Autor Wiadomość
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Sob 20:12, 19 Cze 2010    Temat postu:

No... I tak ma być ;P
Zaczniesz czytać Soby opowiadania to nawet nie zdążysz mrugnąć, a to będzie już koniec. Wciągające i klimatyczne jak jasny pierun. Polecam Whisky, GNK i Vox... Wróć... Ja polecam Wszystko co Soba pisze ;] Takie to jest genialne Very Happy
Może dostanę jakiegoś cukierka za to słodzenie ;P
Sleepwalking
PostWysłany: Sob 19:59, 19 Cze 2010    Temat postu:

No przeczytał,przeczytałam.Niech się już dziecko nie denerwuje. Jak zwykle boki zrywać Very Happy
Lestat, ja się postaram przeczytać,ale ostatnio staram się oszczędzać oczy.WEszłam kiedyś na Twoje opowiadanie.Chyba było strasznie długie i zrezygnowałam.
Lestat_de_Lincourt
PostWysłany: Sob 14:56, 19 Cze 2010    Temat postu:

/nima i już/
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Sob 14:48, 19 Cze 2010    Temat postu:

Ja nie mam nic przeciwko offtopom, ale przy okazji można by było zwrócić uwagę na główny temat... Jakim na przykład jest moje wspaniałe dzieło ;P
Sleepwalking
PostWysłany: Sob 14:15, 19 Cze 2010    Temat postu:

Malleus napisał:
Możliwe. (A właśnie... Ty uczysz w LO czy cóś ?)


Nie,dorosłych.
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Sob 13:51, 19 Cze 2010    Temat postu:

Kolejna część przygód dzielnego Kapitana Piotrusia Pana i jego kompani! Very Happy Mam nadzieje, ze się spodoba. W ten rozdział włożyłem już trochę więcej serca, i jak znam życie wyszło gorzej ;P Przekonamy się. Miłej lektury!



Leciałem wśród przestworzy. Wzbiłem się ponad chmury, który przyjemnie opatulały moją twarz puchem. Świro-koń zawył dziko i rzucił się pędem w dół, kręcąc beczki i pikując pionowo. Ześwirowane stworzenie powiadam, które cholera wie, dlaczego po prostu nie nazwane zostało Świro, lub Świr, albo Świruk. Kocia twarz, z długimi sumowymi wąsami; żyrafią szyją w kropki bordo; tułowiem konia, z którego wystawały kolibrowe skrzydła; pasiastymi nogami, jak u zebry; kozimi kopytami i zwiniętym, świńskim ogonem. Tułów był największy, więc zapewne, z tego względu, pradawni filozofowie nazwali te stworzenia Świro-Końmi.
Wylądowałem na pokładzie Czarnego Automobilu. Zbliżaliśmy się do TuhajBejów Ciemieniowych. Jedna z większych metropolii, której budowle wzbijały się na ponad dwanaście metrów i trzydzieści cztery centymetry. Licząc małe antenki nadawcze, można było się pokusić o dodanie kolejnych piętnastu centymetrów, ale dobudowano je po mierzeniu i nikomu nie chciało się już ponownie liczyć. Musieliśmy na pewno zaopatrzyć się w racje żywieniowe, żeby nikt nie mógł nazwać mnie idiotą, że niby tylko srebro i srebro mi w głowie. Po prostu cała, spasiona załoga zżerała wszystko na potęgę.
Gdy tylko stanąłem przy sterach, Watson zasiadł na mym ramieniu.
Wyglancować mi wszystko na błysk parszywe pomyje! - zawył i podziobał się pod prawym skrzydłem.
Załoga rzuciła się do szorowania.
Podbiegł do mnie Kejbler.
- Kapitanie. Zbliżamy się do miasta! Zarzucić Banderę?
- A co myślisz ty gówieński bękarcie wszetecznicy! - zakrakała papuga.
Skinąłem tylko głową i Kejbler oddalił się w pośpiechu. Na maszt wciągniętą naszą Banderę. Złocistą gwiazdę, w której znajdowała się krwisto, czerwona dłoń z dwoma kciukami, ściskająca kaktus pejotl.
Sztandar znany na całe pustynne bezdroża. Nikt nie ważył się nam podskoczyć, bowiem słynęliśmy z podłego okrucieństwa. Całą załogę tworzyli różnej maści rezuny, począwszy od grasantów, przechodząc przez przecherów, a kończąc na psychopatycznych rębajłach. Do wyboru, do koloru.
Potężne wrota powoli zaczęły się otwierać. Uchylając co raz więcej, najbardziej rozwiniętego miasta na tym parszywym świecie. Dosłownie wszystko było tutaj zelektronizowane. Populacja obywateli TuhajBejów Ciemieniowatych wynosiła zaledwie dwadzieścia procent reszta to przesiedleńcy. Wielki zlepek imigrantów z różnych światów jak i pustynnych włóczęgów, czy dziarskich band Papirackich.
Już na wstępie przywitał nas gigantycznych rozmiarów telebim, na którym pojawiła się zakapiorowa morda szeryfa Łajmata Oerpa.
„Wszelką broń składujemy na posterunku! Surowy zakaz noszenia przy sobie Drewno-Dłoni, Bąkokuków, czy też Razdagiardów! Znalezienie przy kimś choćby knykcia papieru toaletowego będzie karane natychmiastową szubienicą, zakuciem w dyby, poćwiartowaniem, spaleniem i rozrzuceniem prochów na siedem stron Wszechświata!”
Głos umilkł. Najgorsze w tym jest, że na kupno jakiejkolwiek broni trzeba dostać pozwolenie od szeryfa. Żeby dostać pozwolenie od szeryfa, trzeba mieć pozwolenie od najwyższej rady, a żeby mieć pozwolenie od najwyższej rady, trzeba mieć pozwolenie od burmistrza.
Na szczęście w „Pod Rozchędożoną Jałówką” można znaleźć hochsztaplera, który ci te wszystkie papiery za drobną opłatą załatwi. I co najważniejsze, można się tam napić, rozsławionego Mormogwizdu. A powiadam, na świecie nie było lepszego rumu niż Mormogwizd.
Przyrządzała ją na podstawie pradawnej mikstury lud wywodzący się ze świata Mormonlandi. A mieszkańcy tegoż świata zwali się Mormonami, a nie tak jak można by przypuszczać Mormonlandczykami. Oj, dziwny był to ród, pod każdym względem. Wszyscy nosili granatowe spodnie, wyprasowane w kant; na korpusie zaś dziwaczne, niczym nie ozdobione rubaszki, z jeszcze dziwniejszą kieszonką po lewej stronie - A w nich zawsze jakieś, długopisy, notesy, i specjalne łyżki do mieszania mikstur. Kamasze najzwyklejsze, czarne z ostrym szpikulcem. Na plecach wisiał stale hebanowy juk, w którym posiadali wszystkie najważniejsze substancje do wytwarzania nie tylko rumu, ale i także oleju napędowego do Automobilów.
Nikt nigdy nie mógł dojść dlaczego składniki rumu i oleju napędowego są tak do siebie podobne. Każdy przestawał się głowić już po pierwszej szklaneczce tegoż to nektaru. Kiedyś, dawno temu pewien znany prafilozof, zwany Arystokratesem rzekł przechylając cały dzban: „A kogo tu *yup* w ogóle obchodzi *yup*”. I tak też już zostało.
Zakotwiczyliśmy Automobil przy przystani, w której znajdowało się również wiele innych Prapirackich pojazdów. Z tego co się orientowałem po banderach w mieście były bandy Wesołego Kazia, Romualda Remomapitasa, Karkołomnego Kastrata i Lisicy Prosto-Włosej.
- Lisiczka tu jeeest! - Zatelepał skrzydłami Watson.
- Zauważyłem – Poprawiłem kapelusz z piórem zerwanym z kupra najrzadszego ptaka Orloniksa. Całe czerwone z czarnymi pręgami. - Nie musisz się tak drzeć drogi Watsonie.
Naciągnąłem białe rękawice i wydałem rozkazy bosmanowi:
- Pojazd ma lśnić.
- Lśniiiić! – zaskrzeczała papuga.
- Sprawdź ciśnienia w oponach.
- Ciśśśnienie! - ponownie zawtórowała.
- Wymień olej.
- Oleeej!
- Na miłość Borgonauty zamilknij! - Papuga spuściła głowę po słownej reprymendzie. Poprawiłem marynarkę i dodałem – Zapełnić spichlerz, a później macie wolne do jutra. Po południu wszyscy mają być zwarci i gotowi. Zrozumiano?
- Tak jeft – zafaflunił bosman, bowiem posiadał tylko dwa zęby. Jeden do otwierania trunków, a drugi tak jak sam mówił, żeby go po prostu bolał.
- Odejść.
Machnąłem ręką i udałem się do kantyny „Pod Rozchędożoną Jałówką”. W drodze Watson szturchnął mnie po ramieniu.
- Co jest stary druhu? - zapytałem nad wyraz zasmuconą papużkę.
- Piotruś... Nie krzycz na mnie więcej. To psuje moje moralne. – zaszlochała.
Skinąłem głową i rzuciłem mu na zgodę kawałek zeschniętego owoca kiwi, którego Watson po prostu ubóstwiał
W lokalu jak to w cuchnącej remizie. Wszędzie walały się ciała jakiś zapijaczonych mord przysypanych pustymi już butlami. Dosłownie dwa światy. Na zewnątrz, czystość i ład. Spokój w na prawdę pięknym mieście, a w środku istny rozgardiasz. Śpiewy, krzyki, bójki. Wszystko czego zapijaczona dusza potrzebowała. Nie pasowałem tutaj kompletnie. Dystyngowany i arystokratyczny Papirat z nienagannymi manierami nijak nie imał się tej hołoty. Niestety przybyłem tutaj po pozwolenia, a tego w „Nad Chmurką Niebiańskich Fałd Gabrieli Piękno Okiej Z Jeszcze Piękniejszymi Blond Włosami” znaleźć nie mogłem. Mimo iż Gabriela była, że się tak wyrażę, obdarzona potężnymi gabarytami to byłą na prawdę śliczną damą. Tylko po co wymyślać od razu taką długą nazwę na kawiarnię? Tego chyba nigdy nie zrozumiem.
Zasiadłem w kącie przy stoliku, którym siedział starszego już wieku brodaty mężczyzna. Jego prawe srebrne oko kręciło się bez ustanku. Twarz miał poparzoną, a na uszach miał wymyślne kolczyki. Ubranie czyste, aczkolwiek podziurawione. Lata świetności bynajmniej, miały już za sobą.
- Piotruś Pan... - zagaił pierwszy, brodacz.
- Albert Srebrnotrzeszcz – złapałem za kapelusz w geście przywitania – - - Miło cię znowu widzieć.
- Dobra, dobra. Czego znowu? - wypalił prostu z mostu Albert.
- Nie napijemy się czegoś najpierw? Miałem straszną ochotę na lampkę Mormogwizdu.
- Gówno prawda. Nie pijasz tych pomyj. Przejdźmy od razu do rzeczy.
- Niech tak będzie – Położyłem kapelusz na krześle obok, na której poręczy usiadł Watson.
- Przydało by mi się dwadzieścia Drewno-Dłoni. Z dziesięć Bąkokuków. I jeden, najnowszej generacji platynowy Razgardier z długim na pięć knykci srebrnikiem. Do tego pięćset szpul Szaraka. To by było na tyle. Co ty na to?
Tułacz wychylił się na krześle, jedną dłonią pogładził się po brodzie, a drugą zaczesał swą jurną czuprynę na lewy bok.
- Będzie cie to sporo kosztować. Wiesz o tym?
- Cena nie gra roooli – zawyła papuga.
- Tysiąc koła papieru w Gwindonowej walucie dziś wieczór, w uliczce przy chałupie kowala, a jutro przed południem w porcie będzie na ciebie już czekała świeżutka dostawa.
- Tysssiąc! Chędożony cygan!
Albert wstał na równe nogi i wycelował z Bąkokuka prosto w skroń Watsona. Był jednym z najlepszych strzelców z tejże broni. Można było ją trzymać tylko dwoma palcami, wskazującym i kciukiem, ponieważ większy nacisk mógłby spowodować wybuch pistoletu. Drugą dłonią naciskało się czerwony guziczek, który służył jako spust. Bąkokuk mógł miotać kule na odległości milionów kwadylionowych mil z prędkością potrójnego zniczoświatła. Co w przybliżeniu dawało jakieś dwieście metrów na dziesięć sekund czasoprzestrzennych. Mniej więcej tyle ile wynosiło tempo przeciętnego pojazdu.
- Nie będzie mnie obrażała jakieś byle ptaszysko!
- Stań do równej walki jeśli ci odwaaagi starczy! - Zripostowała papuga.
Pokiwałem tylko głową.
- Uspokójcie się. Pieniądze będą na ciebie czekać. Rozgardier dostarcz z rana do lokalu „Nad Chmurką Niebiańskich Fałd Gabrieli Piękno Okiej Z Jeszcze Piękniejszymi Blond Włosami”. Albercik, my wychodzimy. - wstałem, założyłem kapelusz i udałem się do wyjścia – Rusz kuper Watson.
Papuga przeszyła ostatni raz wzrokiem starca i odleciała. Usiadła mi na ramieniu.
- Jak bym chciał to byym go rozkwasił w drobny mak!
Przytaknąłem i ruszyłem w kierunku „ Nad Chmurką Niebiańskich Fałd Gabrieli Piękno Okiej Z Jeszcze Piękniejszymi Blond Włosami”. Miasto tętniło życiem. Co rusz mijali nas ludzie z wypchanymi torbami, pełnymi różnych, różniastych zakupów. Nigdy się nie zatrzymywali, pędzili przed siebie, a w głowie mieli tylko plany dotyczące kolejnych odwiedzonych sklepów. Ślepy konsumpcjonizm nie skończył się nawet po wojnie.
Nie potrafił bym założyć rodziny i ustatkować się. Wejść do tej klatki pełnej myszy laboratoryjnych. Pragnąłem przygód i walki. Ciągłych podróży. Było jeszcze tyle do zobaczenia. Pod gruzami pradawnych miast, znajdowało się jeszcze mnóstwo nieodkrytych skarbów przeszłości.
- Leć do Kejblera i przekaż mu wszystko. Niech zamieni świecidełka na Gwidońską walutę. Tysiąc koła papieru, wieczorem przy chacie kowala. Zrozumiałeś?
- Taaak. - Zamachał skrzydłami.
- Do zobaczenia więc jutro.
- Juuutro! - Zaskrzeczał po raz ostatni i zniknął w tłumie pędzących maszyn.
Poprawiłem muszkę i wszedłem do lokalu. Była bowiem tylko jedna kobieta, która mogła zmusić mnie do ustatkowania.
- Witam cię Piotrusiu! - Wrzasnęła urodziwa, lecz gruba Gabriela. - Kochanie stolik dla ciebie jak zawsze przygotowany. Sypialnie moje dzielne kruszyny już szykują. Kąpiel będzie gotowa za godzinę.
- Dziękuje madame Gabriele - I nie. Nie chodziło mi o nią. - Mała, czarna i klopsiki z Putinów.
Po uściskach w końcu mogłem rozsiąść się w wygodnym fotelu i popijając kawbatę czekać na zamówienie. Pustynny przysmak, klopsiki nadziewane mięsem z Putina. Zwierzątka podobne do żółwi; sześć par łap, bez skorupy, i z czuprynką fioletowych, szpiczastych włosów zaczynających się na głowie, a kończąc na ogonie. Wyglądały kompletnie inaczej, ale i tak każdy porównywał je do żółwi. Wydawały z siebie dziwny pisk, który wsłuchując się, można wyłapać słowa „Pu-tin-tin-tin”. Stąd ta nazwa. Przynajmniej to się zgadzało.
Skończyłem jeść, odłożyłem sztućce i wełnianą chustą przetarłem usta. Wziąłem łyka z filiżanki z ozdobnymi rysunkami przedstawiającymi kobiety w negliżu.
- Proszę, proszę. Kto by pomyślał, że Piotruś się tu pojawi – Na przeciw mnie usiadła Lisiczka Prosto-Włosa. Piękne, długie, rude włosy spięte z tyłu głowy w kucyk, który dosięgał do pasa. Nigdzie, ale to nigdzie nie było nawet najmniejszej fali, idealnie proste włosy. Chodząc machała nią ponętnie, niczym lisiczka swoją kitą. Usta jak zwykle krwisto czerwone, okrągłe policzki, zielone oczy z ciemnym tuszem na rzęsach, podkreślające ich wielkość. Policzki lekko przypudrowane różem, co sprawiało wrażenie ciągłego zarumienienia się. Ubranie ściśle, opinało jej krągłe kształty. Skórzana, kurtka eksponująca jej dekolt i odsłaniająca brzuch, jak i czarne biodrówki, które nadawały wypukłości jej jędrnym pośladkom.
- Panna Izabel, jak zwykle piękna i urodziwa.
- Oj przestań słodziaku – podała mi dłoń do ucałowania. - Co cię sprowadza w te skromne progi?
- Musiałem zapełnić zapasy. Jutro znów w drogę. Słyszałem, że za Księżycowym Gajem, jest kraina jeszcze nie odkryta. Chce to sprawdz...
- Tak daleko jeszcze nikt się nie zapuszczał – Przerwała mi w połowie słowa.
- Więc może wybierzesz się ze mną? - Uśmiechnąłem się do niej – Co dwa Mobile to nie jeden. Łupy podzielimy po połowie.
- Pożyjemy, zobaczymy słodziutki – Odwzajemniła ślicznym uśmiechem.
Pogładziłem ją po dłoni. Siedzieliśmy tak przez chwilę, wpatrzeni w siebie co chwilę wzdychając namiętnie. Wiedzieliśmy do czego to dąży, więc wstaliśmy i w ciszy udaliśmy się na piętro. Czekała na nas w końcu, gorąca kąpiel.
Malleus
PostWysłany: Czw 19:55, 17 Cze 2010    Temat postu:

Możliwe. (A właśnie... Ty uczysz w LO czy cóś ?)
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Czw 19:52, 17 Cze 2010    Temat postu:

Ale żeś to bez uczucia powiedział Malleus. Swoją drogą ukryty jesteś łajdaku ;P A zna go na tyle dobrze, żeby na przykład Nigel podpisał mi pewną książkę?
Z Seksmisji jeszcze się coś na pewno pojawi. Przecież to najlepsza Polska komedia, więc wstyd by był nie wykorzystując takiego potencjału.
Sleepwalking
PostWysłany: Czw 19:50, 17 Cze 2010    Temat postu:

Shocked Shocked Laughing Laughing
No to faktycznie byłam bliiiiiiiiiiiisko.
Malleus
PostWysłany: Czw 19:49, 17 Cze 2010    Temat postu:

Tak. Dwa razy.
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Czw 19:46, 17 Cze 2010    Temat postu:

Shekspira to ja tylko Romeo i Julie przeczytałem. "Autostope,..." to majstersztyk. Raz bym już ją utopił w wannie, dlatego nie czytuje już przynajmniej jej pod czas kąpieli. Z palpitacji wywołanych obłąkańczym śmiechem z rąk zawsze mi wszystko wypada ;P
A ten tekst to z Seksmisji ;P Ale byłaś blisko Very Happy
Zna pana Kennedego... O_o Malleus mówiłem Ci już, ze Cię kocham? Very Happy
Sleepwalking
PostWysłany: Czw 19:43, 17 Cze 2010    Temat postu:

Kurde, jakie Wy macie chody.Znalazłam się wśród celebrytów. Razz
Malleus
PostWysłany: Czw 19:41, 17 Cze 2010    Temat postu:

Aloizy ! Doskonała wieść. Ojciec mój zna pana kennedy'iego i dostane namiary na klub i czas !
Sleepwalking
PostWysłany: Czw 19:40, 17 Cze 2010    Temat postu:

Wiem, to gdzieś było, nie wiem czy nie gdzieś u SZekspira.

TEż czytałam "Autostopem przez Galaktykę'.Dawno się tak już przy żadnej książce nie uśmiałam.
Alojzy.G.Cłopenowski
PostWysłany: Czw 19:32, 17 Cze 2010    Temat postu:

Totalny eksperyment, a jak widzę podobał się. Jedna osoba powiedziała, zebym rzucił te obyczajowe bzdury i przerzucił się na fantasy :/ Gdzie zdenerwowany pustką w głowię dotyczącą "Paranoidalnej rzeczywistości na jawie" usiadłem przed monitorem. Położyłem dłonie na klawiaturze i zacząłem pisać pierwsze rzeczy jakie przyjdą mi do głowy. Oglądałem ostatnio Monthy Pythona i czytam "Autostopem przez galaktykę", zainspirowany abstrakcją Malleusa stworzyłem TO. Dla uspokojenia dodam, że tak... Będę kontynuował, bo też się w sumie wkręciłem. 8] Zabrzmiało to tak próżnie i nonszalancko ;P
A czy wiemy skąd jest ten tekst na zakończenie? ;P Zresztą staram się wbijać gdzie popadnie jakieś klasyki w stylu Watsona czy Piratów z Karaibów.
Cytatów ze znanych filmów będzie mnóstwo.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group