Autor Wiadomość
Frey
PostWysłany: Wto 23:13, 09 Kwi 2013    Temat postu: Monastyr - fragment opowiadania

Las ogarnął zmierzch. Gdzieś poza nim słońce dopiero zachodziło, ale drzewa rosły tu gęsto i nie dopuszczały już promieni światła. Większość osób zapewne dwa razy by się zastanowiła, zanim zapuściłaby się o tej porze w takie miejsce, jednak ona szła pewnym krokiem pośród dzikiego gąszczu.
Nagle zatrzymała się. Wydawało jej się, że gdzieś za jej plecami coś zaszeleściło. Ktoś ją śledzi? Niemożliwe. Postarała się, żeby nikt nie zauważył jej nagłego wyjścia. Odwróciła głowę, ale niczego nie dostrzegła. A może to był on? Tak. Na pewno. Przeczucie mówiło jej jednak, że akurat on nie przeszkodzi jej w tym, co chciała zrobić. Wszyscy, tylko nie on. Mocniej ścisnęła medalik, który trzymała w ręku i ruszyła dalej.
Wkrótce dostrzegła znajomy czarny kontur. Minęła ogromny pień starego dębu i stanęła przed samotną drewnianą chatą. Właściwie jej ruiną. Czas odcisnął na niej srogie piętno. Dach zapadał się w sobie, a zbutwiałe deski tworzące ściany, wyglądały jakby miały się zawalić przy najlżejszym dotyku. Dziewczyna stała chwilę i wpatrywała się w nią, zatopiona we własnych wspomnieniach, lecz po chwili poszła dalej. Zaczęła przedzierać się przez krzaki jeżyn nieopodal. W samym ich centrum rosła samotna lipa. Dziewczyna stała przez chwilę u jej stóp, ale kiedy usłyszała kolejny szelest, błyskawicznie, jakby ze strachem, zaczęła wspinać się w górę. Dotarła do pierwszej grubszej gałęzi i siadła na konarze. Wyjęła spod bluzy zwój powrozu, który udało jej się znaleźć w stodole. Ręce trzęsły się jej jak w febrze, kiedy przywiązywała do niego linę. Dlaczego? Przecież do tej pory była pewna, że to najlepsze wyjście, a teraz nagle ogarnęły ją wątpliwości? Czy przeżywanie tego koszmaru jest lepsze?
Nie jest.. Już wielokrotnie miała okazję się o tym przekonać. Poza tym… Poza tym w ten sposób uda jej się pomóc swojej rodzinie. Starali się to przed nią ukrywać, ale ona widziała tak dobrze znany jej strach w oczach matki i młodszego brata. Nawet u ojca, który przecież od zawsze był dla niej wzorem opanowania. Była pewna, że jeśli tak to zostawi, to wszystko nie skończy się źle tylko dla niej. Wiedziała, że będą zrozpaczeni. Jej serce ścisnęło się z żalu, kiedy wyobraziła sobie twarz płaczącej mamy. Jednak na dłuższą metę tak będzie lepiej.
Wcześniej zrobiła kilka prób, więc teraz już wprawnym ruchem związała pętlę i przełożyła ją sobie przez głowę. Znów usłyszała szelest. Tym razem całkiem blisko. Była pewna, że ją obserwuje. Poczuła coś na kształt ponurej satysfakcji. Patrz. Patrz uważnie. To już koniec.
Potem skoczyła.



* * *



Tomek, znudzonym wzrokiem, patrzył jak bus mija tabliczkę z napisem „Hrubieszów”. Odczekał jeszcze chwilę, do momentu, kiedy minął stację benzynową u wylotu miasta, a potem zaczął wkładać na siebie płaszcz. Kiedy wyjeżdżał z Lublina, śnieg piętrzył się tylko w brudnych, okopconych zaspach na brzegu ulic, ale tutaj rozłożył się wszędzie grubą, białą warstwą. Przykryte zwałami śniegu drzewa i domy wyglądały jakby były wycięte prosto z bajki. Tomek przypisał to swojskiemu urokowi rodzinnego miasteczka.
Nareszcie w domu! Był dopiero poniedziałek 17-ego grudnia, ale jemu udało się już wyrwać ze studiów na przerwę świąteczną. Miał przed sobą w perspektywie trzy tygodnie, żeby odpocząć od zgiełku i problemów dużego miasta. Trzy tygodnie, żeby podładować baterie w rodzinnym domu. Wreszcie trzy tygodnie, żeby zająć się swoimi sprawami. Bóg jeden wiedział, jak bardzo było mu to potrzebne.
Bus przejeżdżał już obok liceum w centrum miasta, do którego jeszcze rok temu uczęszczał. Wiercąc się na siedzeniu, poczekał, aż kierowca pokona ostatni fragment drogi, a kiedy wreszcie zatrzymał się na końcowym przystanku, zaczął gramolić się razem z innymi ludźmi do wyjścia. Po dwugodzinnym pobycie w, do przesady nagrzanym wnętrzu, z ulgą przywitał powiew mroźnego, świeżego powietrza. Ruszył do bagażnika, żeby zabrać torbę. Poczekał na swoją kolejkę, zajrzał do środka, zlustrował wnętrze i…
Torby w bagażniku nie było.
Tomek poczuł na karku kropelki potu. Pierwsze o czym pomyślał to, że jego torba wypadła z bagażnika w czasie drogi, ale sekundę później zrozumiał jak bardzo idiotyczne było jego rozumowanie. Przecież ktoś na pewno by zauważył, jak bagażnik przy pełnej prędkości otwiera się z trzaskiem, a bagaże wesoło, w podskokach turlają się po asfalcie. W takim razie ktoś ukradł jego rzeczy?
n- Hej! Studencie! Zgubiłeś coś? – usłyszał nagle za sobą
Tomek odwrócił się jak na komendę. Oparty o pień drzewa, stał młody, krępy mężczyzna. Jak zawsze, miał na sobie włożoną starą, znoszoną kurtkę. Poznałby tego człowieka w każdym miejscu i czasie. Łyski.
- Z taką szybkością działania, złodziej zdążyłby już te twoje menele przepuścić. Chociaż z drugiej strony, patrząc na stan twojej torby, wątpię, żeby znalazł się na nią jakiś kupiec. – dodał wyjmując zgubę z ukrycia.
- Za to patrząc na twoją szybkość działania, zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę nie jesteś złodziejem i nie podbierasz ludziom ich bagaży. – Tomek również postanowił popisać się swoim dowcipem. – Czyżby nowy sposób na życie?
- Nie. Na razie ciągle mam swoją pracę. Tak wogle to siema.
- Lepiej daj mi fajkę. – odparł Tomek. – skąd wiedziałeś, że będę o tej porze?
Łyski nie śpiesząc się z odpowiedzią, wyjął z kieszeni paczkę priłuków. Dopiero kiedy zgodnie zaciągnęli się smrodliwym ukraińskim dymem kontynuował.
- Spotkałem twojego tatę w Stokrotce i mi powiedział – wskazał ręką na supermarket, nieopodal przystanku – A skoro byłem blisko, to pomyślałem, że już poczekam i się przywitam.
- I podwiniesz mi torbę.
- Po namyśle zrezygnowałem. Masz w niej chociaż coś cennego? Czy same brudne skarpety i przepocone majtki?
Tomek już miał mu wyjaśnić, że jego skarpety i majtki, nawet brudne, są warte więcej niż wszystko co Łyski ma w tej chwili na sobie, ale w ostatniej chwili dojrzał znajomą grzywę rudych włosów. Daria, skradała się tuż za plecami kumpla ściskając w dłoniach wielką bryłę śniegu. Podejrzewając co chce zrobić, postanowił nie sprawić zawodu dziewczynie i nie zniszczyć jej planu.
- Słyszałeś, że meteorolodzy przewidują w najbliższym czasie duże opady śniegu? – zapytał zachowując kamienny wyraz twarzy.
- A co mnie obchodzi, że jakiś… Kurwa! Kto to zrobił? – warknął, telepiąc głową na boki, kiedy biała czapa opadła z impetem na jego głowę.
- Słowo daję! Przed chwilą jakiś ptak wybił się z gałęzi nad tobą, a kiedy to zrobił, śnieg obsunął się z niej prosto na ciebie! – odpowiedział z przejęciem Tomek. – Cześć Daria! Co słychać? – dodał już, normalnym tonem.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, zupełnie nie zwracając uwagi na swoją ofiarę.
- Hej. Czego się nie chwalisz, że wróciłeś z Lublina?
- Wiesz… nie było kiedy. Do końca nie byłem pewien czy wrócę dzisiaj, czy może jutro, albo nawet pojutrze. Tak pytasz, czy coś ci chodzi po głowie?
- Właściwie to tak, bo…
- Nie zachowujcie się jakby mnie tu nie było! – przerwał jej Łyski, formując już w rękach pokaźną śnieżkę. – Wkurzyłaś misia dziewczyno. – dodał jeszcze z mściwym uśmiechem na twarzy. - Jak z tobą skończę to…
Tomek nigdy się nie dowiedział, co by się stało, gdyby z nią skończył. Nie, żeby go to szczególnie obchodziło.
W powietrzu śmignęła druga śnieżka, rozpryskując się dokładnie na nosie Łyskiego. Niedoszły mściciel zatoczył się i poleciał plecami na ziemię.
- Prosto w cel! – Tomek usłyszał za sobą znajomy głos Draxa.
- Dziesięć punktów! Idealna siła uderzenia, połączona z nieomylnym wyczuciem rzutu – pochwalił go. – Tak swoją drogą mamy dzisiaj jakiś zjazd znajomych? Zaraz się okaże, że na parkingu za samochodem chowają się jeszcze Sandwich z Izą.
Drax podszedł już bliżej i uścisnął mu rękę. Można go było śmiało nazwać przeciwieństwem Łyskiego. Modna, dobrze leżąca kurtka, wisiorek na szyi, rurki na nogach a do tego jeszcze nowiutkie adidasy. I zapach perfum unoszący się obłokiem pięć metrów od niego.
- Serwus. Jak studia? – zagadnął, kiedy Daria, pomagała Łyskiemu doprowadzić się do porządku.
- Normalnie. Dwójami można pole posiać.
- Nauka nie zając – pocieszył go.
- Nauka nie zając. Odpoczynek nie zając. W sumie wszystko to nie zając. Tylko zając, to zając – palnęła Daria.
Nastała cisza.
- Gdzie cię tego nauczyli? – zapytał w końcu Tomek.
- U nas w klasie tak mówią. A co? Źle?
- Źle.
- A tak poza nauką, to co tam? – zreflektował się Drax.
- Poza tym to nudy. Mam nadzieję, że tutaj będzie ciekawiej – odparł zdawkowo Tomek. Miał nadzieję, że nikt nie będzie dociekał, dlaczego przekłada małe miasteczko, nad wojewódzką metropolię.
Kiedy jednak gęba jego przyjaciela rozpromieniła się od ucha do ucha, stwierdził, że chyba nie musi się o to martwić.
- No raczej. Przyjechałeś w samą porę.
- Jak to? – zainteresował się Tomek.
- Co ty wiadomości nie oglądasz? Masz w tym Lublinie telewizor, albo chociaż internet? Jutro jest koniec świata! Postanowiliśmy, że musimy jakoś uczcić razem przeżyty czas. Dlatego dziś wieczorem robimy ostatni melanż przed śmiercią!
- A czego niby od razu śmiercią? – zapytała Daria tonem, w którym dało się wyczuć duży dystans do tak daleko idących wniosków.
- Wiesz. Myślę że życie po końcu świata może stać się niezwykle ciężkie – odparł Drax, robiąc przy tym minę, której nie powstydziłby się sam Arystoteles. - Rzekłbym nawet, że niemożliwe.
- Jest wiele końców – powiedział sentencjonalnie Tomek. – Ale upić się i tak zamierzam. O której się widzimy?
- O dwudziestej zbieramy się w Magistracie, tak? – na wpół oznajmiła, na wpół zapytała dziewczyna. – Tomek, przyjdź po mnie, dobra?
- Jasne, ale pod jednym warunkiem. Zbierzesz się na czas, żebym nie zamarznął na dworze, kiedy będę na ciebie czekał. Umowa stoi?
- Stoi – znowu się uśmiechnęła. Podobał mu się ten uśmiech. – Najwyżej przyjdziesz na chwilę do mnie.
To już mu się spodobało zdecydowanie mniej.
- Wtedy to nie wyjdziemy już przez godzinę. Jak przyjdziemy, to nic już dla nas nie zostanie!
Wymierzyła mu lekkiego kuksańca w ramię.
- No to przyjdź po mnie godzinę wcześniej – znowu rozbrajająco się uśmiechnęła. – Idę, bo Kaśka na mnie czeka. Widzimy się później! – Tomek zauważył, że przed wejściem do Stokrotki, faktycznie stoi jej przyjaciółka. Machnął jej ręką na powitanie.
Stali przez chwilę i patrzyli za oddalającą się dziewczyną.
- Leci na ciebie – stwierdził Łyski.
- Niestety – odparł Tomek.
Kumpel zlustrował go spojrzeniem.
- Powiedz mi, o co ci chodzi? Jest ładna, a do tego niegłupia. Poza tym ile razy nie przyjedziesz i tak zawsze się spotykacie. Ktoś inny już dawno by coś z tym zrobił. Ty nie. Dlaczego?
- Po prostu nie jest w moim typie – Tomek czuł, że zaczynają wchodzić na grząski grunt. Lepiej żeby szybko uciął tą dyskusje.
- Jeśli nie podoba ci się, to zaczynam się martwić czy wciąż jesteś hetero?
- Jestem. Daj temu spokój. Po prostu się kumplujemy
- Chodzi o Beatę prawda? – do rozmowy włączył się też Drax.
No i proszę, zaczęło się. Że też rozmowa musiała zejść na ten tor.
- Od tego tematu odczepcie się tym bardziej. Nie chcę o tym rozmawiać.
Drax nie dał się zbić stropu. Zresztą mógł się tego po nim spodziewać.
- Musisz przestać myśleć o przeszłości i skupić na teraźniejszości stary. Tak jak ona cię potraktowała, nie potraktowałbym nawet najgorszego wroga. Rozstaliście się w kwietniu. Jest grudzień. Wstań i przestań o niej myśleć. Nie blokuj się.
- Słuchajcie mnie obydwaj. To, że nie chodzę z Darią nie znaczy jeszcze, że się blokuje, ani że cokolwiek ze sobą robię.
- W takim razie udowodnij to.
Miał już tego powyżej uszu.
- Nie będę wam niczego udowodniał!
- Źle mnie zrozumiałeś. Nie udowadniaj tego nam, tylko sobie.
Tomek zamilkł. Na coś takiego nie był przygotowany. Przyjacielowi udało się poruszyć gdzieś głęboko, w jego wnętrzu, czułą strunę. Strunę, której nie spodziewał się tam zastać.
- Rozumiem – odparł tylko. – Postaram się.
Chwycił torbę i przerzucił ją sobie przez ramię.
- Dobra – dodał, siląc się na uśmiech. – Idę do domu, bo rodzinka na pewno na mnie czeka z ciepłym obiadkiem. Widzimy się w Magistracie.
- O dwudziestej – dorzucił Łyski. - Postaraj się nie spóźnić. Jeśli wiesz co mam na myśli.
- Jasne. Będziemy na czas.



* * *



Spóźnili się.
Przyszedł po Darię wpół do ósmej. Oczywiście zanim była gotowa do wyjścia, było już dziesięć po, a zanim dotarli do baru, minęła prawie godzina i dochodziło już wpół do dziewiątej.
Kiedy Tomek obserwował trajkoczącą dziewczynę, wciąż miał w myślach słowa Draxa. Skupić się na teraźniejszości. Udowodnić sobie, że to co było, zostawił za sobą. Może i był to banał, ale jakże prawdziwy i trafny w jego sytuacji.
Od nieszczęsnych wydarzeń, które miał okazję, przeżyć jeszcze w kwietniu, minęło już kilka miesięcy, żeby nie powiedzieć, że prawie rok, a on wciąż nie potrafił się z nimi pogodzić. Właściwie od tamtego pamiętnego momentu, kiedy Beata zrobiła z niego żałosną ofiarę swoich zachcianek, a przy okazji uczyniła też pośmiewiskiem przed wszystkimi ich znajomymi, kontakt między nimi całkowicie się urwał. Nigdy później się z nią nie widział, nie rozmawiali nawet przez telefon. Wiedział, że powinien to być dla niego zamknięty rozdział życia, ale mimo wszystko, czasem przyłapywał się na tym, że znowu rozmyśla o swojej dawnej ukochanej. Bywało, że potrafił przeleżeć pół nocy w łóżku, kiedy zamiast spać, odtwarzał w kółko chwile z przeszłości. Chwile, kiedy mógł zrobić dla niej wszystko.
Boże, jaki on był wtedy naiwny.
Teraz, kiedy szli z Darią pustą ulicą, sporadycznie oświetlaną jedynie blaskiem miejskich latarni, co chwila zerkał na dziewczynę. I nie mógł oderwać od niej wzroku. Od jej zgrabnej sylwetki. Od długich, ognistych włosów, które opadały luźno na jej ramiona. Pachniały wiosną. Wiosną, której tak bardzo mu brakowało. Najbardziej urzekająca była jednak jej twarz - wiecznie roześmiana, z tymi wesołymi, zielonymi jak szmaragdy, oczami. Daria miała w sobie coś, co sprawiało, że mógł z nią być od rana do wieczora i nawet nie zauważyć, że dzień dobiegł końca. W miarę, jak zbliżali się do Magistratu, Tomek był coraz bardziej przekonany, że skupienie się na teraźniejszości wcale nie musi być takie trudne. Wystarczy sięgnąć ręką.
Wieczór był naprawdę mroźny. Tomek zapomniał wziąć z domu rękawice i teraz wciskał ręce do kieszeni płaszcza, bezskutecznie starając się rozgrzać skostniałe palce. Daria wyekwipowała się lepiej i teraz pokpiwała sobie z niego, jednak oboje z ulgą przywitali biały gmach Magistratu. Szybko wspięli się po zdobionych schodkach wejściowych i zanurzyli w cieple wnętrza.
Lokal prezentował sobą mieszankę starego stylu z nowoczesnością, doprawioną do tego dobrym gustem. Ceglaste ściany i powieszone na nich portrety muzycznych gwiazd, nadawały restauracji - pensjonatowi, jak zwykła mówić o swoim przybytku właścicielka, swojskości i przytulności. Jednak dla Tomka, jak i zapewne dla wszystkich zebranych wewnątrz ludzi, Magistrat pozostawał miejscem, w którym wszelkiej maści napitki wiodły niepodzielną władzę, a jedzenie mogło być do nich najwyżej dodatkiem, nigdy na odwrót.
A ludzi było dzisiaj sporo. Delikatnie mówiąc.
Tomek chwycił Darię za rękę. Po części dlatego, że nie chciał zgubić jej w tłumie, a po części, że po prostu poczuł taką chęć. Nie opierała się. Coś powiedziała, ale gwar rozmów, w połączeniu z jakimś rockowym kawałkiem dobiegającym z głośników, był tak wielki, że nie usłyszał ani słowa. Przepchał się przez pierwszą grupkę ludzi przy wejściu, rozglądając się jednocześnie po okolicy. Zarówno wielkie dębowe ławy, przy których mogło się pomieścić dziesięć osób, jak i małe stoliki, przeznaczone dla par, były przepełnione. Nawiasem mówiąc przeznaczenie tych ostatnich zostało delikatnie nagięte, jako, że już przy tym najbliższym Tomek dostrzegł pięciu mężczyzn, z ożywieniem rozprawiających o tym, czy Najman byłby w stanie nawiązać walkę z Khalidovem, pod aspektem siłowym. Dowiedziawszy się, że Najman mógłby nawiązać co najwyżej kontakt wzrokowy, ruszył w kierunku głównej sali. Wodził wzrokiem w poszukiwaniu znajomych twarzy i kiedy już miał schodzić na dół, do sal w piwnicy, dostrzegł wreszcie, w samym rogu, to czego szukał: Łyski, Drax, Marcus, Iza, Sandwich, a do tego jeszcze Mała Mi, Majka i Diabeł z Barnabą okupowali stół, gęsto zastawiony kuflami i kieliszkami. Pomiędzy nimi, stojąca niczym samotna wieża, stała dwulitrowa Finlandia. Ktoś, zapewne Marcus, musiał zwariować, żeby wydać tyle kasy, tylko po to, aby wypić ją w barze, zamiast kupić ją dwa razy taniej w sklepie i obalić gdzieś na zewnątrz. Dla Tomka był to jednak tylko kolejny powód, żeby stwierdzić, że ten wieczór będzie ciekawy. Oboje z Darią, ruszyli w ich stronę.
Sandwich zauważył ich już z daleka.
- O! Są! – wykrzyczał, oznajmiając wszystkim w pomieszczeniu ich przybycie. – Serwus! Co słychać!?
- Po staremu. A co? – odparł Tomek.
- Nic. Moja stara się pyta! – darł się dalej.
Tomek zanotował sobie w myślach, żeby w przyszłości nie wyskakiwać z podobnie głupim pytaniem.
- Spóźniliście się! Znowu! – dodał Łyski.
- Nie wiesz, że gwiazdy nigdy się nie spóźniają? – próbował bronić swojej pozycji. - To po prostu inni przychodzą za wcześnie.
Nie jemu było jednak mierzyć się z Sandwich’em.
- Na gwiazdę trzeba mieć wygląd i pieniądze, a ty nie posiadasz nawet wyjściowej twarzy, żeby się pokazać przed kamerą – zgasił go jak świeczkę.
To zabolało. Do licha! Przecież jest przystojny!
- Dobrze, siadajcie – zezwolił łaskawie Łyski, przerywając jego ponure przemyślenia – Czego chcecie spróbować? Piwa? Wina?
- I wódki! – zawołała Daria, wpychając się w wolną przestrzeń pomiędzy Draxem i Izą.
- Widzę, że ostry z ciebie zawodnik! – ucieszył się Sandwich, podając jej nie wiadomo kiedy napełniony kieliszek.
- To ja biorę browarka – powiedział Tomek.
- Jasne, ale żeby nie było tak łatwo… uahahah – Drax nie wiadomo dlaczego zachichotał, jak podstarzały, złośliwy goblin. – Zanim siądziesz masz zadanie do wykonania. Musisz kupić następny leśny dzban, bo browarek to już nam się kończy.
- Jaki dzban? – osłupiał Tomek.
- Leśny! O taki – zademonstrował pękate, lecz puste naczynie, którego do tej pory jakimś cudem nie zauważył.
Tomek zerknął na pozostałych, ale każdy zachowywał się jak gdyby nigdy nic, więc uznał, że nikt nie robi sobie z niego żartów.
- Dobra, zaraz wracam.
- E! Karniak! – zagrzmiał Marcus.
Powoli odwrócił się. Marcus trzymał w dłoniach kieliszek wypełniony po brzegi wódką. Dokładnie setkę. Wszyscy z uwagą wpatrywali się w każdy ruch Tomka. Nie mógł odmówić. Przyjął go z miną, jakby zawierał śmiertelną truciznę. Przechylił brzeg kieliszka i wlał trunek do ust. Przełknął jeden, drugi, a potem trzeci łyk. Chciał zachować, kamienną twarz, jakby takie sytuacje były dla niego chlebem powszednim, jednak szerokie uśmiechy na twarzach zebranych uświadomiły mu, że nie udało mu się przed nimi ukryć faktu, że jego wnętrzności właśnie wywracają się do góry nogami.
- Moment. – wychrypiał.
Zaczął lawirować między ludźmi, powoli zbliżając się do lady. Po drodze stan jego żołądka ustabilizował się na tyle, aby nie zwrócił zawartości wszystkiego co dziś zjadł, przy rozchyleniu ust. Obsługiwała dzisiaj całkiem urocza blondyneczka. Oparł się wygodnie o blat, czekając, aż skończy operować przy lodówce wypełnionej butelkami z piwem. Po chwili go zauważyła. Podeszła i zapytała z uroczym uśmiechem na twarzy:
- Co podać?
- Leśny dzban – odparł Tomek również się uśmiechając.
Teraz dla odmiany jej twarz przybrała wyraz zaskoczenia, a on zrozumiał, że zrobił z siebie idiotę.
- Znaczy… dzban z piwem. Taki duży – poprawił się, modelując rękami w powietrzu jego kształt. Raczej z marnym rezultatem.
- Aha. Już podaje – na szczęście zrozumiała, o co mu chodzi. Szybkim krokiem wyszła na zaplecze.
- Nie wierze, że to zrobiłeś – usłyszał tuż obok siebie głos Draxa. Najwyraźniej robił wszystko, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Ciekawe, kto mi powiedział, żebym to zrobił – warknął Tomek.
- Przecież tylko debil mógłby to nazwać leśnym dzbanem! – żachnął się jego kumpel.
- W takim razie. to ty musiałeś być autorem tej nazwy. A ja dałem się złapać jak ostatni głupek.
- Nie mów mi tylko, że jesteś zły.
- Ja? Zły? Ja jestem ostoją dobroci, barankiem pokoju. Nie bywam zły. Ale przygotuj się na straszliwą zemstę.
- Nie mogę się doczekać – wyszczerzył zęby.
- Ja też, ale najpierw zapłać dwadzieścia złotych – odezwała się kelnerka, która zdążyła wrócić z „leśnym dzbanem”.
Tomek westchnął ciężko i zaczął rozpinać portfel.
- Trzymaj dychę, żebyś nie wytracił wszystkich oszczędności – Drax rzucił na ladę banknot ruchem człowieka, dla którego strata nie tylko dziesięciu, lecz i kilku tysięcy złotych, wciąż byłaby tylko drobnym uszczerbkiem w jego majątku.
- Przecież jutro i tak koniec świata. Co mi po pieniądzach?
- Chuj z końcem świata. Nie będziemy przecież z ciebie wyciągać ostatnich groszy.
- Zgoda – w duchu odetchnął z ulgą. Faktycznie nie miał za dużo pieniędzy, a poza tym kumpel dał mu znak, że jego „kara” za spóźnienie wreszcie dobiegła końca. Jakby coś takiego w ogóle było potrzebne. Te hrubieszowskie zasady…
W zgodzie, ruszyli z powrotem, do swojej grupy.
- Podano do stołu – oznajmił Tomek, stawiając na blacie dzban wypełniony piwem.
Rzucili się, jakby go nie widzieli co najmniej przez miesiąc. Po jakiejś minucie stwierdził, że ma szczęście, że udało mu się napełnić chociaż jeden kufel.
Nareszcie miał okazję przywitać się jak należy ze wszystkim. Oczywiście w odpowiedniej kolejności. Pierwszeństwo miały docinki krążące wokół leśnego dzbana. Później usłyszał od znajomych kilka bardziej, lub mniej ciekawych plotek i zabawnych historyjek, sam opowiedział kilka tych, które przywiózł ze sobą z Lublina. W ruch poszedł kolejny dzban, zaś Barnaba zaczął raczyć się jakimś tanim winiaczem, którego dyskretnie popijał, przy pomocy słomki, spod stołu. Przynajmniej dopóki nie zabrała mu go kelnerka. Markus, który wcześniej solidnie doprawił się wódką, nagle zabrał głos:
- To jest ten moment – obwieścił wszystkim zebranym.
- Jaki moment? – spytała Iza
- Mężczyźni są po to, by tworzyć legendy – mówił dalej, nie do końca odpowiadając na zadane pytanie.
- Co? – tym razem odezwał się Łyski z Barnabą.
Tomek, który nie znał Markusa zbyt dobrze, szepnął na ucho Draxowi.
- O czym on gada?
- Zaczyna mieć swoje jazdy – odparł równie cicho przyjaciel. – A to znaczy, że trzeba przygotować kamery i uważać.
- Widzicie tamtą laskę? – Markus wskazał na, trzeba przyznać, atrakcyjną brunetkę dwa stoły dalej, otoczoną wianuszkiem koleżanek.
- Widzimy – potwierdził Łyski. – No i?
- Poderwę ją na numer z długopisem, który ostatnio widziałem.
- I o co w tym chodzi? – dopytywał się.
- Podejdę do niej i zapytam się, czy ma długopis. Ona zapyta się po co mi on, a ja na to: Żeby zapisać twój numer telefonu.
- I to ma zadziałać!?
Ale Markus już ruszył ku swojej ofierze.
- Cześć – zagadnął do brunetki. – Masz może długopis?
- Nie.
Drax ukrył twarz w dłoniach.
- Nie szkodzi. Ja mam – Markus, widać, był przygotowany i na taki obrót sprawy, bo o dziwo, faktycznie wyjął z kieszeni długopis.
- Nie prościej byłoby zapisać na komórce? – mruknął Tomek. Robił wszystko, żeby zachować powagę.
- Markus zawsze był kontrowersyjno inteligentny – odparł Drax z szerokim bananem na twarzy. – A teraz cicho. Chce wszystko słyszeć
- Po co ci ten długopis? – zapytała nareszcie brunetka, wypowiadając słowo klucz.
- Żeby zapisać twój numer – wyrecytował swoją kwestię Markus.
Wyraz twarzy dziewczyny, Tomek określił jako bezcenny.
- Numer buta?
- Nie, numer telefonu.
- Nie ma mowy. Nawet nie wiem kim jesteś.
- Jak to kim? Jestem cudownym facetem. Ten gatunek grozi wymarciem.
- Wiesz co? Bujaj się!
- Zapraszasz mnie na huśtawki?
Łyski płakał ze śmiechu.
- Bez kitu, to będzie legendarne – wykrztusił.
Dziewczynę na chwilę zatkało, a jej koleżanki zachichotały zgodnym chórem. Nagle jedna z nich nachyliła się i podała Markusowi kartkę.
- Dziękuję. – wygiął wargi w szarmanckim uśmiechu i wykonał dystyngowany ukłon, rodem z bankietu dla wyższych sfer. Do pełni obrazu brakowało tylko, żeby zamiast swetra, miał na sobie garnitur. Tym razem brunetka zaśmiała się już razem ze swoimi koleżankami. Zresztą nie tylko one. Zaloty Markusa obserwowało już kilka sąsiednich stolików. Tymczasem amant, niby od niechcenia, machnął ręką, przy okazji pokazując Tomkowi i reszcie zapisany na kawałku papieru numer telefonu. Kilka osób poza nimi musiało to również dostrzec, bo tu i ówdzie posypały się brawa. Dziewczyny podsunęły się, robiąc mu miejsce i po chwili Markus siedział razem z nimi, z ożywieniem rozmawiając ze swoją wybranką.
- No nie wierze – Łyski wyglądał jakby ktoś zdzielił go w twarz. Tomek dałby sobie głowę uciąć, że przez cały czas liczył na sromotną porażkę swojego kolegi.
- Idę zapalić. A ty? – zapytał go.
- Nie. Nie chce mi się – powiedział, wciąż wlepiając oczy w Markusa i dziewczynę. Nie trudno było odczytać, że chciałby być teraz na jego miejscu. Tomek w duchu musiał przyznać, że sam również nie pogardziłby taką możliwością.
Wzruszył jednak tylko ramionami i udał się w stronę wyjścia.
Padał śnieg. Jego wielkie płaty nieśpiesznie opadały z nocnego nieba i delikatnie osiadały na jego płaszczu. Zwykle udeptany chodnik i ulica, zmieniły się teraz w puszysty biały dywan. Tomek zapalił papierosa i wygodnie oparł się o barierkę przy drzwiach Magistratu. Przez dłuższy czas stał w tej pozycji, w zamyśleniu.
Markus zaimponował mu swoim popisem jak mało kto w ciągu ostatnich dni. Nie znał zbyt wielu osób, które tak po prostu podeszłyby do grupy obcych osób i wkręciły się w ich towarzystwo. Stwierdził, że determinacja i odwaga do podjęcia działania, może przełamać każdą narzucaną sobie granicę. Być może tej odwadze pomógł tutaj nieco fakt, że był już solidnie nawalony, ale przecież nie o to w tym chodziło. A co on osiągnął? Czy mógł powiedzieć, że nie marnuje swojego życia? Zapewne…
Nagle, tuż obok, usłyszał szept.
- Tomek…
Zesztywniał. Odwrócił głowę. Stała u stóp schodów. Jej kasztanowe włosy zatańczyły, pod nagłym podmuchem wiatru. Przez głowę w jednej chwili przeleciało mu dziesiątki różnych myśli. Chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia od czego mógłby zacząć.
-Tomek. Pomóż mi. – szepnęła ponownie Beata.
Stali przez chwilę, naprzeciw siebie. Ciszę przerywały jedynie kolejne podmuchy wiatru. Wreszcie Tomek wyrzucił niedopałek papierosa na ziemię. Miał teraz okazję wygarnąć jej wszystko, przez co musiał dzięki niej przejść. Spojrzał w jej głębokie, błękitne oczy. I ponownie się zawahał. Wydawały mu się pozbawione dawnego blasku, przepełnione bólem. Nieznaną mu udręką. Wyglądała jak bezbronne dziecko, którym trzeba się zaopiekować.
- Jak możesz mnie prosić o pomoc? – powiedział cicho. Byłby skończonym idiotą, gdyby dał się teraz omamić. – Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś? Zapomniałaś już, jak mnie potraktowałaś? Poszukaj sobie kogoś innego. Mnie zostaw w spokoju. Nie chcę cię więcej widzieć.
Odwrócił się, zamierzając wejść do środka.
- Tomek…
Nagle poczuł na nadgarstku uścisk jej dłoni. Przeraźliwie zimny uścisk. Odtrącił ją gwałtownym ruchem i szybkim krokiem przeszedł przez drzwi. Kiedy je zamykał, kątem oka dojrzał jeszcze, jak dziewczyna wpatruje się w niego błagalnym spojrzeniem.
Zatrzasnął je tym mocniej.
Miał w głowie całkowitą pustkę. Nogi same zawiodły go do stolika. Obojętnym wzrokiem omiótł Markusa, który dalej flirtował z dziewczynami. Siadł na swoim miejscu i nalał sobie z dzbana nowy kufel piwa. Wziął jeden potężny haust, a zaraz po nim kolejny.
- Coś taki markotny? – Drax od razu zauważył, że coś jest nie tak.
- Widziałem się właśnie z Beatą – mruknął.
- Co?
- Co „co”? Rozmawialiśmy przed chwilą.
Tomek spojrzał na niego. Jego kumpel trzymał swój kufel w powietrzu, w połowie drogi do ust. Był totalnie zaskoczony. Coś było nie tak.
- Żartujesz sobie ze mnie – powiedział w końcu, odstawiając go na stół.
- Nie. Dlaczego miałbym?
- Choć ze mną.
Wstał i pchnął Tomka, który siedział bliżej krawędzi ławki, zmuszając go, żeby zrobił to samo.
- Zaraz wracamy – rzucił do pozostałych i ruszył w stronę schodów wiodących do sal w piwnicy. Tomek szedł tuż za nim, lecz nagle zatrzymał się, kiedy Drax odwrócił się do niego w ich połowie.
- Dobra, tutaj jest w miarę ciszej i nikt nie będzie nas słuchał – powiedział. – Chcesz mi powiedzieć, że przed chwilą spotkałeś Beatę, tak? – dopytywał się.
Zaciągnął go tutaj tylko po to?
- Tak, kurwa, to właśnie chcę powiedzieć – Tomek tracił cierpliwość, a zachowanie Draxa, jeszcze bardziej go denerwowało. – O co ci chodzi? To chyba nie jest nic niezwykłego.
Drax oparł się ręką o ścianę. Wyglądało na to, że zbiera się do dłuższej przemowy.
- Słuchaj. – zaczął. – Nie mówiłem ci o tym, bo wiedziałem, że będziesz się niepotrzebnie martwił. Właściwie nikt nie chciał. No i nikt ci nie mówił. Poza tym większość czasu spędzałeś w Lublinie. Przyjeżdżasz tylko od święta, w weekendy. Nie miało sensu, żebyś o tym wiedział.
- O co ci chodzi? – Tomek powtórzył swoje pytanie sprzed kilku sekund.
Przyjaciel wziął głęboki wdech.
- Beata zaginęła kilka miesięcy temu. Od tamtej pory nikt jej nie widział. – powiedział.
Tego się nie spodziewał. Dosłownie go zatkało.
- Co? – zdołał wykrztusić po kilku sekundach.
- W czerwcu Beata zniknęła. Ostatni raz ją widziano przed tym, jak wyszła gdzieś z domu. Od tamtej pory nikt jej nie spotkał. Policji, nie udało się jej znaleźć.
Tomek starał się ogarnąć mętlik, który nagle powstał w jego głowie. Jak na razie z marnym skutkiem.
- I ty mi, kurwa, mówisz, że nie miało sensu żebym wiedział!? – prawie krzyknął. – Wszyscy o tym wiedzieli i przez jebane pół roku nikt mi o tym nie powiedział!? – sekundę później coś mu przyszło do głowy. – Skoro zaginęła, to dlaczego policja nie chciała ze mną rozmawiać? Na pewno odpytywali jej znajomych, a przecież była moja dziewczyną.
- Nie wiem dokładnie jak to było, ale chyba dali ci spokój, po tym, jak dowiedzieli się od twoich rodziców, że od miesiąca jesteś poza miastem, w Lublinie.
- MOICH RODZICÓW TEŻ PYTALI!? – to był kolejny cios poniżej pasa. - Wiedzieli o tym i nic mi nie powiedzieli? Chyba sobie ze mnie jaja robicie!
- Przepraszam – szepnął Drax.
Tomek oparł się ciężko plecami o ścianę. Jednak chwilę później wyprostował się i ruszył schodami, z powrotem na górę.
- Gdzie idziesz? – zawołał za nim przyjaciel.
- A jak myślisz? – odparł. – Może ciągle jest gdzieś przed wejściem!
Wypadł na zewnątrz. Zostawił płaszcz powieszony na ławie i teraz nocny mróz objął go całego swoim lodowatym całunem.
Nikogo nie było. Ulica przed barem była pusta. Zbiegł po schodach i rozejrzał się na boki. Wciąż pusto. Stał tak, beznadziejnie wypatrując jakiejkolwiek ludzkiej sylwetki, póki nie dołączył do niego Drax.
- Nikogo nie ma – stwierdził oczywisty fakt.
Mimo to, obserwowali jeszcze przez chwilę okolicę. Zimno coraz bardziej dawało im się we znaki.
- Jesteś pewien, że ją widziałeś? – zapytał w końcu Drax. Trząsł się jak w hipotermii.
Tomek nawet nie zaszczycił go odpowiedzią.
W końcu jednak i on musiał przyznać, że Beaty tutaj już nie ma. Niechętnie, odwrócił się w kierunku baru. Wspinał się właśnie po stopniach, kiedy jego uwagę zwróciła jedna rzecz. I ta rzecz sprawiła, że stanął jak wryty.
Wciąż gęsto sypał śnieg. Błyskawicznie przykrywał wszelkie ślady, tworząc jednolitą powierzchnię. Poza jednym miejscem. Tomek stał i patrzył jak zahipnotyzowany, na samotną parę odcisków butów na schodach. Zupełnie jakby nikt do tego miejsca nie dotarł, ani nie poszedł dalej. Tak, jakby po prostu tam stał…
- Co się stało? – zapytał Drax. Stał już przy drzwiach.
- Nieważne – otrząsnął się Tomek. Po chwili ruszył jego śladem.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group