Forum Pisarskie podziemie Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
bez tytulu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ironiq




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 11:46, 31 Maj 2010    Temat postu: bez tytulu

. Rozdział 1

-Auć!...
Rychłe oznajmienie bólu wytłumił leżący na zimnej ziemi mężczyzna.
Znajdował się gdzieś głęboko w lesie. Było na tyle ciemno i cicho, że można było się poczuć jak na bezludnej wyspie, daleko od wszelkiej cywilizacji.
Pełnia księżyca i mnogość rozświetlonych gwiazd dawało lekko ottuchy w sercu.
-Yyyy…
Pewnie dla kogoś kto nie zna wcześniejszego przebiegu zdarzeń, okazanie zdziwienia w ten sposób wydawało by się być zabawne.
Mężczyzna o amerykańskich rysach twarzy, przylegający plecami do gruntu uniósł prawą dłoń, następnie powoli lewą. Podparł się łokciami wznosząc głowę do góry, a następnie w pozycji siedzącej energicznie złapał się za skroń, już bez żadnych okrzyków. Dotykał teraz dawno zakrzepłej krwi, rana nie wydawała się być duża. Otworzył niepewnie, nieprzyzwyczajone do ciemności oczy i położył ręce spowrotem na glebie. Po kilku chwilach namysłu zwrócił wzrok wpierw na wprost, po czym obejżał dokładnie cały horyzont, nawet zwracając głowę w tył w szybkim geście.
-Mam na imię… - przerwał zdanie. Sprawdzał teraz swoją pamięć.
Prawdopodobnie jest dosyć zaskoczony zaistniałą sytuacją. Spróbował po raz drugi:
- Mam na imię … Leonard. – Resztę monologu kontynuował w swoich myślach.
Mężczyzna o nieprzeciętnym imieniu Leonard znajdował się pośród gęstych, wysokich drzew, nieopodal paru skał. Ciemne podłoże o gęsto porosłej trawie nie wskazywało, aby ktokolwiek tędy przechodził. Obserwacja kończyła się na dziesięciu do dwudziestu metrach, dalej oczy nie potrafiły niczego zidentyfikować. Teren wydawał się być dziki, złożony z wielu wzniesień i nierówności. Kompletną ciszę szumiącą nawet w uszach, co niekiedy przerywały odgłosy poruszających się zwierząt oraz gruchoczeń sowy, który mógł słyszeć tuż za sobą, jakby skierowany na jego kark.
Pojedyńcze, poruszające się powolnym ruchem w prawo (z punktu widzenia bohatera) chmury wypełniły niebo. W tamym też kierunku, bezpośrednio pod jego dłonią piętrzyła się skała sięgająca aż do jego brody.
Powietrze było chłodne, wilgotne, a przede wszystkim świeże. Leonard lekko otłumiony podniósł się na swoich chudych ramionach, unosząc głowę w lekki powiew wiatru. Otrzepał płaszcz z resztek kurzu, skupiając się na kamieniu sterczącym tuż obok. Pomysł o uderzeniu głową o obiekt zakończył się gdy pogładził dłonią skałę, w poszukiwaniu jakiś efektów otarć. Mężczyzna po raz kolejny obejrzał otoczenie, tym razem w więszkej pewności, z oczyma bardziej bystrymi, interpretując dokładnie fakty.
Ciemne, niedługie, proste włosy opadały na białą, lekko opaloną twarz. Oczy koloru niebieskiego emanowały mądrym, przenikliwym spojrzeniem. Zwyczajny nos, postrzępione usta, nieogolona broda i policzki. Odstający kołnierz białej, flanelowej koszuli ukrywał mu część szyi. Czarne, garniturowe obuwie, wypucowane, jednak lekko przybrudzone z tyłu, także garniturowe spodnie tego samego koloru, delikatnie wymięte oraz koszula świadczyły o jego dużym majątku, jednak stary, długi, brązowy, zapięty na wszystkie trzy guziki płaszcz miał prawdopodobnie za zadanie to ukryć. Postać ta była przeciętnego wzrostu.
Leonard przygładził swoje odzienie do skóry sprawdzając swoje kieszenie. Z prawej wyciągnął czarny futerał z okularami w środku, kładąc go na płaskiej części kamienia, po czym opróżnił lewą z bloczku trzech kluczy oraz przypiętego do nich breloczka z przyciskiem - prawdopodobnie była to niewielka latarka. W tym samym miejscu znalazł także długą, drewnianą fajkę z nabitym tytoniem, zapałki opakowane w czerwono czarnym kartoniku z reklamą hotelu La Impression i srebrnymi, podręcznymi szczypcami. Sprawdził teraz puste wewnętrzne kieszenie płaszcza, następnie spodnie z których wyciągnął złamaną w pół, czystą kartkę z poszarpanymi dwiema krawędziami. Otworzył ją delikatnie czytając tekst po czarnym piórze: „Hrabia Gutinger, Ronsting Avenue”, a niżej innym już charakterem pisma „wtorek 21:00 e n pd”. Druga strona była kompletnie pusta.
-Co do cholery się stało!?
Z oburzeniem schował kawałek papieru do kieszeni płaszcza wciąż go trzymając.
-Nic nie pamiętam. Halo! – skierował teraz głos w czeluście lasu, który odbił się głuchym echem. – Pomocy! Jest tu ktoś?!
Po bezskutecznym przywoływaniu, postać raz jeszcze wyciągnęła biały kawałek papieru z kieszeni.
-Co to jest? Nie przypominam sobie abym był z kimś umówiony… Zastanów się. Ostatnie co pamiętam… Pamiętam jak jechałem do domu z wykładu. Było dosyć późno… - przerywał, jakby niektóre zdania dokańczał w myślach. – Nic nienormalnego. Zwyczajny dzień. Położyłem się spać i…
Mężczyzna przerwał chowając ponownie kartkę, klucze uprzednio odczepiając breloczek oraz pusty futerał po okularach. Niewielkie, prostokątne soczewki przytwierdzone do czarnych grubych, nowoczesnych oprawek poprawiło mu znacząco widzenie na odległość. Wcisnął okrągły przycisk na obiekcie dzierżacym w prawej dłoni, co spowodowało rozświetlenie niewielkiego obszaru na delikatny, niebieski kolor. Wodził światłem w miejscu, w którym wciąż stał, jakby czegoś wyszukując. Coś zamigotało blado w trawie, gdzie wcześniej się ocknął. Gdy przykucnął, szybko rozpoznał swój scyzoryk. Wyjął największe ostrze z czerwonego schowka, na którym znajdywały się jedynie rysy, świadczące o częstym użytkowaniu. Ponownie rozejrzał się za pomocą latarki tym razem wypatrując otaczający go las. Po wykonaniu paru kółek wokół własnej osi poczuł lekkie uwieranie w pobliżu tylnej, prawej kieszeni w spodniach. Przerzucił brelok do lewej dłoni, następnie wyjął z niesprawdzonego wcześniej miejsca w swojej odzieży parę białych, gumowych rękawiczek. Po krótkiej obserwacji włożył je do wewnętrznej częsci płaszcza.
Leonard stał w rozkroku z zakłopotanym wyrazem twarzy. Nagle zwrócił twarz w dół, następnie schylił się nisko, podtrzymując równowagę na samych palcach u stóp, skrzywił głowę na bok stwierdzając:
-Żadnych śladów.
Szybko jego uwagę ściągnęło sklepienie niebieskie, jednocześnie podnosząc się. Jego wzrok skupił się na najmocniejszej gwieździe.
-Wschód... – stwierdził rozświetlając cienie pomiędzy dwoma sterczącymi drzewami.
Tymi słowami postawił wreszcie swoje pierwsze kroki we wskazany obszar. Mężczyzna nie wyglądał na starszego niczym trzydziestolatek, co świadczyły także jego żwawe ruchy. Błąkając gdzieś głęboko w swoich myślach, jednocześnie trzeźwo patrząc przed siebie, Leonard mówił do siebie:
-Jestem gdzieś we Francji. Dwa dowody mnie o tym przekonują. Besancon. – Idealnie akcentując nazwę miasta w obcym języku.
Stawiał coraz pewniejsze i szybsze kroki. Wydawało mu się, że ciągle krąży w tym samym miejscu, gdyby nie istotny fakt, że grunt robił się coraz bardziej podmokły, czasami nawet musiał przechodzić po głębokim błocie. W chwilę później teren nagle zaczął piąć się w górę.
-Nadodatek jestem w moich ulubionych butach… - zakrzywił usta, jakby powstrzymując się od uśmiechu.
-Oj! – Wypowiedział doniośle, a za echem poszybowały stukania obijających się o sibie kamyków.
Zorientowany w ostatnim momencie, iż przed jego nosem brakuje dalszej części drogi, bezskutecznie spróbował oświetlić grunt pod nogami słabym światełkiem. Domyślił się, że ma przed sobą wysoką skarpę.
-Czekać do rana? – Po chwili kontynuował. – Nie. Nawet nie wiem o co tutaj chodzi... – Obrócił się w drugą stronę. Szedł teraz znacznie ostrożniej, częściowo wracając się, a następnie skręcając na południe.
Po przejściu około sześciuset metrów wysoko i stromo w górę, teren stawał się coraz twardszy, później wręcz trzeba było się wspinać po wielkich bryłach skalnych. Bohater najwidoczniej dotarł na szczyt, gdyż wcześniejszą ścianę po której wchodził zastąpiła łysa z drzew polana. Tutaj widoczność była nieporównywalnie większa. Zbliżył się do najbliższej krawędzi z widokiem na południową dolinę.
Gęsty las ciągnął się nieubłagalnie, aż do krańca jego pola widzenia. Gdy podszedł bliżej lewej krawędzi spostrzegł dwa światła. Pierwszy, słabszy był w odległości stu pięćdziesięciu metrów na dnie doliny, drugi silniejszy skolei do pół kilometra dalej na wschód. Przyjrzał się dla pewności, zwiedzając polane po szerokościach, czy nie znalazłby czegoś na wzór drogi, co ułatwiłoby mu znacząco wędrówkę.

[...]

Witam. Proszę o każdą opinię na temat powyższego fragmentu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ironiq dnia Pon 12:23, 31 Maj 2010, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pisarskie podziemie Strona Główna -> Książki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1