Autor Wiadomość
ploszek
PostWysłany: Śro 19:34, 29 Lut 2012    Temat postu:

"Dotykam twarzy rozpędzając impulsy w systemie nerwowym" Czyjej twarzy?
ploszek
PostWysłany: Śro 19:32, 29 Lut 2012    Temat postu:

" On otwiera oczy i patrzy się na mnie" Patrzy na mnie. Bez "się"
niespokojna
PostWysłany: Wto 21:44, 21 Lut 2012    Temat postu:

Pierwsza część, zgrabnie i dziwnie znajomy obraz dla mnie rozpisałeś, pisz pisz
Zły i Niedobry
PostWysłany: Nie 23:48, 19 Lut 2012    Temat postu:

Prawda.
memento
PostWysłany: Nie 21:39, 19 Lut 2012    Temat postu:

Wiesz czego brakuje w tym opowiadaniu? Przekazu. I nie mówię tu o jakichś moralitetach, tylko o jakimś wykończeniu, nad którym czytelnik mógłby pomyśleć, wypowiedzieć się. Opisać daną sytuację, mniej lub bardziej umiejętnie, to nie wszystko. Trzeba ją opisać tak żeby nadawała się do jakiejś interpretacji, inaczej będzie się podobać to jedynie innym grafomanom.
Zły i Niedobry
PostWysłany: Nie 19:29, 19 Lut 2012    Temat postu: Poranek

Budzę się w ciszy i ostrym smrodzie. Budzę się w cudzym mieszkaniu. Czy raczej ruderze. Siadam na starej, brudnej kanapie, która jeszcze przed chwilą służyła mi za łózko. Czuję jej połamane sprężyny. Sucho w całym ciele. Głowa karze mnie za brak asertywności. Ubranie w którym spałem lepi się. Widzę go śpiącego na fotelu. Na stole stoi pusta butelka po wódce. Na ziemi walają się puszki po piwie i stare gazety. Przesuwam nieznacznie nogę po obskurnym dywanie przewracam jakąś szklaną butelkę, która uderza w drugą, leżącą tuż obok. On otwiera oczy i patrzy się na mnie bez wyrazu. Jego twarz przypomina wysuszoną pomarańczę. Jego zmarszczki mają swoje własne zmarszczki. Oczy chowają się gdzieś za napuchniętymi policzkami. Jego zarost niechlujnie ukrywa bąble niewiadomego pochodzenia. Teraz te smutne oczy przyglądają mi się, jak kiedyś oczy siostry, gdy byłem pomazany keczupem. Coś pamiętam. Dotykam twarzy rozpędzając impulsy w systemie nerwowym.Wypuszczam z siebie syk. Same fragmenty. Napad, bójka. Ograbiony, leżałem na chodniku. On szturchnął mnie w obolałe ciało. Widziałem go w dresie
ortalionowym i podartych spodniach. Tych samych co teraz. Pij - mówił, podając mi butelkę. Wzbraniałem się, myśląc tylko o tym, że nie mam nic. Nie mam kluczy. Nie mam dokumentów. Boli mnie wszystko. I teraz już
naprawdę nie mam pieniędzy. Ludzie, którzy prawdopodobnie czekają wciąż na mnie pod moim mieszkaniem to nie będzie interesować. Nie mam długów, ale Ci ludzie mówią, że mam. Nie mam telefonu ale powinienem zadzwonić na policję, niech mnie zamkną. Ale on mówił pij i tak było łatwiej. Niewiele z późniejszego szlajania pamiętam. Teraz
siedzę w bezruchu, a on z trudem porusza się po swoim zaśmieconym królestwie. Ci, którzy mogli by mi pomóc nie chcą się w to mieszać. Trudno. On, drżącą ręką, podaje mi mętną wodę w brudnej szklance. Chyba dobry z niego człowiek.Wstaję by chociaż wyjrzeć przez okno. Z około trzeciego piętra widzę przejeżdżający radiowóz. Nie udowodnię im, że jestem niewinny. Zamkną mnie, bo mam zawiasy - pozostałość po imprezie z przeszłości. Zastali mnie z jointem w gębie i nie było zmiłuj. Zamkną mnie, a moja reputacja zagwarantuje mi co najmniej operacje powiększania odbytu. W polowych warunkach. Bóg najwyraźniej mnie nie lubi.Nie wiem co robić, ale mówię dzięki i wychodzę. Wychodzę w pośpiechu na ulicę, nie chcę nic. Słońce chyli się ku zachodowi, ja chylę się ku upadkowi. Gdzieś w oddali widzę most. Niedaleko stoi wysoki blok
mieszkalny.

***

Narobiłem mnóstwa hałasu, ale o to jestem. Siedzę w chłodną noc na skraju dachu wieżowca. Chmury zasłaniają gwiazdy, wiatr chce mnie puścić w lot. Do ziemi daleko. Wkurzeni mieszkańcy stoją w wyłamanych przeze mnie drzwiach prowadzących na dach. Gdzieś w oddali słyszę policyjne syreny. Myślę o tym jak u licha zapędziłem się w ten róg. W między czasie rzucam groźby, że jak któryś mądry zbliży się, to skoczę na jego samochód. I tak skoczę, nie popędzajcie mnie. Na dole zbiera się tłumek gapiów. Przebieram nogami i chcę mi się śmiać. Wśród tych jęków, że mam stąd zejść, zastanawiam się czy zdążę coś poczuć. Piętnaste piętro. Robi się zimno, strażacy na dole rozpędzają gapiów. To najprawdziwsza chwila w moim życiu. Chociaż na koniec, jestem panem sytuacji. Nie wiem, czy to przez ten kradziony alkohol, ale nie boję się śmierci. W całej swej pustej beznadziei jestem dobrej myśli. Policja już jest na dachu. Choć nie dali mi powodu, impulsywnie wykonuje ruch do przodu. Jestem wolnym punktem wiele metrów nad ziemią. Adrenalina przebija się ponad alkohol. Ziemia zaczyna się zbliżać,a ja wiem, że to był błąd. Pospieszyłem się. To nie tak. Wiatr huczy mi uszach, pokonuje kolejne piętra, to jest ostatnia chwila w moim życiu, a ja jestem kompletnie zły na siebie. Jestem swoim poczuciem zmarnowania. Czyjś krzyk, napięcie mięśni, prędkość, wiatr, chodnik, ciemność.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group