cudowna fizyka ]
-Stasiu - powiedział dramatycznie - dziś lub jutro wieczorem muszę pojechać do Magdy.
-Ten list , wiesz...ona zdaje się mnie kochać , jakby wszystko do niej dotarło wreszcie...
-Rozumiem – odparłem - musisz uporać się z tymi demonami wewnątrz , wybierzesz to co uważasz za słuszne , nawet gdy potem znów upadniesz , w końcu dojdziesz do tej płaszczyzny gdzie jasno i wyraźnie wszystko widać. Tylko nie próbuj się oszukiwać.
- Chciałbym byś pojechał ze mną -sypnął cicho -
- zamarłem wtedy....rozumiejąc jaka walka się w nim rozgrywa.
-Ale...po co ja?-zapytałem przestraszony
-Będziesz moją drugą parą oczu , uszu....pomożesz odpowiednio ocenić tą sytuację , albo przynajmniej bądź tylko obok...
-Nie wiem czy mogę jeszcze jej ufać – kontynuował -, a poza tym chcę byś to wszystko zobaczył.
Wypowiedział te słowa żując gruby plaster sera. - a , wchodząc jednocześnie jakby w detektywi ton-
-Jest jeszcze to wino ?- zapytał
-jakie ,jakie? - wciąż zamyślony propozycją - odpowiedziałem.
-To , w tych dziwnych butelkach..
-ach swojskie -jest ,zaraz Ci przyniosę.
Nalałem do szklanek ,a on już w tym czasie transponował na saksofon jakieś wiolonczelowe utwory Bacha.
Chciał byśmy je razem pograli improwizując do jego boskich tematów.
-Ach -podniecał się , tu są świetne momenty do zabawy muzycznej , już się nie mogę doczekać.
Ja również się cieszyłem. To była nasza wielka pasja.
Świat muzyki....tej królowej sztuk wszystkich.
-Matematyka - królową nauk,
-Muzyka - królową sztuk- ryczał. ...
-..Muzyka jest matematyką...ha ha , a więc matematyka rządzi naszym życiem....śmialiśmy się obydwoje.
W tym czasie Karol stojący właśnie w cieniu wielkiego fikusa , wiedział,że to tylko trik umysłowy.
Julka umysł na chwilę oderwał się od problemu , przysłaniając go wyborem najpiękniejszych rzeczy , które w nim się ukształtowały w prawdzie i których zasadność uznał w postaci właśnie tych pasji muzycznych [Karol,był rzeczywiście mądry]
Lubiłem go w tym stanie , choć dziwiłem się jak szybko zmienił swe emocje.. - [Karol mi to potem wytłumaczył].
On powinien koniecznie patrzeć na miłość ze spokojem- pomyślałem.
-Stasiu - opowiadał mi po jakiejś chwili , paląc i wpatrując w me oczy.
-Z Tobą mogę wykorzystać każdą metafizyczną chwilę , która niesie miano dla mnie wartości - -istotnej..
- Metafizyka pokazuje przecież obszar duchowy człowieka , tworzenie przestrzeni z ludźmi to -konieczność , wspólne wyszukiwanie fraz jest dla mnie celem samym w sobie.
- Do tego potrzebni są ludzie , rozwinięci , wolni ,ale i tacy dopuszczający upadek w swoim życiu.
- Tego przecież wciąż szukamy - odpowiedziałem-
- perspektyw w obszarze bezgraniczności...
- to zawsze było takie trudne - dodał.
Rozwijał się dalej - jakby już teraz chciał analizować swe życie i wracając ponownie do niepokoju , który dominował jego emocje...
-..Kobiety miały dla mnie ten obszar jedynie w początkowej fazie , jednak po czasie zawsze okazują -się tylko kobietami , zdają się płonąć razem z tobą , a gdy już męczy ich udawanie wracają do swej - prawdziwej maski , natury intrygantek i wiecznie oczekujących czegoś kłamliwych suk.
-To zwalało mnie zawsze z nóg- mantykował. [on nie rozumie kobiet- red]
-To ,że pod tą maską niesłychanej rozkoszy nie ma nic ujętego w czasie,
- żadnej wartości w swej istocie..
- .....sprawia,że ta tajemnica jest płytka..
- ..a ja już nie chcę się w to bawić , pragnę innej miłości ,tej spokojnej , naukowej , mądrej....
- Nawet kosztem utraty tych cholernych namiętności , które wciąż mną władają.
-Do tej pory potrafiłem kochać i zatracać się tylko w tych drapieżnych istotach , to przekleństwo. - -Chcę to zburzyć. Chcę stać się Tobą...
Zamurowało mnie , ale jednocześnie ucieszyło.
W przeszłości przecież byłem powiernikiem i kompanem Julka , prowadząc życie takież samo.
Rezygnując z ogłupiających pseudo miłości i zaślepienia na pewne sprawy , zyskałem na spokoju , a naturalna głębia malowała się na mnie potęgą jeszcze większej namiętności , z wyższego poziomu.
Powiedziałem mu z powagą księdza
- Ja w swojej głębi odnalazłem siebie. Tobie również się uda.
A ten nawijał dalej-
-Kobiety są nieprawdziwe , są iluzją , zawsze po czasie traktuję je jak iluzję...te wnioski są teraz dla -mnie tak istotne.
-Powinienem szukać wartości nieskończonej , a ja jedynie zawsze zaczynam jeść ciasto nie mogąc -dostać się do nadzienia.....
-A może ona się zmieniła?- zastanawiał się , muszę się tego dowiedzieć.....

Julek kochał Magdę niemalże od samego początku ich poznania , od maja 1977.
Wtedy to spotkali się na jednym z cmentarzy.
Ona kradła znicze i spacerowała, on zaś zwykł pisywać tam traktaty filozoficzne , twierdząc , że cmentarze do niego przemawiają i odpowiadają na wiele pytań.
Gdy spotkały się ich spojrzenia , obydwoje w przypływie tchnienia radości uśmiechnęli się. Mieli wspólny pokład duszy , a to już było naprawdę dużo
Magda, ta wilczyca , zwabiła go od razu.
W jego oczach odnalazła to czym się żywiła- pasję.
Miała dobrą intuicję , pełną świadomość...
Zawsze chciała wszystkiego najwięcej , jakby wciąż niezmiernie pragnąc być uwielbianą i nie mogąc wyzbyć się chciwości trwała w swej wewnętrznej pustce.
Wspólna fascynacja , która ich połączyła , niesłychane cudowne uniesienia miedzy nimi , pożądanie, którym kipieli wręcz od razu nie zapowiadała ich późniejszego rozstania.
Mieli zwyczaj , długo, wręcz nocami całymi żarliwie rozmawiać podejmując najpiękniejsze tematy życia , a w między czasie kochali się w całej swoistej temu stanowi dzikości...
Łączyła ich tego rodzaju więź jaka marzy się nam wszystkim..

Magda kłamała , często....
Nawet po to by lepiej wypaść w najgłupszych sprawach .Chciała być postrzegana w jak najlepszym świetle, sama będąc w ciemności.
Gdzieś tam w głębi wyczuwał ten intuicyjny pierwiastek kobiecego kłamstwa , jednak postanowił nie dawać temu prawdy.
Namiętności z pewnością brały górę i trzymały Fizyckiego w swoistej uwięzi ....
Ale również było to coś.
Magda miała w zwyczaju uprawianie wszelakiej abstrakcyjnej twórczości.

Jeden z utworów Magdy-


A tym czasem.......

Jakże daleko ........

Stary, samotny królik o imieniu Wiesław, usiadł na ostatnim dolnym stopniu schodów prowadzących do swej nory i liczył papierosy. O Jasna Cholera - mruknął.... dlaczego każdego wieczora zostaje mi tylko pięć sztuk. Rozbeczał się... i zajęty poprawianiem makijażu....zrozumiał , że jest królikiem gejem.
Zalany łzami , delikatnie na swoje zgrabne , skoczne nóżki ubrał rajstopki , które dostał od przyjaciółki Lamy – Lucyny , z którą spotkał się przez przypadek , gdy robiąc podkop z lasu dla kryminalisty jeża Mariana ,trafił do Zoo.
Ubrany więc w turkus i malinową czapkę udał się po poradę do stonogi. Stonoga Justyna nie była zachwycona wizytą Wiesława , bo właśnie starała się , prężyła , wyginała i kopała na uciechę jej kochanka niedźwiedzia Bolka. Ale cóż to? ......
Bolek domaga się kobiety szlachetnej , zjawiskowej, płynącej , a i w szczególności w szpilkach. Justyna rozumiejąc , że nie znajdzie 100 szpilek dla swych pełzających nóg....rzuciła się pod koła trabanta , którym sołtys - człowiek gnał do roboty.
Wszyscy znajomi i krewni Justyny i Bolka zanurzyli się w jakże zwierzęco owadzim cierpieniu. Pogrzeb był ....wyciszony.....w oddali słyszalny był tylko dźwięk króliczych łapek , które ruchem szorstko posuwistym odganiały złe myśli w dolnej części swego ciała.
A Niedźwiedź Bolesław uruchomił swoje cierpienie za pomocą drzewa. Koniec.

Tu , według opowieści u Magdy zjawił się Karol , przeczuwając jej wielki talent tymi słowy zaczął dialog

-Magda Strzyga?- zapytał
-Tak .... to ja - odparła żarłocznie ziewając
-Czy Ty Strzygo wyrażasz zgodę -zaczął-
-na wykorzystywanie przez moich mocodawców [Bóg] swych modern,post produkcji w celu -promowania własnego wizerunku , bez - roszczenia sobie ewentualnych praw do zysków?
-Yyy....tak...chcę być sławna - zarumieniona - odpowiedziała.
-Podpisz - huknął - wciąż zasapany przemową.
-Dobrze, zatem- lecę i zniknął.

Magda opowiadała potem Julkowi ,że miewa w domu jakieś duchy.

Lubiłem z nią rozmawiać- mawiał- czytała wiele i miała absolutnie perfekcyjne metafory abstrakcyjne.
..ten piękny pokład myślowy....plus śmiech...to było dużo...i nic jednocześnie..

Julek kochać mógł tylko takie dzikie kobiety , którym w zasadzie była znana ich pozorna wartość, bestie ze świadomością nicości ,o boskich ciałach ....
Zwykł je mieć przy sobie i z tą ich bezwzględnością niczego trwałego zbudować nie mógł.
Dziś stojąc właśnie i opowiadając mi o tym wiem , że jasno zdaje sobie sprawę z tych rzeczy. Przemiana być może się w nim dokona.

Troszkę już znużony i zasmucony na koniec dodał -
- Cierpienie spada na mnie i zakrywa swym płaszczem jak wielka czarna peleryna.
Nadchodził wieczór....delikatnie senni postanowiliśmy , iż następnego dnia wybierzemy się do Magdy razem.
Jednocześnie kształtowała się moja obawa i świadomość przeżycia pięknych chwil...
Wówczas paliliśmy skręty , popijając wino i wspominając nasze cudowne wspólne przeżycia,a to była nasza swoista beczka soli.....fundament.








2 . Spotkanie istotne we troje.



.....Późny poranek...., Coltrane w radiu zachwycał nas cudownymi frazami i jednocześnie w całej swej sile zabierał za naszym przyzwoleniem ciszę.
Fizycki bierze kąpiel , a wcześniej czytając jakiś nudny pseudo polityczny artykuł prasowy stwierdził-
Patriotyzm jest ostatnim schronieniem łajdaka [Samuel Johnson ]

Popijałem kawę , rozmyślając o dniu , który właśnie ma nadejść.
Gdzieś w zamyśleniu zacząłem spoglądać na Magdę w całym jej dokumentnym wyobrażeniu , które o niej miałem.
Śliczna to była czarna dziewczyna...frywolne loki spadające na jej ramiona , plecy , twarz , dzikie wiecznie coś ukrywające oczy , wyraziste i pięknie zarysowane kości policzkowe...
- wywoływałem obrazy z pamięci.
..masa piegów okalających również jej piersi i dekolt [znam z opowieści Julka] musiały działać na niego opętańczo.
Zgrabna sylwetka ,jędrne kształty...smukłe nogi zaś tylko zdawały się tylko delikatnie człapać.
Nie nosiła biustonosza , a jej sterczące dziewczyny [piersi] falowały pod specjalnie dobieranymi bluzeczkami.
Kusiła wszystkich i wszystko samym tylko swoim istnieniem.
W głębi zaś nieszczęśliwa ,zagubiona.
Każdy mężczyzna w przeszłości widział w niej tylko dziwkę i ona przez te wszystkie lata taką się właśnie stała , stworzoną przez nich , wredną kobiecą mścicielką , uwięziona w swych niezrealizowanych marzeniach - cierpiała
Mimo tej dzikości , skrytości miała w sobie ten niewymowny smutek i dlatego pewnie Fizycki się nią zainteresował - dumałem paląc papierosa.
Jej maski to forma obrony przed mężczyznami.
Ale przecież Fizycki to wiedział – kombinowałem , analizował ją przecież.
A więc boi się , że ona nie jest w stanie już nikomu zaufać , że ten stan lęku przejmie władze nad nią niszcząc go ,niszcząc również siebie i wszystko dookoła...
Była pierwszą kobietą od lat , którą pokochał inaczej , czysto....dlatego tak bardzo go to boli....najpoważniejszy upadek tego aspektu życia.
O miłości przecież marzy każdy...
Więź rodziła się u nich mimowolnie ,jakby byli sobie przeznaczeni...
- Teraz coraz lepiej to rozumiem....dolewając kawy i słysząc podśpiewującego w wannie Julka mruczałem.

....I ten kadzidlany zapach jej perfum , kobiety , która jest w połowie aniołem , w połowie diablicą. Zapach pełen kontrastów , lodowaty błękit , symbol nieba i marzeń , kryjący zaskakujący żar zmysłowości. .....
Mieli więc wspólną inspirację , natchnienie , mądrość , a jednak zabrakło silnej woli -
- gryzłem się.
Teraz zaczynam widzieć boleść tego wszystkiego.
O! i tej jej dziwactwa , jak zbieranie i suszenie robaków......


Ona wymagała duchowej naprawy z całą pewnością.
A Fizycki musiał ją urzekać i napawać strachem gdy w ten dziwny , mistyczny sposób budował świat poprzez filozofię , nie myląc się specjalnie w swoich osądach.
Nie wytrzymała tego zwyczajnie i świadomie go odpychała , tak bardzo nie chciała już cierpieć przez mężczyznę.
Rzucał przed nią perły , a ona celowo wdeptywała ją w ziemie....
Ciekawe czy sypiał w tedy z innymi kobietami? , by jakoś odreagować , uciszyć w sobie złość , przynieść ulgę i jednoczesne utrapienie - nawijałem dalej w myślach.

W końcu w swej żałości i niemocy dał za wygraną i chcąc dokonać rozliczenia uciekł , by stać się jakoś mądrzejszym.....
...ona chce to wszystko ratować teraz..
Położenie Julka było więc najbardziej skomplikowane w jego dotychczasowym życiu.
Tej jesieni , jak zawsze zresztą magicznej jesieni...kiedy w duszy rodzą się pokłady niesłychanych tchnień wołających o życie , jego wrażliwość namakała łzami dawnych przeżyć i w nadziei wyczekiwała ukojenia w przyszłości.

-co on zrobi? - pomyślałem jeszcze i właśnie owinięty szlafrokiem do salonu wszedł Julek.

-Cześć Stasiu – rzucił , sięgając po kawę.
-Cześć - odparłem wracając na ziemię po rozmyślaniach
-wiesz ,może zjedzmy coś na prędce i powłóczmy się trochę po mokrych ulicach , miejskich -zakamarkach architektury -zaproponował.-
-Myślę , że dobrze mi to zrobi.
-Z przyjemnością - odparłem.
Zaczęliśmy się krzątać i po jakimś czasie już....zostawiając niedojedzone rogaliki , kubki po kawach bezwolnie ruszyliśmy w miasto..

...Płaszcze nasze rozwiewał wiatr , my zaś oglądaliśmy ślady historii na średniowiecznych uliczkach.
Tu opowiadał mi jak cudownie było by mieć w oknach okiennice -
gdzież on tymi myślami wybiegał - uśmiechnąłem się ,choć rozumiałem go.
Okiennice malowane kolorami życia , ozdobione donicami i cudownie zerkające na świat dodając mu niewymownego uroku....
Brukowa kostka lśniła złociście , nogi czasem krzywiły się w rozpadlinach ,a my bez słów spacerowaliśmy radośni.
Zatrzymując się koło średniowiecznego, czternastowiecznego kościoła , który choć przebudowany i już z kamienia ,dalej zachwycał jedynym w swoim rodzaju klimatem grozy , patosem i śladami często okrutnej historii tamtych czasów ,siermiężnie nakazując powagę i pokorę....

- Stasiu - rzekł Julek - czuję się jak zwykły padalec.
- nie chciałem do tego dopuścić ,wyszło samoczynnie , bezwiednie , słabość człowieka.
- czy w życiu można już nie popełniać takich błędów?
- Jula - przeżywasz ciężkie chwile -odparłem-
-Ale nie jest to nic , czego ludzie nie przeżywają.
-W pewnych sprawach należy być bardzo roztropnym , by nie cierpieć i nie krzywdzić innych.
-Do tych spraw należy miłość -musisz to zrozumieć.
-Ja to już rozumiem , muszę jedynie pozbyć się tego kłamliwego sobowtóra.
Późne popołudnie zastało na nas,stojących przy kościele.
Latarnie rzucały mgliste światło na całą okolicę. Zostawiając wszystko w półcieniu.
Z kościelnej wieży dobiegał szaleńczym waleniem dźwięk wielkiego ,groźnego dzwonu , uświadamiając nas , zajętych rozmową w przypuszczeniu,że jest już późno...
Żwawszym już krokiem ruszyliśmy w stronę domu , podświadomie czując strach i podniecenie zbliżającego się wieczoru.
Popijając jeszcze grzane wino , krzątając się po mieszkaniu oraz czasem jedynie nucąc pod nosem melodie dobiegające z odtwarzanej właśnie płyty winylowej ,szykowaliśmy się do wyjścia...

Wtedy zaś zobaczyłem to wszystko na własne oczy – to o czym nie raz mi opowiadał Julek.
Jego , jej miłość , pożądanie w całej swej zasadności.

Stali już obok siebie , na przeciw...
-Juluś , Juleczku...dotknęła go w policzek...
-Witaj Magdo- odparł niepewnie wciąż...
Od razu ją przytulił i utknęli w jakimś nieruchomym pocałunku...spijali swoje łzy ,tuląc się we wzajemnej tęsknocie.
Potem przywitała się ze mną.
-Cześć Stasiu - rzekła - podając arystokratycznie dłoń.
-Cześć Madziu – rzuciłem - sposobem naukowca .
Spoglądając na białe ściany pełne ciemnych smug...
, które Fizycki całe kiedyś zapisał wierszami dla niej i tym co nosił już w sobie , nowym innym Julkiem...wiedziałem jak bardzo chciała wyrzucić go z pamięci.
Gdzieniegdzie tylko można było dostrzec fragmenty tego co pozostało...

Oddałem wszystkie gwiazdy sfer za uścisk Maurytanki..
...[..] nie bój się kochać...
[..] ja i Ty w nieba lazurze.. [Miciński]

Jakże ona nie chciała tego dopuścić do siebie....
- Magda - zaczął Julek - dziś nie mówmy o tym co mogłoby być w przyszłości, spędźmy taki wieczór - jak zawsze razem to czyniliśmy..
-Ale.... -odparła
-ccssii - tak będzie najlepiej , dziś nie podejmiemy żadnej ,sensownej , twórczej decyzji , odłóżmy to proszę...
-Masz rację - powiedziała...stękając

Rozsiedliśmy się w jej pokoju.
Davis zwodził cudownymi dźwiękami , ze środka swej muzycznej boskości , jego trąbka szalała , zdawała się jęczeć w jemu tylko znany , hipnotyzerski sposób.
Popijaliśmy wino , zajadając jakieś zrobione przez nią piekielne przysmaki.
Ten wieczór miał od samego początku mistyczny wydźwięk.
Na mnie tylko z rzadka zwracali uwagę , zapatrzeni wciąż w siebie.
Nie miałem im tego za złe.
Leżałem na sofie z książką Nabokowa.
Kochałem ich.
Czasem coś wtrącałem , ale głównie milczałem , piłem i paliłem. Czytając słuchałem jednocześnie.
Nie byli przy mnie niczym skrępowani.
Zawieszali się na sobie , jakby przepraszając nawzajem.
Zizi tego wieczora nie istniała w głowie Julka.
Położyli się w końcu na rozłożonym grubym kocu , jakby koniecznie chcieli wyrazić dobiegającą właśnie z głośników , piknikową suitę C. Bollinga w całej okazałości
A ten cudownymi frazami , jakże genialnymi frazami [!!!!!!!] ogarniał przestrzeń....

Dotykał jej bosych stóp , głaskał po dłoniach , ocierał się mimowolnie o jej piersi , nalewając kolejne kieliszki trunku.
Było cicho i bezpiecznie.
Julek budował swoisty nastrój indywidualnej , ponadwymiarowej chwili..
W pewnych tylko cichych momentach króciutko całowali się uśmiechając.
Zaczynała się w końcu , otwierać , zrzuciła swą fałszywą maskę , a twarz połyskującą wśród nocnych lampek miała pięknie smutną.
Sutki sterczały jej boleśnie , dotykała się po nich co jakiś czas gniotąc delikatnie , jakby chciała natychmiast sobie ulżyć.
-Kocham Cię - powiedziała wyraźnie .Teraz jesteś dla mnie zrozumiały i pocałowała go.
-Słuchał.
-Znam ja Ciebie i Ciebie nie znam.
-Nie wiedziałam tego wszystkiego , co wiem teraz.
-Tego potrzebuję naprawdę. Ja Ci nie wierzyłam bo byłeś taki inny niż wszyscy.
- Myślałam , że wcale mnie nie kochasz - kontynuowała.
-Kocham Cię , tak strasznie Cię kocham , teraz nie mogę pozwolić Ci odejść.
- skończyła rozpaczliwy monolog.
-Jeśli będziesz taka jak byłaś zbiję Cię na śmierć - po chwili paląc - wypowiedział Julek.
-Tak - krzyknęła z prowokującą miną , zbij mnie.
-Mnie w środku jeszcze nikt nie bił jak Ty.
-Tak mi się podobasz - łkała patrząc kochającym wzrokiem.
Julka zaczęło ogarniać piekielne pożądanie.
-Powstrzymał je – mówiąc - mnie zapomnieć się nie da ,nikt komu ofiarowałem swą miłość nie -zapomniał mnie nigdy dotąd.
-Jestem jak złe zatrute ziele w swej prawdziwości - mówił , a ona odczuła niepokój.
-Jeżeli boisz się tego odejdź od razu i więcej nie odstawiajmy żadnego żałosnego przedstawienia- -skończył
-Nie , nie boję się -powiedziała , wydam walkę wszystkim i wszystkiemu , każdej sile by ocalić - choć cząstkę naszych ogrodów.
-Rób ze mną wszystko i trzymaj mnie tylko za rękę wciąż , - bym Cię czuła - błagała w -półśnie.
Pocałował jej gorące duże usta , zerwał cieniutką bluzeczkę....i zapalił papierosa wpatrując się w nią.
...ona drżała..nie ubrała się jednak ,czekała pokornie obejmując jego ramię.
Zastygłem...po chwili rzucony bezwładnie w popielnicę niedopalony papieros dymił zagęszczając jeszcze bardziej atmosferę.


Położył ją ciężarem swego ciała na podłodze , całując jednocześnie szyję , głaszcząc piersi i sapiąc..
W kapłańskim uniesieniu spijał całą słodką rozkosz jej ciała.
Kochali się przy mnie walając na całej podłodze...
.Bolling wygrywał Fantastique...a ona wiła się poddając wszystkiemu.
Przestałem już czytać jakąś chwile temu , zawstydzony zrozumiałem , że takich chwil nie przeżyłem nigdy.
To co mieli dla siebie rodziło się z głębokiej namiętności , miłości duchowej i wręcz boskiego oddania sobie.
...usiadł w końcu na fotelu i kazał jej ruchem oczu podejść , wepchnął na siebie łapiąc jednocześnie mocno za pośladki.
Po chwili wstał z nią - obejmowała go w pasie nogami , a on podnosił ją to w górę to w dół...krzyczała...
Chodził jak rozjuszony byk po pokoju trzymając na sobie , ocierał ją plecami o ściany , będące jakby pomnikiem ich pamięci..
Po chwili zmęczony i zadyszany , ułożył ja z powrotem na kocu i stanął przed nią...
Klęknęła obejmując jego uda i pieszcząc go.......
Intymność tych chwil zapierała mi dech w piersiach...
Zasnąłem , łykając jeszcze przed tym odrobinę wina..
Oni podobno byli jeszcze na spacerze , a nad ranem Julek zbudził mnie , oznajmiając,że wychodzimy.
Był neurastenikiem bojącym się poranków.
Dziwnie zmęczeni tymi wrażeniami wlekąc się pustymi , szarymi ulicami , dotarliśmy do domu.
Przy porannej kawie , rozumiałem jak silnie tkwi w nim potrzeba takich diabelskich przeżyć...
Stwierdziliśmy , iż koniecznie , zanim cokolwiek dziś zrobimy , musimy odespać jeszcze tą nocną niesłychaną historię.
Gdy wstałem on już grał na saksofonie cudowną kompozycję - Tambourin - Gosseca...
Doszedłem za jakiś czas do siebie i zasiadłem do pianina , dochodziła godzina szesnasta.
Nic mi jednak nie wychodziło , bałem się - co można robić po takich chwilach - myślałem.
To jak dotykanie nieba , gdzie pójść później.
Julek grał piękną solówkę do jakiegoś tematu Chicka Corei ,a ja gdzieś tam jedynie , spięty podkładałem akompaniament...ten czas pachniał liśćmi kukurydzy.


Ktoś nagle zadzwonił do drzwi , jakiś podlotek wręczył list pachnący kadzidłem.
O.!.....od niej pomyślałem.

Czarownica wodziła go-

...Rzuciłeś kawior do mych stóp.
Rzuciłeś mną w nasze magiczne łoże...
Przestałam malować paznokcie i jesteś głębiej.
Nikt dotąd nie rozrywał mnie takim wilgotnym wyuzdaniem.
Aby tworzyć te słowa musiałam rozchylić uda,
wsłuchując się w Ciebie.
Zgasiłam lampę , rozebrałam się.
Wiesz , że rano pachniałeś mlekiem?
Śniłam , że biorę go w usta.
Znikam teraz szukać śladów naszej nocy.
Kocham jak jasna cholera.
Och.

Ps . pozdrów Stasia i zadzwoń....wiesz.

Do wieczora Julek już się nie odezwał , palił i zapadał w swoje głębinowe potwory.
Deszcz stukał o szyby , a my w całej naszej bliskości milczeliśmy przy sobie.
Spodziewałem się , że nie wie co z tym uczynić. Rozgrywał w sobie walkę , bitwę .toczył wojnę z samym sobą.

Przeżyć takie milczenie to zdobyć się na gotowość do śmierci -wyrwał nagle Karol , będący gdzieś jak zwykle wszędzie i nigdzie....ach ta głębia...ha ha ha

....po jakimś czasie spontanicznie jak zwykle spojrzeliśmy na siebie ,szukając wzajemnych odpowiedzi świeżych jeszcze w nas zdarzeń. Nie chciałem niczego mu narzucać i jakkolwiek wpływać na jego decyzję.
Byłem przekonany , że rozegra to sam dobrze – jakby w swojej ciszy dając mi takie sygnały.
To była jedna z oznak naszej przyjaźni – wyczuć się transcendentalnie.

Zaproponowałem przed snem, że dla odświeżenia siebie i jednoczesnemu wyrwaniu się od problemu , jeśli to było w ogóle możliwe , jutro odwiedzimy Mecenasa Mietka Golasa.
Julek stwierdził , iż to pomysł godny realizacji i uśmiechając w zamyśleniu udał się w stronę kanapy , na której sypiał u mnie.
Gdy okrywał kocem całego siebie słyszałem jeszcze ciche westchnienie jego boleści.
Sam również udałem się na spoczynek.


Po drodze do Miecia mokre liści kleiły się do naszych butów , jakby błagały o litość...towarzyszyło temu migotanie latarni oraz kłęby naszych myśli wchłaniane przez jesień.

ps. Opowiadał mi jeszcze o jakimś filozoficznym traktacie, który zrobił...wrócę do tego jednak później.



8 .Matka,Tułaczka,Madera......



Wyruszyłem...o rany jakiż ze mnie pielgrzym...- myślałem
Czułem się jak błazen z kijkiem i tobołkiem na końcu. Miałem wszystkiego dość i chciałem wyć.
Prawie jak z bajki o Koziołku Matołku..........
Zostawiłem wszystko. Potrzebowałem tej ucieczki. Tej pierwszej , prawdziwej mądrej ucieczki w moim życiu.
Nie mogłem znieść już siebie i tej swojej potwornej pustki.
Mimo niesamowitego strachu jaki mi towarzyszył zdecydowałem podjąć się próby naprawienia siebie.
Na pewien czas musiałem zostać sam i oczyścić się.
Sztuka wydawała się mnie przygniatać - ją również zostawiłem , jakby nie sądząc , że cokolwiek mogę teraz w niej znaczyć. Nie pragnąłem absolutnie żadnej potrzeby kreacji tchnień.
Potrzebowałem jedynie natury , tej jedynej opiekunki nas wszystkich , wielkiej matki świata.
Chciałem pochodzić po górach , odnajdywać skamieliny , a w zasadzie wziąć tylko młotek i walić po bryłach ja szaleniec , jak ten , chcący wylać całą złość z siebie.
Samotnia wydawała się być najlepszym rozwiązaniem. Straszna samotnia cierpiącej duszy.

Sztukę odrzuciłem z konieczności również , zbyt głęboko towarzyszyła moim przeżyciom .
Zastraszałem siebie samego , popadając już w panikę i niemoc.
Tak długo się nią syciłem ,iż wciągać zaczęło mnie szaleństwo.
Podświadomie wyczuwane niebezpieczeństwo także było jednym z powodów.
Jednak największe cierpienie dochodziło do mnie ze strony ludzkich emocji i tej swoistej pułapki ,
w która wpadłem poprzez własne nierozsądne zachowanie oraz brak woli w kwestii nadzoru nad namiętnościami , które zasłoniły mi wszystko.
Nie wiedziałem co zrobię jak wrócę , wiedziałem jedynie , że nie pozostanę już takim jak byłem.
Marnym szaleńcem , który cierpiał i niósł cierpienie.

Postanowiłem wyjechać na Maderę.
Gromadząc wszelkie możliwe fundusze także poprzez wynajęcie mieszkania w Krakowie, wykalkulowałem , że przeżyję przynajmniej miesiąc. Madera od niedawna również była już wyspą autonomiczną , co mnie bardzo cieszyło.
Zofia pomogła mi załatwić wszystkie potrzebne formalności i pewnie płacąc również za to , zdobyłem potrzebne dokumenty. Podejrzewam , iż Karol macał w tym palce także.
Zdecydowany byłem nawet podjąć pracę na miejscu , nie tylko w razie konieczności przeżycia.
Z racji samej tylko chęci pomocy innym - próba pozbycia się niegodziwości.
Z Berlina , dotarłem do Lizbony , a stamtąd niewielkim statkiem rybackim dostałem się Funchal - tamtejszej stolicy.
Trwoga miała dopiero do mnie nadejść
Port w Fuchnal od razu przyciągnął moją uwagę i odpędził jakby z mego umysły właściwy cel przyjazdu tutaj.
Wszędzie kręciło się wielu rybaków - jedni ,oporządzali połowy , inni zaś między łodziami popijali rum z plastykowych butelek, a pobliski targ huczał od gromkich licytowań.
Wszelakie bogactwo rozmaitości , głównie owoców morza przyprawiało o szaleństwo. Nie wiedziałem na czym skupić wzrok.
Wrażenie jakby patrzyło się na piratów było nieodzowne. Nie mogłem uwierzyć.

Madera była dla mnie wyspą pustelniczą. Jej charakter w części skalny , w drugiej zalesiony mimo swoistego piękna wybierali ludzie dla przemyślenia czegoś .
Mała ilość mieszkańców i wrażenie wszechobecnej ciszy miało mi pomóc.
Po wcale nie krótkiej podróży cieszyłem się , że jestem na lądzie. Subtropikalny klimat działał inspirująco na zmysły.
Zacząłem pytać kupca o możliwość dojazdu do Camara de Lobos - tam miałem się udać...
- Camare de lobos....yyy ?-zapytałem niepewnie
a ten wskazał mi woźnicę stojącego z zaprzężonym do powozu osłem.

Przeszedłem jakieś dwadzieścia metrów i delikatnie kłaniając się starszemu siwemu człowiekowi zapytałem o to samo.
- Sim, sim, eu vou tomar – radośnie odpowiedział
- dziękuję - powiedziałem na głos , a on spojrzał na mnie dziwnie...

No nie źle pomyślałem , co za trafna metafora,osioł wiezie mnie na szafot.

Przypomniałem sobie historię o jakimś Papieżu ze średniowiecza , którego ekskomunikowano pośmiertnie i ekshumowano również w celu odbycia koniecznej ceremonii.
Na tronie podczas niej posadzony , gnijący już spoglądał na wszystkich w masce osła......

Stary woźnica wyczuł chyba , że jestem Polakiem – i jeszcze chętniej zaprosił mnie do swego powozu- furmanki.
Wskoczyłem wrzucając wcześniej worek i drobne zakupy , które zrobiłem przed odjazdem w porcie.
Obiecał z pewnością zawieźć mnie do Camara de Lobos - cieszyłem się jak dureń , pokazując zęby.
Pociągnął rumu i ruszyliśmy.
Pobudzony po godzinie zaczął coś pokazywać palcem-
- Os polonesses - ryczał i kaszlał jednocześnie
- Chce mi coś pokazać – odgadłem , widząc ,że tak rzewnie gestykuluje.
- Skinąłem głową aprobując.
Wjechaliśmy na przedmieścia gdzie skalna droga prowadziła do jakiejś willi.
Z tablicy pamiątkowej odczytałem , że w 1931 roku przebywał tu Józef Piłsudski , w wilii Quinta Bettencourt rozmyślał o politycznych ruchach.
Zamarłem.....
Byłem również wprost wzruszony......podziękowałem mu oczyma ....
Popijając wodę i zagryzając placek chlebowy z grillowaną rybą , które to specjały zakupiłem właśnie w porcie , podróż moja została kontynuowana . Leżałem i trząsłem się na samą myśl tej wyprawy..... -czy ja to zniosę ? - myślałem
Po drodze mijaliśmy ostro ciosane skały , porośnięte lasem wzgórza , a ukryte gdzieś we mgle wierzchołki gór patrzące z wielką pogardą przerażały mnie.
Skaliste ścieżki prowadziły co jakiś czas pod górę , to w dól. Z wysokości spoglądałem na plantację trzciny cukrowej i sady winne. Malując okolicę wyobrażeniem boskich ogrodów. Mój umysł gotował się cały bojąc z pewnością nadchodzącego przebywania tylko z samym sobą..
Górzysta powierzchnia wyspy nakazywała mi nie zapominanie o pokorze i na dobre odmawiała zachwycanie się pięknem całej tej okolicy..
Łagodny klimat , określany nawet mianem wiecznej wiosny wodził na myśl nadchodzące oczyszczenie , a cudowna roślinność podzwrotnikowa dodawała temu świeżości.
Wóz podskakiwał na górzystej ścieżce , czyniąc drogę nieznośną. Woźnica wskazał pobliską tawernę i za moim przyzwoleniem zjechaliśmy z głównej drogi. Stałem się głodny , sam nie wiedząc co zamawiam wskazałem palcem na otłuszczonej karcie dań , dwie wybrane pozycje z pięciu możliwych.
Dostałem w jednej drewnianej misce zupę kasztanową , a w drugiej gulasz picado. Na również drewnianym półmisku placki chlebowe oraz dzban wina. Zajadałem się w milczeniu , chlipiąc jednocześnie.
Nim zdołałem odpocząć , a mój tyłek dojść do siebie po wszelkich wstrząsach i obiciach na twardym , surowym pojeździe , woźnica przyszedł po mnie-
-e hora do sol - wypowiedział starzec
- zerwałem się , przetarłem usta rękawem kaftana i zapłaciwszy uprzednio karczmarzowi poszedłem do wyjścia. Bałem się , że może mnie tam zostawić i nie dokończę misji.
Sam siedział przez cały ten czas na powozie - dawał mi odpocząć nie sobie - wiedziałem.
W tawernie była masa pijanych i warczących coś rybaków. Panów tamtejszej przestrzeni. Jakież prowadzili tu życie?- myślałem.
Wskoczyłem na powóz i patrząc na okolicę jak na świadka mojej udręki stęknąłem.
Woźnica , spojrzał na mnie i powiedział coś po portugalsku...
Brzmiało to jak - biedny Polako - pielgrzym........
W oddali spozierał na nas złowieszczo Pico ruivo - najwyższy szczyt Madery , którego aurę przesłaniała mgła jednocześnie,dodając tajemniczości
W do zniesienia , oprócz podśpiewywania i hrumkania woźnicy , ciszy podróżowaliśmy dalej. Udało mi się nawet zasnąć. Po jakimś czasie zbudził mnie wielki podskok wozu , a dzielny osiołek parsknął też coś właśnie. Moim oczom ukazał się port w mieście Camaro de Lobos. ..
Zapłaciłem woźnicy , a ten z godnym pożałowania wzrokiem spojrzał jeszcze na mnie. -Zabrałem bagaż i wszedłem w portową zatokę.
Popołudnie rysowało się parnością. Rybacy jak to w poprzednim mieście krzątali się wykonując swe obowiązki , bądź równie podobnie spędzając czas wolny.
Zrobiłem zakupy , zakupiłem placki chlebowe , wołowinę , suszone ryby oraz 6 plastikowych butelek madery i rumu.
Jedyne co mogłem teraz zrobić , to bez żadnej dyskusji udać się w stronę gór .Spojrzałem na przydrożny niby bar - jakby koniecznie chcąc przebywać wśród ludzi właśnie.....zejść miałbym znów na złą drogę. Pokornie jednak zabrałem cały mój bagaż i ruszyłem senną drogą pod górę. Bałem się ale nie widziałem innej możliwości.
Po trzech godzinach cierpiętniczego marszu znalazłem się na pogórzu porośniętym lasem i zielenią. Ostre skały wydawały się odstraszać , jednak dobrze się po nich wspinało , wszelkie wypusty skalne , zagłębienia , ułatwiały zdecydowanie wędrówkę , odnosiłem wrażenie jakby chciały mi pomóc.
Zbliżał się wieczór. Nie obawiałem się klimatu , temperatura nie spadnie poniżej 10 stopni C , a świadomość tego ; iż nie grozi mi niebezpieczeństwo od dzikiej zwierzyny dodawała mi odwagi. W oddali przemknął królik , którego człowiek tu zresztą zasiedlił. Idąc na tą skalną przełęcz widziałem również jeden gatunek jaszczurki bardzo wyraźnie tu osiadły. Ptaki przekrzykiwały się setkami odgłosów jakby miały właśnie prawić wieczorny pacierz .
Ja również pokłoniłem się naturze , dziękując za te względy.
Rzuciłem w skalną , dość przytulną rozpadlinę swoje rzeczy i oddałem się zbieraniu drewna na opał.
Miałem go pod dostatkiem. Spodziewałem się jedynie deszczu w tej części wyspy , z racji również jesieni , ale nie przeszkadzało mi to. Uspokoiłem się.
Ogień trzeszczał i rozświetlał ponurą okolicę. Echo, z oddali niosło szum oceanu , który również chciałem odwiedzić koniecznie. Gdzie są takie przyrodnicze plaże jak tu ? -myślałem.
Madera była pierwszym miejscem , do którego chciałem pojechać , gdy rozpocząłem przemianę. Z racji tej nią niesłychanej fascynacji ponadwymiarowej.
Zacząłem rozmyślać , popijając wino i zaciągając się papierosem. Peleryna , którą wziąłem ze sobą osłaniała mnie od wiatru , ale ten nie przeszkadzał mi wcale.
Czułem żal , żal tego co robię w swoim życiu. Wszystkich głupot i marności. Odgłosy subtropikalnej wyspy zaczęły do mnie właśnie przemawiać......
Walczyłem ze strachem i własną słabością , a łzy spadały na moje skrzyżowane nogi. Nie wiem ile tu wytrzymam - -powiedziałem sobie - ale to co czuję teraz , musi zaprowadzić mnie do zwycięstwa.
Załamany i szlochający podniosłem się i z góry spoglądając na ocean ,upewniłem że jestem przygotowany.
Jakże cieszyło mnie,że jestem tu sam i nikt nie zobaczy tego w jakim fatalnym jestem stanie....
Upiłem jeszcze trochę wina i jak dziecko włożyłem w rozpadlinę siebie...spoglądając sennie w ogień klejącymi oczyma Maderska Matka zabrała mnie w swe ramiona.
Obudziłem się przy już dawno dziejącym życiu. Jak obrzydliwy trupek z podkrążonymi i zapłakanymi oczyma spoglądałem na okolicę.
Kątem sklejonego oka na pobliskiej skałce dostrzegłem królika. Patrzył na mnie.
Coś mnie uciskało , swędziało nawet. Poprawiłem kaftan ,włożyłem wysokie skórzane buty i rozciągałem się na tej boskiej przełęczy. Obmyta w potoku twarz nabrała barw. Przemyłem zęby i przekąszając coś wyszedłem przed siebie. Królik zdawał się wciąż na mnie patrzeć.
Postanowiłem , że będzie to już moje miejsce , było mniej w połowie wysokości całego pasma gór Madery i wyjątkowo mi się podobało. Zdecydowałem się na spacer w dół i uginając często boleśnie kolana , odpierałem siły grawitacji. Ptaki i owady wydawały setki odgłosów , bzyczeń , trajkotań , pohukiwań , podzwrotnikowa natura tętniła ogromem życia . Jaszczurek wciąż było pełno i to, że nie widziałem innych , utwierdziło mnie w przekonaniu,że to gatunek dominujący.
Skalisto - leśnym szlakiem doszedłem do urwiska nad oceanem , a jego lżejszym stokami dotarłem do porośniętej zielenią tropikalnej plaży. Niebieski ocean wodził swoją zwodniczą łatwością. Pokłoniłem się i jemu również. Moczyłem nogi w wodzie i toczyłem się w myślach na dno swej duszy.
Zebrałem siły i mocząc twarz słoną wodą wróciłem na przełęcz. Nastrój mój jeszcze dopuszczalny podbudowywał mnie. Zdrzemnąłem się i późnym popołudniem obudziły mnie głośne podwieczorne śpiewy ptaków. Ten dzień jest przejściem. To jak czyściec. Jeszcze daję radę być i starym i jednocześnie nowym sobą. - wodziłem w myślach.
Wiedziałem , że postawiłem pierwszy krok na swej drodze. Noc napełniła mnie lękiem całości mego istnienia. Czułem pustkę i strach przed samotnością z wyboru. Przerażony zasnąłem. Następnego dnia , królik wydawał się już siedzieć bliżej , co również nie wzbudziło moich podejrzeń.
Po jednakowym wręcz wykonaniu czynności porannych , jak w dniu poprzednim , udałem się na spacer pod górę. Skalne wzniesienia były coraz strome , a las bardziej rzedł jakby wodząc na myśl włosy Stasia. Przemykając wąskimi balkonami....wszelkim przesmykami , pólkami skalnymi...
...Dotarłem na najwyższy na mej drodze szczyt i spojrzałem na okolicę....widok oceanu z perspektywy pobliskich gór , połaci zieleni i buszującego ptactwa oraz głaszczącej ten klimat mgły - uświadomił mi jedno - nic nie znaczę.
Wracałem ścieżką już szczęśliwy. Zrozumiałem. Naszym nadrzędny celem jest bycie maleńkimi.
To jest fundament naszego istnienia. Dzień skończyłem w smutnym , żalącym nastroju i tylko spoglądałem na grzyby , które zbierałem po drodze na jutrzejszy posiłek. Ogień wieczorny palił mnie okrutnie,a tylko wino jakoś zdawało się pomagać ugasić ten żar wewnętrzny. Zmagałem się z oczyszczeniem , uwolnieniem. Strach zaczął mnie dławić , powolutku w myślach zacząłem odrywać skorupę swego sobowtóra. Pokorniałem i oddawałem się stanom wyższych od tych , które mną kierowały... Odrywanie tej powłoki , tej swoistej zmiany osobowości bywa konieczne zapewne ale i bolesne. A dzieje się to tylko z racji silnej woli , którą wskrzeszałem w sobie......zasnąłem..
U budzącego się poranka podpiekałem grzyby na ogniu i zgorzkniały spoglądałem na niebo. Zagryzając je chlebem i ładując w to jeszcze hausty wina posilałem się w strachu. Cały dzień chodziłem otępiały , nie dałem rady ani wędrować , ani nawet myśleć. Strach wypełniał mnie całego ...przespałem ten dzień , a kolejny wyrwał mnie w tym samym nastroju. Dojadłszy grzybów i chleba oraz zalewając je znów tym samym napojem zacząłem rozmyślać.

Byłem gotów nawet w rozpaczy rzucić to wszystko i wrócić do domu pod kołdrę. Wiedząc , że to nie jest jednak rozwiązanie zacząłem się upokarzać.
-Dlaczego to wszystko robisz ?,
- Co cię pcha do tego?
- Dlaczego namiętności zasłaniają ci bycie człowiekiem.
Gnębiłem się - rozumiejąc, iż znam odpowiedzi , potrzebowałem tylko odpowiedniego bodźca – och - pomyślałem- - gdyby tak teraz jeszcze niedźwiedź mnie zaatakował...........jednocześnie wiedząc , że nic takiego się stanie
-straciłem przytomność...świat odleciał barwnym korowodem drzew , gdyż zaszedłem właśnie do pobliskiego lasku.....

Oj , pięknie było w tym lesie...

wizyjny utwór Juliusza.

Jechałem na koniu...zbroja moja jęczała...ja również..
Krew zastygała już nieco na błyszczącym jeszcze rano pancerzu
klejąc mnie do konia w szczelnym uścisku
Wzdychałem na samą myśl o zbrodniach , które popełniałem.
Żal lał się ze mnie najmocniejszym wodospadem.
Koń Mój , kompan najwierniejszy oblizywał wciąż umazany pysk we krwi.
Dlaczego i w i mię kogo morduję , kto rządzi tym politycznym kłamstwem.
Dlaczego krzyż na mej piersi nie pali mnie tak jak sumienie.
Dlaczego krzyż to krew i cierpienie....
czy mój koń jest ranny ?
Czy bóg jest zadowolony ?
Gdzie mnie targasz , że w szaleństwie się zatracam.
Czyż to moja pokuta ?
Gdzie więc mam swe odczucia teraz umieścić,
gdy zalewają całego mnie - jak się oczyścić? - łkałem.
Strumyk opętał spragnionego konia.
Prawie upadłem , wybaczając mu instynkty.
Zsiadłem z mego druha i pokłoniłem się mu.
Otarłem twarz z krwi , lepką bardziej od czeluści piekieł.
Zapłakałem.
Piłem wodę ze źródła i czułem słodko - słony smak żałości.
W całkowitym wstręcie odrzucam poszczególne części - pancerza sobowtóra,
zrzucam białą z krzyżem jedynie pelerynę.
Której biel stanowiła jeno dwie pięści powierzchni.
Kaftan mój śmierdzi krwią i stęchlizną.
Zdzieram go.
Naprędce rozpalam ogień, chcąc już przestać cierpieć.
Palę całe to brzemię i ogrzany już.
namaszczam się w zimnym potoku.
Jestem nowy..............Matka jest przy mnie...




Strasznie głodny i brudny wróciłem do legowiska i zjadałem resztki swoich zapasów.
Postanowiłem natychmiast , jakiś już nowy zejść do pobliskiej wioski.
Wchodziłem w samotności do oazy ,dymiło się jedynie palenisko...., a za jakiś czas kobieta wyszła z chaty mieląc coś w ustach.
Nieopodal dostrzegłem również starca , czytającego gazetę. Spoglądając na jej odwróconą do mnie pierwszą stronę oniemiałem. Data wskazywała , że jestem tu piętnasty dzień.
To niemożliwe....
Zamarło we mnie wszystko , czułem się swobodny i radosny. Zapłakałem.
- dziękuję - odpowiedziałem mu sam nie wiedząc czemu.
- spojrzał na mnie - z wyrazem - biedny Polako pielgrzym.....tym lepiej pomyślałem.
- Zrobiłem zakupy na jakiś czas i wdrapałem się na górę. Po drodze chybcikiem , przeleciał obok mnie królik.

Gdy doszedłem do obozowiska na moim worku siedział Karol i cieszył się.
Mój druhu- rzekł -
- Odwaliłeś kawał mistycznej roboty.
- Spojrzał na połacie zgniecionej trawy , po których tarzałem się w szale.
- Jesteś czysty, wróć niebawem do świata i nadaj mu sens -już teraz właściwy.
- Panie Karolu - rzekłem
-Boję się...tutaj chcę jeszcze trochę pozostać , tu odnalazłem tą siłę i chcę się jeszcze pożegnać.
- Dobrze Juliuszu.- rzekł
- Ja i tak jestem przy Tobie zawsze - odparł-
- A ja przypomniałem sobie królika.
- Przestraszyłem się, tym razem inaczej.
- Karol spoglądając na pobliską stertę gruzu - powiedział
- Twoje znaleziska archeologiczne w zamian nad opiekę nad Tobą zostały przekazane moim - mocodawcom.
- A więc jednak znalazłem coś wartościowego -ryczałem
- Co innego chcielibyście wziąć ? -zapytałem i Karol bez udzielenia odpowiedzi zniknął.

Kolejne piętnaście dni ,z czego już ostanie pięć bez grzybowych posiłków , spędziłem na pomocy starszemu wieśniakowi w pracy przy gospodarstwie , noszeniu wody i rąbaniu drwa. Byłem silny jak tur.
Moje oczy lśniły. Byłem gotów.
Z góry gdzieś nagle usłyszałem nawoływanie, Karol machał do mnie z balonu , służbowego środka lokomocji.
Zacumował i zapytał -
- Czy już?
- tak odparłem.....[skąd u licha wiedział kiedy...?]

Pożegnałem starszego pana , który był zresztą wcześniej moim woźnicą.
-powiedział-
Nao volte aqui Polo - serdecznie się uśmiechając. [Nie przyjeżdżaj tu więcej ]

Pokłoniłem się mu.
Niosąc już na sobie nowy czysty kaftan , doszedłem do kosza balonu.
Okulary lotnicze Karola nadawały mu wyraz szaleńca.
Wrzuciłem worek i butelki z winem maderskim , oraz rumem , którego nie tknąłem do pojemnego balona,udając się szczęśliwy w drogę powrotną do domu.

Podpity zasnąłem , Karol obudził mnie nad Berlinem , tam gdzie Hitler przeżył swój upadek i powiedział -
- Musisz jeszcze o czymś wiedzieć...
-O czym ?- jęknąłem sennie.

- Stasiu.....- rzekł - spotyka się z Magdą....
- nasza przyjaźń jest zagrożona - wysnułem nawet nie zasmucony.
- Boję się o niego.....

W zadumie i bardzo mroźnym powietrzu dolecieliśmy do Krakowa.
Gdy wyskoczyłem z kosza - Karol wołał jeszcze do mnie z powietrza-
- Gratuluję Ci.
Machnąłem do niego ręką i wróciłem do nowego już życia..............


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jan Różwicki dnia Wto 20:27, 04 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1